piątek, 25 października 2019

Diabły, mutanty i magia voodoo

It's Alive - krzyknął doktor Frankenstein, tak po krótce. Nie przypadkowo główny bohater filmu. A jednak żyje wspomina o książce Mary Shelley i niezrozumieniu kto był tytułowym bohaterem powieści. Film Larry'ego Cohena z 1974 roku doczekał się dwóch kontynuacji i nowej wersji, co powinno świadczyć o wysokim poziomie produkcji albo chociaż o dużym zainteresowaniu nią ze strony publiki.
Oto Frank i Leonore, małżeństwo oczekuje przyjścia na świat drugiego dziecka. Na porodówce okazuje się, że ich potomek nie jest zwyczajnym bobasem. Intrygujący początek filmu zwiastuje dobry horror. Atmosafera gęstnieje z każdą chwilą, dodatkowy niepokój rodzicielki uwierdza nas w przekonaniu, że A jednak żyje zaoferuje fantastyczny klimat. Niestety po scenie porodu akcja siada, moja ekscytacja siada i mleko się zsiadło. Potworek, zmutowane dziecko, dzidzia, zwał jak zwał nie jest specjalnie eksponowany. Cohen cechuje go poprzez działania, ale i słowa ludzi, a w tym rodziców, iż jest on dzikim, niebezpiecznym stworzeniem. Bardzo irytowały mnie dwie rzeczy; spojrzenie z perspektywy potworka oraz niechlujna charakteryzacja. Wcielający się w postać Franka John P. Ryana właściwie snuje się od sceny do sceny pokazując bliżej nieukierunkowaną niechęć w stosunku do potomka, a może zbyt poważnie wziął do siebie porównania do Frankensteina? Film warto obejrzeć jako ciekawostkę, ale w żadnym wypadku nie można oczekiwać rewelacyjnego seansu. I przynajmniej mam za sobą tytuł, który zainspirował twórców AHS: Hotel.


Wybrałem okładkę mniej agresywną reklamującą film Zombie - pożeracze mięsa lub w oryginale Zombi 2. A gdzie jeden? Ta "dwójka" w tytule to dość nieszczęsny zabieg. Podobnie jak Powrót żywych trupów, film ikony włoskiego kina grozy, Lucio Fulci, czerpie z kultowego dzieła Romero. Nieoficjalna kontynuacja nie ma wiele wspólnego z Nocą żywych trupów.
Do portu w Nowym Jorku przybija łódź bez załogi. Jeden z wysłanych na nią policjantów zostaje zamordowany przez tajemniczą istotę ukrywającą się na pokładzie. Właścicielem łodzi jest zaginiony naukowiec. Jego córka Anne oraz dziennikarz Peter West wyruszają na małą wysepkę na Karaibach, gdzie ojciec kobiety prowadził badania.
Nakręcony w 1979 roku Zombie - pożeracze mięsa z pewnością powstał na fali popularności zombie movie. Mimo to nie pozostaje on wierny wyłącznie klasyce Romero. Żywe trupy Fulci'ego szukają swojego początku w magii voodoo. Współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni do dziwacznych wirusów zmieniających ludzi w trupy, bo niby epidemia jest bardziej realistyczna od czarów. Tak, ale w filmie z trupami polującymi na mózgi żywych realizm chyba nie stoi na pierwszym miejscu?
Włoski reżyser postarał się, aby jego dzieło zachwycało scenografią, charakteryzacją oraz muzyką. Mankamentem jest aktorstwo. Poza odtwórcą roli doktora Menarda pozostali mają w sobie mniej życia od wyłążących tu i ówdzie truposzy. Zombie - pożeracze mięsa to jeden z najlepszych horrorów o tej tematyce, jakie miałem przyjemność oglądać.




Obsada tego filmu jest mi dobrze znajoma. AJ Bowen, Scott Poythress oraz Jocelin Donahue wielokrotnie pojawiali się w niszowych horrorach. Przeważnie były one kiepskie jakościowo, ale nadrabiały intrygującym podejściem do tematu. I tak też jest z I Trapped the Devil.
Za kamerą stanął Josh Lobo, który zadebiutował jako reżyser, producent i scenarzysta. Dlatego można mu wybaczyć niedociągnięcia i mieć nadzieję, że przyszłe produkcje utrzymają albo przebiją poziomem debiut.
Święta. Matt wraz z żoną odwiedza swojego brata artystę w ich rodzinnym domu. Steve od początku zachowuje się w sposób niepokojący. Za jego zachowanie odpowiada mężczyzna więziony w piwnicy. Steve wierzy, iż jest on diabłem.
I Trapped the Devil prowadzi z widzem polemikę na temat pochodzenia zła. Czy moc nakłaniania nas do czynienia zła pochodzi od jakiejś siły nadnaturalnej, czy jak w przypadku Steve'a są to zaburzenia psychiczne? Josh Lobo oddał po mistrzowsku ponurą atmosferę. Przygnębiają surowe ujęcia, zwięzłe dialogi i oszczędna ścieżka dźwiękowa. Pochwalić należy również  Scotta Poythressa, który stworzył przekonującą postać. Oczywiście film nie jest pozbawiony wad. Przede wszystkim miałem wrażenie, że reżyser po części stara się skopiować Dom diabła Ti Westa i przez to traci wyjątkowości.




Na dzisiaj to tyle. Jutro kolejne dwa, a może trzy tytuły do omówienia.

#OctoberMovieScreeningChallenge

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz