niedziela, 13 października 2019

Różowy cukiereczek zostaje boginią zemsty

Rape and revenge to podgatunek kina eksploatacji, a także kontrowersyjne dzieło dla przeciętnego popcornożercy. W ostatnich latach wrócił w objęcia popkultury dzięki rimejkowi Bez litości Stevena R. Monroe'a i dwóm sequelom. W kolejnym dniu wyzwania sięgnąłem po Zemstę. Czy osiągnęła poziom vendetty godny spluwania na grób?




Zemsta poniekąd jest kinem spod znaku rape and revenge, ale jeśli za wyznacznik tego podgatunku uznałbym Bez litości musiałbym zaznaczyć, że wyreżyserowany przez Coralie Fargeat film idzie nieco dalej i stawia środek ciężkości w zupełnie innym punkcie.
Jen spędza upojny weekend ze swoim kochankiem Richardem w willi, gdzieś na odludziu. Wkrótce pojawiają się przyjaciele mężczyzny, a Jen musi rozpocząć walkę o własne życie. Zemsta to debiut reżyserski Coralie Fargeat. I muszę przyznać, że całkiem udany. Fabuła idzie w zgodnym kierunku dla rape and revenge, ale stawia na zupełnie inne elementy. Rzeź jest krwawa jak diabli, ale nie tak pomysłowa i wysmakowana jak fundowana przez Jennifer Hills. Film zachwyca piękną scenografią, fantastycznymi ujęciami i dobrym aktorstwem. Na szczególną uwagę zasługują postaci Jen (Matilda Anna Ingrid Lutz), która z typowej niuni przeistacza się w demoniczną, pustynną boginię zemsty oraz odtwórca roli Stana (Vincent Colombe) przechodzący cały wachlarz emocji. Zemsta zaskoczyła mnie na wielu płaszczyznach. To dobry film szukający pomysłu na siebie. Warto przyglądać się dalszemu rozwojowi reżyserskiemu Coralie Fargeat.

#OctoberMovieScreeningChallenge

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz