sobota, 29 listopada 2014

The Big White

Do kalendarzowej zimy zostało jeszcze kilka... naście dni, ale to dobry czas, aby pochwalić się kolejnym z moich ulubionych filmów, którego akcja dzieje się w miasteczku przysypanym śniegiem. Co prawda za oknem śniegu jeszcze brakuje, ale mimo wszystko można wyczuć zbliżającą się zimę.
"The Big White" bardziej znany pod polskim tytułem "Ciało za milion" (w tym momencie muszę przyznać, że to jeden z tych filmów, których wolę posługiwać się oryginalnym tytułem, czego raczej nie robię często) powstał w 2005 roku, a jego reżyserem został Mark Mylod, którego wcześniej nie kojarzyłem z żadnym filmem.
Akcja filmu rozgrywa się w małym miasteczku gdzieś na Alasce. Zasypana puszystym śniegiem mieścina posiada kilka lokalizacji; biuro podróży, sąsiadujące z nim budynki, kilka domów oraz wysoki biurowiec, w którym poznaje się dwójka głównych bohaterów, to ubezpieczalnia. Otóż po zaginięciu przed pięciu laty brata zadłużony po uszy Paul Barnell (Robin Williams) postanawia wyciągnąć pieniądze z polisy. Nie jest to łatwe, bo ciała brata nie odnaleziono, a więc teoretycznie żyje. I w taki sposób pieniądze przepadają.
- Ale jest nam bardzo przykro - mówi naczelny dyrektor. - Prawda, Ted?
- Oczywiście - odpowiada Ted, któremu nie jest przykro, bo niby z jakiego powodu?
Tymczasem pod biurem turystycznym prowadzonym przez Paula pojawiają się dwaj nierozgarnięci gangsterzy, którzy postanowili pozbyć się ciała jakiegoś nieszczęśnika, tym samym otwierając panu Barnellowi drogę do pieniędzy z polisy brata. Paul pozoruje najpierw powrót brata, a potem jego śmierć. Wszystko komplikuje uparty agent ubezpieczeniowy, Ted Waters (Giovanni Ribisi) oraz nieoczekiwany powrót żywego i dobrze mającego się brata Paula, Raymonda (Woody Harrelson).
Wszystkie elementy filmu są na właściwych miejscach. Rzadko zdarza mi się, aby jakiś film tak bardzo spełniał moje oczekiwania. Zawsze pozostaje jakaś niedomknięta furtka, czy rzecz, którą powinno się zmienić, ale nie w tym wypadku. Tu było wszystko perfekcyjne. Pierwszą rzeczą, która mnie zachwyciła, i o której wstyd nie powiedzieć była muzyka. Piosenki po prostu wpadają w ucho. Nie ma melodii nie pasujących do tego, co dzieje się na ekranie. Chociażby początkowy motyw "Last Stop: This Town", czy "I Want To Protect You" w wykonaniu The Eels lub "Getting Away With It" (All Messed Up). 
Czarna komedia to gatunek, który cenię za przewrotność. Każde działanie bohatera niesie za sobą skutki, które są trudne do przewidzenia. Czasem opłaca się podjąć ryzyko, a czasem nie. Kłaniają się chociażby postaci z filmów takich jak "Płytki grób", "Zgon na pogrzebie", czy "Jak wykończyć panią T.?", gdzie ze spokojem możemy stwierdzić, że decyzje bohaterów zawsze odbijają się na losie po tysiąc razy komplikując go.
Obsada, eh... Każdy z aktorów pasuje do swojej roli idealnie; charakter, wygląd, gesty, mowa. Żadna z postaci nie jest kreowana na ideał, nikt nie jest ponad resztą. To trochę tak jakby powrócić na "Przystanek Alaska", gdzie kochasz bohaterów za to jacy są i jak potrafią dążyć do szczęśliwego zakończenia. Ludzie są uroczy i trudno jest nie polubić ich za osobowość. Paul Barnell jest ciepły, uprzejmy i gotowy do poświęceń dla żony. Pod względem barwnej osobowości na głowę bije go Holly Hunter grająca jego żonę. Niesforna wariatka o uśmiechu dziecka żyjąca w nieświadomości (a może tylko udająca nieświadomość) wydarzeń rozgrywających się wokoło niej. Nie można zapomnieć o Teddym, który od początku daje się poznać jako bezwzględny urzędnik, a przy okazji nie potrafiący przystosować się do życia na Alasce. Nawet postaci drugoplanowe jak dziewczyna Teda, Raymond lub para pechowych gangsterów pozostawiają trwały odcisk w filmie. Przez trudno mi wyobrazić sobie brak jakiejkolwiek z tych postaci w filmie, nawet jeżeli ich wątki to tylko historie poboczne.
Mimo moich zachwytów, achów i ochów to w miasteczku jest coś, co sprawia, że ludzie chcą je opuścić. I chyba to coś więcej niż wyłącznie niska temperatura. Raymond wyjeżdża stamtąd na pięć długich lat, Paul myśli o ucieczce od problemów, która ma pomóc zarówno jemu jak i jego żonie, samą Margaret Barnell poznajemy w momencie, gdy w piżamie biegnie po śniegu w stronę granicy miasta, zaś jedyną rzeczą, która trzyma tam Teda jest praca i chęć awansu. Wielka biel, nic, pustka - tyle oferuje miejsce akcji.
Bardzo podobały mi się relacje Barnellów oraz Tedda i Tiffany. Ich związki pokazują, że każda miłość wymaga innego traktowania. Są mężczyźni, którzy bardzo kochają kobiety i są panie, które... Nie są do końca szczęśliwe. Dlaczego? Bo ich partnerzy poniekąd rozmijają się z ich oczekiwaniami.
Ciekawym motywem jest również zachowanie pani Barnell. Co tak naprawdę dolega Margaret? Choruje na zespół Touretta, czy buntuje się przeciwko normalności? Sama teoria jej choroby jest kilkakrotnie podważana, a to przez Gary'ego (Tim Blake Nelson), wątpliwości Paula lub pismo lekarza. W takim razie czym zostało wywołane zachowanie Margaret? Myślę, że po części wina leży po stronie jej męża. Paul kocha żonę, ale jedynie w sferze emocjonalnej. Nie widać, aby pragnął jej jako kobiety, a bardziej jest dla niej ojcem, opiekunem. Być może tajemnicza choroba bierze się właśnie z braku fizycznej bliskości? Raymond kpi z brata, że nie mają dzieci, sama Margaret w swoich "tikach" często wykrzykuje słowa kojarzące się z seksem, a widząc za oknem młodego renifera pyta: "Gdzie jest twoja mamusia, malutki?".
W związku młodych sytuacja jest odwrotna. Ted i Tiffany wyglądają razem jak na obrazku: dwie niemal dziecięce buzie, których lepiej nie można było dobrać. Bliskość fizyczna nie jest problemem, ale gdzie jest duchowość na jaką nalega dziewczyna? Ted jest realistą, nie wierzy w bajki, komedie romantyczne i czułe wyznania, a wspólne spędzanie czasu sprowadza się do łóżka, gry w golfa i jedzenia pizzy. Ted nie potrafi rozmawiać z Tiffany uczuciach, czy rozwiązywać testów z cyklu: "Jak udany związek tworzycie" z kolorowych czasopism. Ona wierzy w szczęśliwe zakończenia i podręcznikowe związki. Jako telefoniczna wróżka bez przerwy mówi o tym swoim klientom i pomimo sarkazmu chłopaka, jego obojętności walczy i kocha go, bo to "miłość jej życia".
Bohaterowie udowadniają, że dobro można znaleźć wszędzie. Nawet na nieskazitelnej, zimnej bieli. Gary nie jest porywaczem, a zwyczajnym facetem jakich spotykasz na ulicy, Raymond potrafi być dobrym bratem, Tiffany (Alison Lohman) nie jest naiwna, a zakochana i w końcu Ted nie jest podły, a zagubiony w nieżyczliwym dla siebie świecie. Mam nadzieję, że po napisach końcowych wszystko się ułoży. Wycieczka państwa Barnell będzie na tyle udana, że przypomną im się wspaniałe czasy, zaś Ted przyznaje, że powoli zaczyna przyzwyczajać się do Alaski, a jego spacer z Tiffany w stronę słońca musi być znakiem, że będą żyć długo i szczęśliwie. I ja mam taką nadzieję.


The Big White
Reżyser:  Mark Mylod 
Gatunek: Czarna komedia  
Informacje
Tytuł pl. Ciało za milion
oryg. The Big White
Reżyser Mark Mylod
Gatunek Czarna komedia
Rok produkcji 2005
Kraj produkcji Kanada, Niemcy, USA, Nowa Zelandia
Ulubiony bohater Margaret Barnell (Holly Hunter)
Ulubiony cytat Rozmowa Teda i Tiffany:
- Dlaczego powinnam pójść z tobą?
- Bo jeżeli nie pójdziesz to ja też zostanę i będę na siebie zły,
a potem zerwiemy na dobre. Jakkolwiek moje życie jest złe
w tym momencie, to sprawi, że będzie milion razy gorsze.
Ulubiona scena Bieg po śniegu. To zagadkowa scena z początku filmu. 
Pierwszy raz pojawia się Margaret. Dokąd biegnie? 
Dlaczego? Ucieka przed kimś?
Zwiastun Klik

poniedziałek, 24 listopada 2014

Podręczniki szkolne

Zebrało mi się na stękanie i wzdychanie w nostalgiczno-sentymentalnym wspomnieniu podręczników szkolnych. I wspomnienie nie jest nieuzasadnione, chociaż bardziej pasowałoby bliżej 1 września, niż końcówki listopada, ale co zrobić jeśli nostalgia złapała i puścić nie chce?
Wszystko zaczęło się od lekcji siostrzeńca. Pomagając mu przy zadaniu domowym doszedłem do wniosku, że dzisiejsze podręczniki szkolne są nieciekawe. To znaczy... Nie chcę krytykować ich wartości, ani jęczeć, że kiedyś było super, a dzisiaj jest internet i ogólnie jest do dupy. Dzisiejsze podręczniki są atrakcyjne: kolorowe, pełne obrazków, czytanek, wycinanek, naklejek itd. Mimo wszystko nie potrafię odnaleźć w nich fajności, która X lat temu sprawiała, że nawet po lekcjach chętnie do nich wracałem.
Przeglądając grafiki internetowe wpadłem na elementarz pierwszoklasisty "Litery" autorstwa Ewy i Feliksa Przyłubskich. Na okładce była dziewczynka, o ile dobrze pamiętam, miała na imię Dorota. Sam się zaskoczyłem, jak wiele rzeczy z niego zapamiętałem. "Przyleciały gile", "Latem boso" - to były jakieś tam strzępki wierszyków z mojego pierwszego podręcznika. Poza "Litery" korzystałem jeszcze z dwóch zeszytów ćwiczeń, których autorów niestety nie pamiętam. Wiem jedynie, że okładki kolejno żółtą, a potem niebieską zdobiły koty piszące pierwsze litery alfabetu. Wspomnienie o pierwszym elementarzu, jeśli nie liczyć tego z zerówki ("Mam 6 lat") pchnęło mnie do wspominek na temat starych podręczników.
Próbowałem przypomnieć sobie podręczniki do języka polskiego i kolejno były to: "Słowo za słowem", "Słowa zwykłe i niezwykłe", "Słowo i obraz" oraz "Słowo i świat". Pamięta ktoś może, czy do klasy ósmej również był podręcznik z tego cyklu? Matematyka. Klasa druga. Tam również witały kolory, ładne, dziecinne obrazki. Pamiętam okładki zeszytów ćwiczeń do klasy drugiej: jeż, słoń i pudel z czego pudel był największym złem, bo tam wchodziły ułamki oraz "I ty zostaniesz Pitagorasem". Podręczników było znacznie więcej.
Dlaczego one nie mogły pozostać do dzisiaj? Pytanie retoryczne nie do końca jest retoryczne. Czasy się zmieniają, a wraz z nimi wartości wpajane dzieciom. W dzisiejszych elementarzach znajdują się odwołania do czasów współczesnych. Na ilustracjach pojawiają się komputery, telefony komórkowe, a do samych książek dołączane są bonusy w postaci płyt CD. Pozostaje inne pytanie. Czy nie warto byłoby unowocześnić tamtych podręczników? Czy rzeczywiście dzisiaj tak szybko dorastamy?
Podręczniki, na których uczyłem się ja i moi rówieśnicy nawiązywały z nami jakiś kontakt. Piękne rysunki w czytankach i zabawne stworki przy niezrozumiałych zadaniach matematycznych oswajały z nauką. Do dzisiaj pamiętam podręcznik do muzyki Romana Wawreczko, gdzie po niezwykłym domu oprowadzała dziewczynka o imieniu Ósemka, czy Ekoludek w Środowisku. W taki sposób nauka łączyła się z fabułą, a uczeń chętnie integrował się z postaciami. Nie potrafię powiedzieć, czy dzisiejsze podręczniki robią to samo, wiem, że się starają.
A wy pamiętacie swoje podręczniki? Macie do nich sentyment? Napiszcie, a tym czasem zapraszam poniżej  do galerii, gdzie umieściłem kilka zdjęć moich książek z czasów szkoły.
"Całoroczna podróż" i wcześniejszy podręcznik
Bardzo grube książki, ale przepięknie ilustrowane
Niby nic wielkiego, ale jednak :)

Historia jak okładka wskazuje:)

Geografia dla klas 4,5 i 7
Kieszonkowa pomoc naukowa. Są do dzisiaj!
Na grubość mógł konkurować z podręcznikami "Słowa"

Nauka angielskiego i komiksy o SuperSnake
Pomimo Lego matma zaczęła robić się poważna
Znowu matematyka
Podręczniki do klas 1-3. Niezwykle barwne i pomysłowe.
Ostatnie piętro domu, w którym mieszka muzyka

Ekoludek opowiadał o środowisku w klasach 2 i 3.

czwartek, 20 listopada 2014

Temat o niczym, a dokładniej lista rzeczy do...

Raz na ruski rok dostaję chrapki na wszystko, teraz i zaraz. Szkoda, że budżet na tyle skromny, że wszystko, teraz i zaraz musi rozłożyć się w czasie i kasie. Pozostaje stworzyć krótką listę rzeczy z cyklu "Must have".

Książki:
  • W. Sorkin, Zamieć; z tym miotam się już od dłuższego czasu. Gdy było jeszcze ciepło nie specjalnie śpieszyło mi się z kupnem książki o tak mroźnym tytule. Jednak im pogoda podlejsza, tym moja chęć na "Zamieć" większa. 
  • Y. Martel, Beatrycze i Wergili; bardzo, bardzo podobało mi się "Życie Pi". Chcę więcej. 
  • A. Nowaczewski, Dwa lata w Phenianie; interesuje mnie tematyka tego... Zastanawiam się, czy pasuje tutaj określenie "egzotycznego" kraju.
  • T. Pratchett, Smoki na zamku Ukruszon; podobno autor cyklu "Świat Dysku" wzoruje się na mojej twórczości opkowej. Dlatego też z jednej strony unikałem dotąd spotkania z jego książkami, ale z drugiej kusi mnie bardzo ładna okładka książki. 
  • E. Bull, Wojna o dąb; chciałem ją przeczytać od czasu, gdy w magazynie "Fantasy", ale jakoś tak się złożyło, że nigdy nie wpadła mi w łapska.
  • S. Pegg, "Nerd Do Well"; odnalezione przez zupełny przypadek
  •  F. Graliński, "Znikająca nerka. Mały leksykon współczesnych legend miejskich"; spacer po księgarni 
  •  R. Riggs, "Osobliwy dom pani Peregrine"; spacer po księgarni
 Filmy:
  • Jak dogonić szczęście, P. Chelsom; najważniejszy i jedyny powód to Simon Pegg w roli głównej. Tutaj sobie poczekam, bo film kilka dni temu dopiero wszedł do polskich kin.
Komiksy: 
  •  B. Dumont, Hugo; to nie jest żaden "must have", ale gdy tylko znajdę czas chętnie po niego sięgnę. Kiedyś miałem 3 lub 4 zeszyty poświęcone Hugo i jego kompanom. O komiksie przypomniałem sobie jakiś miesiąc temu. Do dziś nie wiem, dlaczego.
  • K. Karakara, :REverSAL; po "Tokyo Toy Box" nabrałem zaufania do Studia JG. I tak sobie czekam i czekam na wydanie pierwszego tomu, który został zapowiedziany na drugą połowę 2014 roku. Oszaleć można.
  • H. Adachi, K. Ooiwa, Goth; być może zainteresuję się. 

Komiksy do wykończenia:
  • Y. Tonogai, Judge, tom 5
  • Y. Tonogai, Judge, tom 6 - ost.
  • H. Sakurazaka, All You Need is Kill, tom 2 - ost.
  • T. Takahashi, Blue Heaven, tom 3 - ost.
Na razie czytam "Pamiętniki Tatusia Muminka" T. Jansson. Póki co nie dorównuje, niestety, poprzednim częściom cyklu, które mam za sobą: "Komecie nad Doliną Muminków" oraz "W Dolinie Muminków".
Co dalej... Rozpaczliwie próbuję zakończyć opowiadanie (co ja gadam? właściwie próbuję odzyskać chęć do zakończenia), a także myślę nad kolejnym rankingiem najlepszych graczy Survivor.

piątek, 14 listopada 2014

Najlepsze zawodniczki Survivor (21-28)

