czwartek, 31 października 2019

Happy Halloween

Dzisiaj w autobusie odbyła się kontrola biletów. Kontroler grzecznie acz stanowczo powiedział do mnie: "bilecik albo psikus". Okazałem bilet, bo skutków psikusa obawiałem się. Ostatnie dwie propozycje, nadal przede mną, to Mgła, czyli mój pierwszy horror oraz klasyka, Upiorna noc Halloween.

 


#OctoberMovieScreeningChallenge

środa, 30 października 2019

Bardzo szybka aktualizacja

Dzisiejszy post zaczynam od amerykańskiego remake'u meksykańskiego filmu z 2010 roku, Jesteśmy tym, co jemy. Trzy lata po premierze kanibalistycznego dramatu swoją wersję przygotowaną pod grunt zachodni zaprezentował Jim Mickle - twórca o skromnym, ale dobrze rokującym dorobku reżyserskim. Poznajemy czteroosobową rodzinę Parkerów, która żyje według twardych zasad narzucanych przez ojca. Po śmierci matki dorastające córki, Iris i Rose, muszą przejąć dotychczasowe obowiązki mamy, do których należało przygotowanie pożywienia. Jesteśmy tym, co jemy jest wyjątkowo ponury, nieco artystyczny, ale przede wszystkim odpychający. Czego nie mogę wybaczyć reżyserowi to piękne, spokojne i stylowe zakończenie, które w pewnym momencie zostaje zamienione na banalny finał.



Z włoską kinematografią kojarzą mi się obrazy z lat 70-tych dumnie reprezentowane przez Lucio Fulci oraz Dario Argento. Ociekające piękną, krwistą estetyką giallo na stałe wpisało się do masowej wyobraźni. Współcześnie włoski horror ujmuje innego rodzaju estetyką o czym starał się przekonać mnie Riccardo Paoletti w swoim Neverlake. Jenny Brooke odwiedza dawno niewidzianego ojca w jego wiejskiej posiadłości nad jeziorem. Dom skrywa wiele tajemnic o czym dziewczynę stara się przekonać grupka jej rówieśników mieszkająca w sąsiedztwie. Neverlake to dziwny twór. Z jednej strony twórcy popadli w pułapkę banalnego ghost story, a z drugiej bardzo starannie budowali historię opartą o folklor. Największym mankamentem jest strona techniczna, która potrafi zawalić atmosferę.



Z kolei z długiej listy adaptacji opowiadań Kinga wybrałem Dobre małżeństwo. Bohaterami historii są Bob i Darcy Andersonowie, w których rolę wcielili się Anthony LaPaglia oraz Joan Allen. Pewnego dnia Darcy odkrywa, że jej mąż jest seryjnym mordercą kobiet. Chciałoby się powiedzieć, że dzieło Petera Askina jest czymś więcej niż przeciętnym thrillerem w stylu telewizyjnych produkcji. Niestety nie jest, a nawet mogę pokusić się o stwierdzenie, że obrazy telewizyjne dają więcej emocji poprzez "ganianie z nożem", szalone dochodzenie i finałowe starcie.





Planowo miałem obejrzeć film Godzilla kontra Biollante, tym bardziej, że jest to jedna z nielicznych, dobrze wspominanych przeze mnie, historii o jaszczurze. Przypadkiem dowiedziałem się o najnowszym filmie oo Godzilli, Godzilla II: Król potworów. Ta część wypada zdecydowanie lepiej od wersji z 2014 roku.



#OctoberMovieScreeningChallenge

poniedziałek, 28 października 2019

Szybka aktualizacja

Aktualizacja obejrzanych horrorków. Kochajmy slashery, bo tak szybko odchodzą, Krzyk (1996-2011).  


Krew niewinnych z 2000 roku to nieskomplikowany slasher z Brittany Murphy w roli głównej. Para nastolatków z Cherry Falls pada ofiarą brutalnego mordercy. Wkrótce dochodzi do kolejnych ataków. Wszystkie ofiary były dziewicami, a więc rezolutne nastolatki organizują orgię. Historia ma jakieś powiązanie z dziewczyną zgwałconą przed laty w miasteczku.
Reżyser, Geoffrey Wright, ma z pewnością lepsze filmy na swoim koncie, chociażby Romper Stomper. Krew niewinnych na tle jego skinhedowskiej naparzanki wypada nader mizernie. Oto mamy slasher, który nie rewanżuje się widzowi w żaden sposób za czas, który ten mu poświęcił. Sama banalność nie jest jednak największą wadą obrazu, ale lenistwo twórców. Wright nawet nie pokusił się o to, aby jego film dawał chociaż złudną nadzieję bardziej skomplikowanej historii. Bo i jej rozwiązanie jest na poziomie fabularnym trudnych spraw, gdzie bohater z drewna monologuje na temat dramatów tego świata. Murphy wypada w swojej roli nieźle, ale pozostała część obsady po prostu tam jest na zasadzie nieciekawych awatarów. Krew niewinnych nie angażuje widzów emocjonalnie i to chyba wystarczy za jego rezenzję.



Mam do obejrzenia film z udziałem Sida Haiga, który zasłynął w kinie dzięki rolą w filmach Roba Zombiego (Dom tysiąca trupów, Bękarty diabła). Przyznam się, że to kompletnie nie moja stylistyka, a więc wybrałem Don't Do It! - film krótkometrażowy z 2016 roku w reżyserii Adama Greena (Topór, jeee!). Świetnie wpisuje się w okres Halloween.

#OctoberMovieScreeningChallenge

niedziela, 27 października 2019

Odwrotnie... pomijam remake

Dzisiaj trochę niechronologicznie, bo omijam remake, na który chciałem poświęcić jutrzejszy wpis, ale w zamian za to wspominam o pierwszej adaptacji opowiadania Mary Shelley. Przyznam też, że bardzo obawiałem się Paranormal Activity, bo uczciwie, gdybym lubił serię Peli'ego bardziej - obejrzałbym wszystkie części już dawno temu, a na koniec rosyjska produkcja. No to start!
Za początkowana przez Orena Peli'ego w 2007 roku seria Paranormal Activity doczekała się pięciu kontynuacji śmiało rozbudowujących bardzo oszczędny horror o parze atakowanej przez nadprzyrodzoną siłę. Paranormal Activity: Naznaczeni to czwarty sequel, a zarazem piąty film z serii, który mogłoby się wydawać opowiada nową historię. Jessie i Hector rozpoczynają śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci sąsiadki. Wkrótce wokół chłopaków zaczynają dziać się niewyjaśnione rzeczy.
Blair Witch Project oraz Paranormal Activity mimo prostoty wykonania i niewielu elementów, którymi mogą budować atmosferę zaskarbiły sobie uznanie krytyków i widzów. Ich głównym atutem jest umiejętne manipulowanie wyobraźnią odbiorców. Naznaczeni nie do końca wykorzystać potencjał Paranormal Activity. Jest to problem, którejś tam już z rzędu części, bo o czym jeszcze można opowiedzieć? Gdzie wcisnąć dany film na i tak już zapchanej linii czasowej?


Frankenstein, a właściciwie potwór stworzony przez doktora Frankensteina to kultowa postać, w którą prawie sto lat temu życie tchnął Boris Karloff. O filmie Universala można mówić wiele, ale na potrzeby wyzwania postanowiłem zapoznać się z pierwszą adaptacją powieści Mary Shelley z 1910 roku. Jest to krótkometrażowy film i gdyby nie tytuł prawdopodobnie nie skojarzyłbym go z potworem Karloffa. Warto obejrzeć.



Wampiry to horror z elementami fantastyki z 2016 roku w reżyserii Sergeia Ginzburga to adaptacja opowiadania Aleksieja Tołstoja "Rodzina Wilkołaka". Pojawienie się mnicha Lavra w małej, odciętej od świata osadzie zbiega się w czasie z powrotem do zamku na wzgórzu jego właściciela, wampira.
Przypomniała mi się fenomenalna scena z Frankensteina z 1931 roku. Ojciec zamordowanej przez stwora dziewczynki wnosi zwłoki dziecka do miasta. To wyjątkowo piękna i ujmująca chwila, która jest kwintesencją kina grozy. James Whale stworzył grozę o jakiej Sergei Ginzburg nie potrafił uchwycić w swoich wampirach, ale dla oddania sprawiedliwości, czy chciał on stworzyć film grozy, czy raczej przygodówkę na kształt Van Helsinga? Widziałem już kilka rosyjskich horrorów i w porównaniu do nich Wampiry wypadają blado niczym Robert Pattinson w Zmierzchu. I tu muszę przyznać, że wybrałem ten tytuł tylko i wyłącznie ze względu na Igora Khripunova.



#OctoberMovieScreeningChallenge

sobota, 26 października 2019

Legenda, która nie została legendą

Victor Crowley miał stać się legendą na miarę Jasona Voorheesa, a przynajmniej na taki obrót spraw liczył i chyba nadal liczy twórca serii Topór, Adam Green. W 2006 roku Adam Green zapoczątkował serię Hatchet, która miała przywrócić dawną świetność krwawym igrzyskom z udziałem dziewic i mordercą z ostrym narzędziem, w tym przypadku toporem, w ręku.
W 2010 roku Adam Green postanowił rozbudować legendę Crowleya ponownie pisząc scenariusz oraz reżyserując sequel. Film rozpoczyna się w momencie zakończenia części pierwszej. Ocalała Marybeth wydostaje się z bagien. Poznając swoje powiązanie z klątwą Crowleyów postanawia wrócić w miejsce rzeźni i dokonać własnej zemsty. W rolę głównej bohaterki wciela się tym razem Danielle Harris (seria Halloween) wspomagana przez Tony'ego Todda (Candyman) i Kane Hoddera (Jason X), którzy współpracowali z Greenem przy pierwszej części.
Reżyser jest fanem slasherów i to widać w jego pracy. Z pasją przedstawia nam największe klisze gatunku, powiela, kopiuje, reinterpretuje ku nasze radości, ale czy to wystarczy, aby móc stworzyć legendę na miarę mordercy z Crystal Lake? Ano, nie...
Problemów jest tu wiele. Green chcąc tak bardzo stworzyć coś oryginalnego i godnego dla nurtu slasherów, że właściwie zapomina nadać swojemu filmowi odpowiedni ton. Postać Victora wizualnie nie zachwyca i bardziej przypomina parodię Jasona niż równy mu czarny charakter. Dobra, ktoś powie, że przecież o to właśnie chodzi, o ironię, ma być śmiesznie i jak kino klasy B nakazuje. Groteska przyszła nieco potem i bardziej brała się z potrzeby asekuracji twórców, którzy w obawie przed zjechaniem własnych dzieł woleli pokazać wszystko w krzywym zwierciadle. Nie zapominajmy o Halloween Zombiego, Parku grozy Plotkina. Potrafili oni wykorzystać potencjał slasherowego klimatu, a przy tym nie ujmując mu powagi.


Efekty wizualne są na kiepskim poziomie, podobnie sprawa ma się z nieciekawymi morderstwami. Warto wspomnieć o aktorstwie... Tak, ku zaskoczeniu wielu widzów, nawet w filmie o tak prostej fabule aktorstwo powinno być przynajmniej na dobrym poziomie i przeważnie jest, o czym może przypomnieć Jamie Lee Curtis, a jak już jesteśmy przy Halloween to Daniele Harris jest urocza jako siostrzenica Michaela, ale jako protagonistka Topora wypada po prostu fatalnie. Osadzenie akcji w Nowym Orleanie i próba połączenia postaci seryjnego mordercy z duchem, a co za tym wyjaśnienie w ten sposób jego nieśmiertelności to dobry pomysł.
Niestety o żadnej legendzie mowy być nie może. Crowley to niezapadający w pamięć morderca z kiepskiego filmu i żadne sequele nie zmienią jego statusu. Adam Green próbuje w dalszym ciągu; w 2013 dostaliśmy trzecią część, a w 2017 kolejny film, tym razem zatytułowany Victor Crowley. Nie mogę odmówić mu chęci, jeśli budowanie tej serii sprawia mu przyjemność niech kontynuuje.

#OctoberMovieScreeningChallenge

piątek, 25 października 2019

Diabły, mutanty i magia voodoo

It's Alive - krzyknął doktor Frankenstein, tak po krótce. Nie przypadkowo główny bohater filmu. A jednak żyje wspomina o książce Mary Shelley i niezrozumieniu kto był tytułowym bohaterem powieści. Film Larry'ego Cohena z 1974 roku doczekał się dwóch kontynuacji i nowej wersji, co powinno świadczyć o wysokim poziomie produkcji albo chociaż o dużym zainteresowaniu nią ze strony publiki.
Oto Frank i Leonore, małżeństwo oczekuje przyjścia na świat drugiego dziecka. Na porodówce okazuje się, że ich potomek nie jest zwyczajnym bobasem. Intrygujący początek filmu zwiastuje dobry horror. Atmosafera gęstnieje z każdą chwilą, dodatkowy niepokój rodzicielki uwierdza nas w przekonaniu, że A jednak żyje zaoferuje fantastyczny klimat. Niestety po scenie porodu akcja siada, moja ekscytacja siada i mleko się zsiadło. Potworek, zmutowane dziecko, dzidzia, zwał jak zwał nie jest specjalnie eksponowany. Cohen cechuje go poprzez działania, ale i słowa ludzi, a w tym rodziców, iż jest on dzikim, niebezpiecznym stworzeniem. Bardzo irytowały mnie dwie rzeczy; spojrzenie z perspektywy potworka oraz niechlujna charakteryzacja. Wcielający się w postać Franka John P. Ryana właściwie snuje się od sceny do sceny pokazując bliżej nieukierunkowaną niechęć w stosunku do potomka, a może zbyt poważnie wziął do siebie porównania do Frankensteina? Film warto obejrzeć jako ciekawostkę, ale w żadnym wypadku nie można oczekiwać rewelacyjnego seansu. I przynajmniej mam za sobą tytuł, który zainspirował twórców AHS: Hotel.


Wybrałem okładkę mniej agresywną reklamującą film Zombie - pożeracze mięsa lub w oryginale Zombi 2. A gdzie jeden? Ta "dwójka" w tytule to dość nieszczęsny zabieg. Podobnie jak Powrót żywych trupów, film ikony włoskiego kina grozy, Lucio Fulci, czerpie z kultowego dzieła Romero. Nieoficjalna kontynuacja nie ma wiele wspólnego z Nocą żywych trupów.
Do portu w Nowym Jorku przybija łódź bez załogi. Jeden z wysłanych na nią policjantów zostaje zamordowany przez tajemniczą istotę ukrywającą się na pokładzie. Właścicielem łodzi jest zaginiony naukowiec. Jego córka Anne oraz dziennikarz Peter West wyruszają na małą wysepkę na Karaibach, gdzie ojciec kobiety prowadził badania.
Nakręcony w 1979 roku Zombie - pożeracze mięsa z pewnością powstał na fali popularności zombie movie. Mimo to nie pozostaje on wierny wyłącznie klasyce Romero. Żywe trupy Fulci'ego szukają swojego początku w magii voodoo. Współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni do dziwacznych wirusów zmieniających ludzi w trupy, bo niby epidemia jest bardziej realistyczna od czarów. Tak, ale w filmie z trupami polującymi na mózgi żywych realizm chyba nie stoi na pierwszym miejscu?
Włoski reżyser postarał się, aby jego dzieło zachwycało scenografią, charakteryzacją oraz muzyką. Mankamentem jest aktorstwo. Poza odtwórcą roli doktora Menarda pozostali mają w sobie mniej życia od wyłążących tu i ówdzie truposzy. Zombie - pożeracze mięsa to jeden z najlepszych horrorów o tej tematyce, jakie miałem przyjemność oglądać.




Obsada tego filmu jest mi dobrze znajoma. AJ Bowen, Scott Poythress oraz Jocelin Donahue wielokrotnie pojawiali się w niszowych horrorach. Przeważnie były one kiepskie jakościowo, ale nadrabiały intrygującym podejściem do tematu. I tak też jest z I Trapped the Devil.
Za kamerą stanął Josh Lobo, który zadebiutował jako reżyser, producent i scenarzysta. Dlatego można mu wybaczyć niedociągnięcia i mieć nadzieję, że przyszłe produkcje utrzymają albo przebiją poziomem debiut.
Święta. Matt wraz z żoną odwiedza swojego brata artystę w ich rodzinnym domu. Steve od początku zachowuje się w sposób niepokojący. Za jego zachowanie odpowiada mężczyzna więziony w piwnicy. Steve wierzy, iż jest on diabłem.
I Trapped the Devil prowadzi z widzem polemikę na temat pochodzenia zła. Czy moc nakłaniania nas do czynienia zła pochodzi od jakiejś siły nadnaturalnej, czy jak w przypadku Steve'a są to zaburzenia psychiczne? Josh Lobo oddał po mistrzowsku ponurą atmosferę. Przygnębiają surowe ujęcia, zwięzłe dialogi i oszczędna ścieżka dźwiękowa. Pochwalić należy również  Scotta Poythressa, który stworzył przekonującą postać. Oczywiście film nie jest pozbawiony wad. Przede wszystkim miałem wrażenie, że reżyser po części stara się skopiować Dom diabła Ti Westa i przez to traci wyjątkowości.




Na dzisiaj to tyle. Jutro kolejne dwa, a może trzy tytuły do omówienia.

#OctoberMovieScreeningChallenge

środa, 23 października 2019

Poważnie?

Kwestionować własnego poczucia estetyki nie zamierzam. Jeden posiada takie, a drugi takie. Zaczynam się za to zastanawiać nad humorem, bo ile z komedii można przerzucić do horroru, aby nie zaczął trącić kiczem? Komedio-horrory - Porąbani, Wysypy żywych trupów i wszelkiej maści makabreska jest zwolniona z odpowiedzi.
Z dużym poślizgiem. Za mną kolejne tytuły do #OctoberMovieScreeningChallenge. Na początek coś z własnej kolekcji, Martwa cisza. Horror w reżyserii Jamesa Wana (Obecność, Piła) z 2007 roku. Film Wana uderza w tematykę znaną nam z śledztw Warrenów i Anabelle. Będą lalki, demon, czyli wszystko, co kochamy. Młode małżeństwo Jamie i Lisa Asherowie otrzymują przerażąjącą lalkę brzuchomówcy o imieniu Billy. Tej samej nocy ktoś w brutalny sposób morduje Lisę. Chcąc odkryć sekret marionetki Jamie wraca w rodzinne strony, aby zagłębić się w upiorny mit o brzuchomówczyni Mary Shaw, która "lalek miała sto".
Martwa cisza oferuje mroczną stylistykę, pokręcone zakończenie oraz przerażający czarny charakter z naprawdę wciągającą genezą. Ten tytuł nieco znika za wcześniejszymi i późniejszymi osiągnięciami duetu Wan-Whannell. I trochę szkoda, bo to udany horror. Moje jedyne pytanie, kto dał rolę policjanta Wahlbergowi?


Aligator - Lake Placid czyli film z nurtu animal attack. Mordercze zwierzęta często padają ofiarą kiepskich scenariuszy i przesadnej wyobraźni twórców, a przecież potrzeba tak niewiele, o czym przekonał nas kilkanaście lat temu Spielberg kręcąc Szczęki. Niestety na kultowy film o morderczym rekinie przypada kilkanaście słabych bzdurnych filmów. Tak, niektórzy powiedzą, że animal attack są kręcone dla beki, no, ale czy muszą obrażać inteligencję widzów nadmiernym poziomem bzdurności? Dlatego byłem sceptycznie nastawiony do Aligator - Lake Placid. Okazało się, że niepotrzebnie. Film Steve Minera nie trąci tandetą, bardzo dobrze wyważa elementy humorystyczne i dramatyczne. Ogromnym plusem jest obsada (Pullman, Platt i Gleeson), która świetnie odnalazła się w roli zespołu szukającego aligatora. Jedynym minusem była postać specjalistki od czegoś tam granej przez Bridget Fondę będąca wyłacznie po to, aby być.



Kolejnym wyzwaniem był plakat filmowy. Jedynym posterem, który kiedykolwiek wisiał na mojej ścianie, nielicząc Pokemonów, które średnio pasowały do tego wyzwania, był plakat filmu The Signal z 2007 roku. O filmie pisałem w poście o ulubionych, nie będę się powtarzał, zapraszam tutaj.



Przyszły mi do głowy trzy tematy, które prawdopodobnie zrealizuję w niedalekiej przyszłości, najfajniejsze plakaty horrorów,  najlepsze animal attack i straszne historie ze świata pokemonów. Tyle na dzisiaj.

#OctoberMovieScreeningChallenge

niedziela, 13 października 2019

Różowy cukiereczek zostaje boginią zemsty

Rape and revenge to podgatunek kina eksploatacji, a także kontrowersyjne dzieło dla przeciętnego popcornożercy. W ostatnich latach wrócił w objęcia popkultury dzięki rimejkowi Bez litości Stevena R. Monroe'a i dwóm sequelom. W kolejnym dniu wyzwania sięgnąłem po Zemstę. Czy osiągnęła poziom vendetty godny spluwania na grób?




Zemsta poniekąd jest kinem spod znaku rape and revenge, ale jeśli za wyznacznik tego podgatunku uznałbym Bez litości musiałbym zaznaczyć, że wyreżyserowany przez Coralie Fargeat film idzie nieco dalej i stawia środek ciężkości w zupełnie innym punkcie.
Jen spędza upojny weekend ze swoim kochankiem Richardem w willi, gdzieś na odludziu. Wkrótce pojawiają się przyjaciele mężczyzny, a Jen musi rozpocząć walkę o własne życie. Zemsta to debiut reżyserski Coralie Fargeat. I muszę przyznać, że całkiem udany. Fabuła idzie w zgodnym kierunku dla rape and revenge, ale stawia na zupełnie inne elementy. Rzeź jest krwawa jak diabli, ale nie tak pomysłowa i wysmakowana jak fundowana przez Jennifer Hills. Film zachwyca piękną scenografią, fantastycznymi ujęciami i dobrym aktorstwem. Na szczególną uwagę zasługują postaci Jen (Matilda Anna Ingrid Lutz), która z typowej niuni przeistacza się w demoniczną, pustynną boginię zemsty oraz odtwórca roli Stana (Vincent Colombe) przechodzący cały wachlarz emocji. Zemsta zaskoczyła mnie na wielu płaszczyznach. To dobry film szukający pomysłu na siebie. Warto przyglądać się dalszemu rozwojowi reżyserskiemu Coralie Fargeat.

#OctoberMovieScreeningChallenge

sobota, 12 października 2019

Czekając na premierę

Kolejne dni wyzwania i kolejne filmy. W chwili obecnej zastanawiam się, czy większe wrażenie robią podjaranie Patricka Wilsona wielkim głazem leżącym po środku pola, czy drewniana Morticia Adams, która pomiędzy poszczególnymi ujęciami musiała wygrzebywać z uszu wióry?





W trakcie podróży przez Kansas rodzeństwo, Becky i Cal, robi sobie postój na szosie przecinającej polanę porośniętą wysoką trawą. Z gąszczy dobiega ich wołanie o pomoc małego chłopca. Młodzi bez zastanowienia wyruszają mu na pomoc. Szybko okazuje się, że wejście jest dużo prostsze niż wyjście z wysokiej trawy.
Produkcja Netflixa z 2019 W wysokiej trawie to bardzo skromny w środkach artystycznych i nieco bardziej zagmatwany, chociaż gmatwanina służy wyłącznie ukryciu jego wad horrorek. Za reżyserię i scenariusz odpowiedzialny był Vincenzo Natalie (Cube, Istota). Reżyser, którego przede wszystkim cechuje minimalizm, co poniekąd widać W wysokiej trawie, zabrał się za duży projekt sygnowany nazwiskiem Stephena Kinga (w nawiasie nawet nie spróbuję podawać jego dzieł). Film jest adaptacją opowiadania mistrza grozy i jego syna. Tak więc mamy pomysłowego reżysera i króla horrorów. Czy taki duet może rozczarować? Ano, może... No... Bądźmy uczciwi. Przed seansem, nie miałem pojęcia, kto stał za stworzeniem filmu (tak, ignorancja, nie skupiałem się na napisach) i film wydał mi się zwyczajnym, thrillerem z jakimiś paranormalnymi elementami. Mając jednak świadomość nazwisk jakie ukryły się w tych chaszczach zacząłem zastanawiać się, czy panów nie było stać na wiele więcej? Jaki jest ten horror? Nijaki. Widziałem wiele lepszych produkcji na Netflixie i wiele gorszych. W wysokiej trawie to historia, z którą można, ale nie trzeba się zaznajamiać.


Rodzina Addamsów 3: Spotkanie po latach było najtrudniejszym wyzwaniem. Na kolejny dzień wyzwania przypadł mi film z kultową rodzinką. Przemęczyłem się niczym wujek Fester. Chciałem obejrzeć animację o rodzince Addamsów z tego roku. Niestety premiera będzie na święte nigdy, a obejrzeć należy planowo... staram się przynajmniej. Ostatecznie postanowiłem sięgnąć po trzeci film, o zjeździe rodzinnym, czyli ten, który pamiętam najmniej. Obejrzałem w ratach. Pozostaje mi grzecznie wyczekiwać na premierę najnowszych Addamsów. Widzieliście trailer? Fajny, nie? 


Na sam koniec został horror z domieszką komedii. Szukając jakiegoś tytułu byłem zaskoczony jak wiele filmów obejrzałem. Ostatecznie skusiła mnie Szkolna zaraza z gwiazdorską obsadą. Tym razem przeciwko hordom zombie do walki stanęli nauczyciele. W tym filmie nie było niczego ciekawego, standardowa fabuła filmu o zombie z możliwie jak największą ilością idiotyzmów na zasadzie "bo tak", nieśmiesznych żartów (odniesienia do Władcy pierścieni i Piły zupełnie niepotrzebne) i słabej charakteryzacji. Największym i jedynym plusem był Rainn Wilson. Kto by pomyślał, że z początku kreowany na palanta nauczyciel wychowania fizycznego ukradnie film, dziewczynę oraz bycie bohaterem panu Frodo Bagginsowi?

#OctoberMovieScreeningChallenge

środa, 9 października 2019

Jakiś dziwny twór

Do głowy przychodzi mi wyłącznie Potwór z Czarnej Laguny. Widziałem mnóstwo horrorów od lat 60-tych do współczesnych. Znam tytuły wielkie jak Dracula (1931), Nosferatu - symfonia grozy (1922) oraz Gabinet doktora Caligari (1920), ale jeśli chodzi o lata pięćdziesiąte to z trudem przypomniałem sobie o mieszkańcu Czarnej Laguny. Dlatego korzystając z okazji wyzwania postanowiłem poznć horror z wczesnych lat pięćdziesiątych o intrygującym tytlue Attack of the Puppet People.



Attack of the Puppet People to horror z domieszką sci-fi w reżyserii Berta I. Gordona z 1958 roku. Bohaterką historii jest Sally, która dostaje pracę sekretarki u pana Franza po tym jak jej poprzedniczka znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Tu warto nadmienić, że pracodawca jest lalkarzem, ale i genialnym wynazacą. Mężczyzna tworzy maszynę do zmniejszania i z jej pomocą przeobraża ludzi w żywe lalki. Sally postanawia przeciwstawić się Franzowi i razem z grupą zmniejszonych planuje ucieczkę.
Attack of the Puppet People nie jest horrorem w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie uświadczymy tu zjawisk paranormalnych, czy trupów walających się tu i ówdzie. Problem w tym, że chyba nawet twórcy zapomnieli, że pracują nad horrorem. Historia opowiedziana przez Gordona jest bardzo przeciętna. Ot co mamy naukowca, strasznie miałką heroinę, jakąś intrygę i bardzo szybki finał. Poszczególne sceny nie budują żadnego napięcia i są na siłę rozwleczone.
To dziwny twór. Niby niesie jakąś groźbę. W końcu boimy się nie szalonego naukowca, ale osamotnionego, wrażliwego człowieka, ale co z tego skoro twórcy nie potrafią zaangażować mnie w swoje dzieło? Zauroczył mnie jedynie kotek wychodzący z pudełka zapałek.

#OctoberMovieScreeningChallenge

wtorek, 8 października 2019

O budowaniu nastroju

Popkulturowa groza zna wyłącznie jeden ogranicznik i jest nim ludzka wyobraźnia. Twórcy książek, filmów i komiksów mogą kreować swoje historie kamuflując codzienność makabrą, tajemnicą i niewyjaśnionym. Bez względu na to, który z tych trzech elementów uznają za najpotrzebniejszy mogą dalej tworzyć niezwykłe światy i postaci. Z nieznacznym opóźnieniem chciałbym wspomnieć o dwóch światach, o wczorajszym seansie i dzisiejszym.


O Halloween Johna Carpentera powiedziano już wszytko. Michael Meyers i Laurie Strode są ważnymi postaciami dla gatunku. Pytanie o istotę zła pozostaje nadal bez odpowiedzi. W tym roku Halloween obchodzi swoje czterdzieste urodziny! Przez cztery dekady doczekał się mnóstwa sequeli, ale o rzeszy fanów, których bawi i straszy zarazem. Fenomenalny film, a scena otwierająca z małym Michaelem w masce to majstersztyk.


Nie wszystkie filmy mogą otrzymać ststus kultowych. Co roku do kin wchodzi kilkanaście produkcji, które po prostu znikają w tłumie. Jedną z takich pozycji jest wyreżyserowany przez Davida Gelba Projekt Lazarus. Grupa studentów medycyny prowadzi badania nad specyfikiem mającym ożywiać zmarłych. Eksperyment, jak to w horrorach bywa, niesie pewne skutki uboczne. Jest to produkcja kompletnie nic nie wnosząca do gatunku i zdawałem sobie z tego sprawę przed seansem, ale nawet z zaniżonymi oczekiwaniami  liczyłem na większe zaangażowanie oraz historię, która chociaż spróbuje mnie zaskoczyć, a tak naprawdę o wiele lepiej byłby obejrzeć raz jeszcze Linię życia z Roberts i Sutherlandem. Film w teorii broni obsada. Mamy tutaj Olivię Wilde, Evana Petersa oraz Donalda Glovera. W praktyce obsada nie ma znaczenia. Postaci są niewiarygodne, a rola Wilde schematyczna do bólu.

#OctoberMovieScreeningChallenge

niedziela, 6 października 2019

Nie po kolei

W planach miałem obejrzenie zupełnie innego horroru. Filmu, do którego przymierzam się od 2013 roku, czyli od jego premiery, ale ciągle mi umyka. Dziś po raz pierwszy przeczytałem, na ogół pozytywne, opinie na jego temat i doszedłem do wniosku, że nie na taką rozrywkę nastawiam się. I wtedy z pomocą przyszedł mi Hell House LLC.


Moja historia z piekielnym domem jest długa, zagmatwana i piękna, a tak w rzeczywistości jest dość prosta. Wszystko zaczęło się od jakiegoś podsumowania horrorowego roku. Bardzo lubię czytać takie teksty, bo to zawsze szansa na wyłapanie niszowych horrorków, które gdzieś tam giną przykryte kinowymi produkcjami. I tak poznałem Hell House LLC 2: Abanddon Hotel z 2018 roku. Miał to być sequel produkcji Hell House LLC z 2015 roku. Słowa sequel i found footage mają to do siebie, że czesto gryzą się używane w jednym zdaniu. Przyczyna jest prosta; założenia tajemniczych nagrń znajdowanych gdzieś w głębi lasu / pod podłogą upiornego domu / zapuszczonym kiblu / innym strasznym miejscu / podrzucone przez walniętego klauna VHSy działają, bo "wierzymy" w ich realizm. Nie wierzymy w sequele! Chwila, jak cycata bohaterka przeżyła?! Ano, przeżyła, bo jedynka zarobiła wystarczająco dużo mamony. Mimo wszystko historia opuszczonego hotelu okazała się fantastyczna - nastrojowa, angażująca i możliwa. Dlatego ogarnął mnie smutek, gdyż nie mogłem poradzić sobie z odszukaniem pierwszego nagrania. Filmu, wokół którego popularności kręciła się dwójka.
Hell House LLC z 2015 to raczej niszowy i zdawałoby się mało charakterystyczny horrorek ze zdobywającego coraz większą popularność nurtu found footage. Jest on też pełnometrażowym debiutem reżysera i scenarzysty Stephena Cognetti. Kamery śledzą poczynania grupki młodych ludzi zaintrygowanych legendą piekielnego hotelu, w którym przed laty doszło do tragicznej zbrodni. Lider grupy, Alex ma zamiar dać budynkowi nowe życie i otworzyć dom strachów.
Hell House LLC bez trudu powiela klisze dobrze znane miłośnikom found footage, ale robi to w sposób wdzięczny mając świadomość, iż mniej znaczy więcej. Wąskie korytarze, półmrok, szepty, głośny oddech i kukły przemieszczające się po domu budują nastrój grozy. Film przyjemny i momentami straszny. Wadami filmu są oprawa wizualna, brak dynamiki, ładnych ujęć, a sama histora jest mało wymagająca. Tych błędów twórcy nie powielili w kontynuacji. Oznacza to tyle, że Stephen Cognetti coraz swobodniej czuje się w swoim rzemiośle i dwójka pozwoliła sobie na więcej. Mamy satysfakcjonującą historię, dynamiczne przejścia od sceny do sceny oraz zachwycające mrokiem pomieszczenia.
Dlatego nie mogę doczekać się kolejnej części (tak, w tym roku debiutuje trzecia odsłona piekielnego domu - Lake of Fire).

#OctoberMovieScreeningChallenge

sobota, 5 października 2019

Dziwny przypadek reanimatora

Piąty dzień wyzwania i piąty horror. Tym razem padło na Reanimatora z 1985 roku w reżyserii Stuarta Gordona, który za kilka lat nakręci inną adaptację dzieła H.P.Lovecrafta, Dagon. Dzięki roli Herberta Westa Jeffrey Combs stał się ikoną współczesnego kina grozy. Re-animator doczekał się kolejnych dwóch filmów Narzeczonej reanimatora (1989) oraz Beyond Re-Animator (2003), które już zupełnie odrzuciły spuściznę Lovecrafta.


Herbert West, młody student medycyny rozpoczyna naukę w Uniwersytecie Miskatonic w Arkham. Z pomocą współlokatora Daniela Caina, West prowadzi badania nad specyfikiem ożywiającym zmarłych. Zamysł filmu oraz postać szalonego naukowca i jego pomagiera jest tym co zostało z serii opowiadań o reanimatorze. Gordon nie zdecydował się jednak podążać w stronę mrocznego świata, wykreowanego w opowiadaniu twórcy mitologii Cthulhu. Do dzisiaj moim ulubionym fragmentem z prozy Lovecrafta jest opis znalezionego grobu, do którego ktoś się próbował przekopać. Czytelnik domyśla się, że był to pierwszy człowiek ożywiony przez Westa. Właśnie takiego podejścia zabrakło mi w tym filmie. Stuart zgodnie ze standardami lat 80-tych funduje nam nagość, krew i brutalne morderstwa. Na wielką pochwałę zasługuje także ścieżka dźwiękowa stworzona przez Richarda Banda. Reanimator to wyśmienite dzieło rozrywki i pozycja niemal obowiązkowa dla fanów Martwego zła oraz Powrotu żywych trupów.
Na koniec miałem jeszcze pojęczeć o potrzebie nowej adaptacji Reanimatora, ale odkryłem, że jest jeszcze jakaś wersja z 2017. Chyba wiem, co będę oglądał wkrótce...
A jako bonus podlinkuję do innego tekstu o adaptacjach przedwiecznych.

#OctoberMovieScreeningChallenge

piątek, 4 października 2019

Najstraszniejszy klaun w masowej wyobraźni

Co jest takiego w klaunach, że wzbudzają w ludziach lęk? Ponmad dwadzieścia siedem lat temu Tim Curry w miniserialu To przeraził moje pokolenie kreacją klauna Pennywise. Po latach otrzymaliśmy kolejną adaptację powieści Kinga i bardziej mrocznego Pennywise'a w wykonaniu Billa Skarsgårda. Pomiędzy jednym, a drugim występem mamy wiele innych postaci morderczych klaunów, ale nie ma takiego jak Art. W czwartym dniu wyzwania wybrałem horror Terrifier.


W roku 2016 reżyser Damien Leone... Nie, od początku. Morderczy klaun Art zadebiutował w krótkometrażowej produkcji The 9th Circle, a potem pojawił się w antologii Damien Leone, Cukierek albo psikus. I w końcu w 2016 roku Art otrzymał własny, mrożący krew w żyłach film. Reżyserią, scenariuszem, produkcją, montażem, a nawet efektami specjalnymi zajął się Damien Leone. Co ważne w filmie korzystano z efektów praktycznych co nadaje mu pewnego realizmu.
Terrifier nie opowiada jako takiej historii. Kolejne scenki z kiepskimi dialogami i jeszcze gorszym aktorstwem służą jedynie poprowadzeniu widzów do wyjątkowo krwawych morderstw w grindhouseowym stylu. Odpychające scenografie doskonale wpasowują się w obrzydliwy klimat filmu. Gwiazdą filmu jest David Howard Thornton wcielający się w postać klauna Arta. Sposób w jaki zagrał milczącego potwora na stałe wpisał postać do panteonu horrorowych, czarnych charakterów. Art jest obłąkany, brutalny i w żaden sposób nie można przewidzieć jego posunięć.
To nie jest film, który można polecać każdemu. Sprawdzi się za to, jeśli po horrorze nie oczekujecie niczego więcej poza gore. W 2020 ma wyjść sequel Terrifier, możemy spodziewać się kolejnych, krwawych zbrodni i przerażającego klauna. Mam jednak cichą nadzieję, że w kolejnym filmie Leone postara nam się nieco przybliżyć postać Arta.

czwartek, 3 października 2019

Ach, ci artyści

Dzisiejszy post jest swego rodzaju hołdem dla Johna Carla Buechlera. Buechler dał poznać się fanom horroru jako wszechstronny twórca i miłośnik kina klasy b. Był reżyserem, scenarzystą, aktorem, ale przede wszystkim twórcą efektów specjalnych. Nawet jeśli nie kojarzycie nazwiska to z pewnością dobrze znacie jego filmografię: Piątek trzynastego VII, Troll, Ghoulies III, Topór. W 1988 roku poza jedną z oryginalniejszych historii o Jasonie Voorheesie Buechler wyreżyserował także horror Mieszkańca podziemi.  Jakie mam wrażenia z wizyty w podziemiach? Ano, mieszane.


Colin Childress, słynny twórca komiskowy z pomocą magicznej księgi sprowadza do świata ludzi stworzoną przez siebie postać potwora - mieszkańca podziemi. Rysownik ginie, ale udaje mu się zniszczyć monstrum. Mija trzydzieści lat. W dawnym domu Childressa otwarta zostaje szkoła/akademik/squad/cholera wie co dla utalentowanych artystów. Oczywiście utalentowanych inaczej, ale o tym za chwilę. Najnowszym nabytkiem tej dziwacznej instytucji jest rysowniczka Whitney. Kobieta jest ogromną fanką talentu Childressa i postanawia ukończyć jego komiks "Mieszkaniec podziemi". Jeden z projektów sygnuje tajemniczymi znakami z księgi okultystycznej Childressa. Monstrum ponownie zostaje powołane do życia.
Gdzieś z komiksowych okienek wylewa się kiczowata breja i o ile nie przeszkadza mi ona w seansie, tak nie pozwala mi w żadnym stopniu potraktować Mieszkańca podziemi jako dobrego horroru. Całość to bardzo poprawna historia z początkiem, środkiem i nie potrzebnie zdublowanym końcem.
Bohaterowie... artyści jak to artyści. Ich sztuka, a właściwie sposób jej pojmowania jest dla mnie zupełnie niezrozumiały. Zastanawiam się, dlaczego nie mogli to być standardowo imprezowi studenci. Poza Whitney kopiującą pracę swojeg mistrza właściwie wątek twórczy nie ma znaczenia, a więc cała ta instytucja jest bezcelowa. Wracając do komiksów i mięsa armatniego jestem bardzo niezadowolony ze sposobu eliminowania kolejnych artystów. Okej, rozumiem zamysł, postać ginie tak jak przedstawiono to na kartach komiksu, ale dlaczego w trakcie walki z potworem oglądamy ilustracje i w tle słyszymy krzyki ofiary?
Na sam koniec pozostaje monstrum. Pierwsze wrażenie jest spoko, no... drugie już średnio, ale bardziej z tego powodu, że John Carl Buechler nie pokusił się o większe celebrowanie potwora będącego wilkołakiem i wampirem, demonem i duchem jednocześnie. Mamy jakieś oddalone ujęcia pleców potwora, jego pysk i oczy, które są tak urocze, że zamiast krzyczeć chcesz pogłaskać to stworzonko.
Czuję, że jutrzejsza propozycja filmowa wywrze na mnie piorunujące wrażenie.

#OctoberMovieScreeningChallenge

środa, 2 października 2019

Jak zrobić przyjaciela [tutorial]

Drugi dzień wyzwania to horror, którego akcja jest osadzona w Halloween. Tu wypada klasyka, czyli Halloween z Michaelem Myersem, może być Miasteczko Halloween albo Upiorna noc Halloween. Wszystkie celebrują święto duchów, a przy dobrej zabawie, cukierkach nawet najokropniejsza zbrodnia zdaje się być usprawiedliwiona niewinnym psikusem. Michael, zostaw ten nóż, bo jeszcze zrobisz siostrze krzywdę... znowu. Postanowiłem pójść w zupełnie nieoczekiwaną stronę i tak znalazłem May. Przed seansem posiadałem dwie informacje na temat tego filmu. Primo, w obsadzie znajduje się Anna Faris. Kto nie lubi Anny Faris? Secundo, miałem jakieś wyobrażenie historii na podstawie trailera, które w ogólnym rozrachunku okazało się boleśnie niesprawiedliwe i mylne.


Psychologiczny horror Dramat z domieszką horroru May z 2002 roku został wyreżyserowany przez Lucky McKee. Reżyser nie ma jakichś wielkich osiągnięć, ot co, przeglądając jego filmografię zauważyłem odcinek Mistrzów horroru oraz The Woman, który zapamiętałem dzięki najobrzydliwszym boohaterom z jakimi miałem styczność w horrorze. Ciekawostką jest fakt, że wszystkie trzy produkcje przedstawiały kobietę jako ofiarę dręczoną przez potwora z tym, że w każdej z produkcji monstrum przybierało inną formę. W May jest to samotność.
Historia skupia się na May - w tej roli Angela Bettis - młodej dziewczynie z wadą oka. Zez od najmłodszych lat wpędza dziewczynę oraz jej matkę w kompleksy. Gdy dla matki jest on czymś wstydliwym, dla córki staje się przyczyną jej wyobcowania i zatracania się w pustym świecie. Takie kombo prowadzi nas do dorosłego życia, w którym bohaterka jest niepewną siebie, osamotnioną i rozpaczliwie poszukującą przyjaciół kobietą.
Bohaterka jest upośledzona społecznie; każde jej zachowanie wzbudza lęk w osobach wokół niej. Ich reakcje kumulują w May poczucie odtrącenia, i znowu, i znowu i tak, aż do finału będącego apogeum jej szaleństwa. Większość filmu zajmują rozterki tytułowej postaci. Mamy jej próby zawiązania relacji z chłopakiem o ładnych dłoniach, brak rozumienia czym i jak powinna wyglądać bliskość. Dopiero końcówka daje nam kilka soczystych scen, a pisząc soczystych nie mam na myśli wyłącznie krwawych, ale atrakcyjnych pod względem stylistyki. Moją ulubioną sceną jest moment, w którym gablotka z lalką zostaje stłuczona, a dzieciaki kaleczą sobie dłonie i kolana kawałkami szkła - czysty magnetyzm.
Aktorsko film spoczął na barkach Angeli Bettis, dzielnie wspieranej przez Sisto i Faris, która jak zwykle rozbraja swoją naiwną grą.
May mimo różnic, tematycznie oddziałuje na widza podobnie jak Szkoła czarownic oraz Zdjęcia Ginger. Tam też bohaterkami były outsiderki przeżywające nastoletni okres (ta, May jest dorosłą kobietą, ale nadal zamkniętą w okresie dojrzewania).
Przyznam, że film dobry chociaż nie do końca film grozy.

#OctoberMovieScreeningChallenge

wtorek, 1 października 2019

"Planeta małp" T. Burtona najlepszym filmem w historii?

Jako, że wyznacznikiem jakości dla reżysera Jimmy'ego Loweree jest zapewne Planeta małp Tima Burtona, zaś nieznajomość Casablanca to katastrofa na miarę finału jaki zafundował nam twórca Absence. Dlatego na wszelki wypadek postanowiłem nie mieć wygórowanych oczekiwań względem filmu. Jednak z drugiej strony kocham kreatywność oraz niszowość, którą wykazują się młodzi twórcy. Loweree do takowych się zalicza, gdyż Absence jest jego pełnometrażowym debiutem jeśli chodzi o reżyserię i scenariusz.
Ten horror z 2013 roku miał premierę w moje urodziny i stety bądź niestety to jedyna rzecz jaką mam z nim wspólną, bo poczucie estetyki kina grozy, no okej... nawet poczucie sci-fi, z pewnością różni się od zaprezentowanego przez Loweree.


Liz w niewyjaśnionych okolicznościach traci dziecko. Jakiś czas później, ona, jej mąż Rick i brat-idiota, Evan wyjeżdżają na wycieczkę do domku w górach. No i spędzają w nim czas. Tyle.
Najpoważniejszym zarzucałem wobec Absence jest fakt, że w tym filmie dosłownie nic się nie dzieje. W pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, co popycha fabułę do przodu? Mamy dzień, mamy noc. Kolejny dzień i kolejną noc. Wszystko zapełniają nieciekawe dialogi, jeżdżenie samochodem w tą i z powtorem oraz posiłki w domowym zaciszu.
Od pierwszej sceny w szpitalu z zapłakaną Liz minęło sporo czasu, a ja z nadzieją wyczekuję jakichkolwiek złowieszczych momentów uchwyconych przez kamerę. Tak, twórcy zdecydowali się na starą, dobrą, a przy tym boleśnie wyświechtaną przez sequele konwencję dokumentu. Bo jak jest naturalizm to jest strasznie, a i robota sama się robi od strony technicznej, ta? Najbardziej irytuje chodzenie na skróty przez Loweree. W pewnym momencie zorientowawszy się, że film jest o niczym decyduje się poprzez jedną z postaci powiedzieć nam, że w domu dzieją się jakieś niewytłumaczalne rzeczy. Konkluzja? Po co pokazywać, jak można o nich powiedzieć? Wydarzenia są tak nadzwyczajne, straszne i niemieszczące się w głowie przeciętnemu człowiekowi, że zaginęły w setce innych wydarzeń - zwyczajnych, niestrasznych i mieszczących się w głowie przeciętnemu człowiekowi.
Na oddzielny akapit zasługuje też postać głównego bohatera, chodź tu perełko, Evanku kochany. Należy o tobie wspomnieć, bo dawno żaden osobnik nie wywołał u mnie takiej szczerej irytacji. Dorosły facet, a zachowuje się jak gimnazjalista (czy teraz jeszcze to określenie ma prawo bytu?).
Obejrzałem. Przetrwałem i zaraz po seansie do głowy przyszło mi tylko jedno pytanie...
Że to niby byli kosmici?

#OctoberMovieScreeningChallenge

October Movie Screening Challenge 2019

Zawsze chciałem wziąć udział w tym wyzwaniu, ale jakoś się nie zbiegało. W tym roku wreszcie, bez wymówek zabieram się za propozycję HorrorHound, czyli October Movie Screening Challenge 2019. Zabawa polega na oglądaniu horrorów, ale żeby nie było tak łatwo na każdy dzień wyznaczono jakąś kategorię, którą należy kierować się przy wyborze filmu.
Szczegóły zabawy znajdziecie tutaj. Jeśli ktoś ma ochotę przyłączyć się do zabawy serdecznie zapraszam.