*Poniżej bełkoczę o spoilerach.*

Od jakiegoś czasu próbuję stworzyć ranking najlepszych uczestniczek programu Survivor. Przez "najlepsze" nie mam na myśli ulubione, ale uczciwie: te, które prowadziły moim zdaniem najlepszą grę, czyli po prostu były najaktywniejsze w swoim robinsonowym życiu. Mimo że trzy ostatnie sezony wygrywali mężczyźni to lepsze w w tej grze wydają mi się kobiety i dlatego też chcę poświęcić im ten ranking. Początkowo moja lista miała być o sezonach 21-25, ale nie chciało mi się. Potem pojawiły się dwa sezony "favorites vs. newbies" i trochę zmieniły moją opinię na temat kilku kobiet. Następnie przyszedł Survivor: Cagayan, a wraz z nim kolejne zawodniczki zasługujące na wspomnienie. Nowy sezon ma już za sobą półmetek, ale nie wydaje mi się, aby ostatecznie miał on wstrząsnąć moim rankingiem. Dlatego postanowiłem wreszcie mogę stworzyć listę, do której tak długo się zabierałem.
Na początek jednak wypada nakreślić sezony 21-28. Nowa dekada Survivora rozpoczęła się nie najlepiej. Zawodnicy wydawali się nudni i mało zaangażowani w grę. Sam przebieg rozgrywki, twisty nieco przykurzone. Szybko postawiono na unowocześnienia Wyspę Odkupienia, a także znane i ponoć lubiane twarze: Boston Roba, Coacha. Nowi zawodnicy, albo dominowali, albo dawali się dominować powracającym. Coś ruszyło w sezonie 25. Dzięki barwnym charakterom i zwrotom akcji powoli zaczynał wracać do formy. Na ten moment jest dobrze, czy będzie lepiej? Być może... Na razie przedstawiam ranking 6 najlepszych / najaktywniejszych zawodniczek Survivor w sezonach 21-28:

6
Andrea Boehlke (s22 / s26)
Trudno mi było ją wpisać albo nie wpisać do rankingu. Z jednej strony nie uważam jej za wyjątkową zawodniczkę. Z drugiej ciężko jest mi odmówić jej zaangażowania w grę i ogarnięcia większego od przeciętnego statysty. Dużym problemem była jej naiwność. Zawsze znalazł się jakiś przyjaciel, któremu ufała i który w pewnym momencie wywalał ją z rozgrywki. Popełniała błędy, ale kto ich nie popełnia? Chyba tylko zombie.

5
Holly Hoffman (s21)
Mówiąc o Nikaragui (jednym z najnudniejszych sezonów) i najlepszej zawodniczce wiele osób wspomina Brendę. Z czym się nie zgadzam. Serio, gdybym miał stworzyć nikaraguański ranking najlepszych graczy Brenda byłaby na piątym/szóstym miejscu. Królową była niepozorna starsza pani - Holly. Zaczęła fatalnie: kiepski sojusz, idiotyczne zachowanie, ale na całe szczęście dla niej z czasem pojawiła się u niej poprawa. Stała się osobą decyzyjną, a przy tym w miarę niezauważalną. To strasznie niesprawiedliwe, że dzisiaj mówi się o Brendzie albo Martym zupełnie zapominając o Holly.

 4 
Ciera Eastin (s27)
To naprawdę fajnie, gdy po 2 sezonach z motywem przewodnim "all stars vs newbie", gdzie fani są pokazani jako karykatury graczy pojawia się drobniutka Ciera. Słaba w zadaniach,  niepozorna dziewczyna, która okazuje się być kluczową zawodniczką. Od samego początku była w złej pozycji, a mimo to wykorzystywała każdą szansę, aby polepszyć swój status w grupie. Zmieniała strony, sojusze, dokonywała umów i mimo wszystko nigdy nie dała się pokonać własnym emocjom. Niektórzy mówią, że Ciera miała szczęście: "bo Caleb wycofał się z oryginalnego sojuszu", "bo przemieszanie","bo trafiła pod skrzydła Tysona". Do wygrania zawsze potrzeba szczęścia. Gdyby rozważać, czy ktoś ma szczęście, czy pecha to można by uznać, że każda wyeliminowana osoba ma pecha, bo komuś przyszło do głowy, aby na nią głosować. Ciera prowadziła świetną grę.

3
Tasha Fox (s28)
Tasha jest przesympatyczną kobietą i byłem jej fanem od samego początku, ale na samej sympatii do niej się nie kończy. Tasha okazała się świetna w zadaniach. Serio, czy ktoś spoglądając na nią dnia pierwszego był w stanie przewidzieć, że zdobędzie 3 immunitety pod rząd? Poza siłą fizyczną Tasha wiedziała jak pracować w grupie / nad grupą. Przeciągała ludzi na swoją stronę, rozmawiała, dokonywała umów, a przy tym pozostawała przyjacielska i serdeczna. Była kimś w rodzaju nieformalnego lidera grupy.

2
Dawn Meehan (s23 / s26)
Dawn kocha się albo jej nienawidzi. Z pewnością nie jest się w stosunku do niej obojętnym. Do tej pory, jak Andrea,  pojawiła się w dwóch sezonach. Za pierwszym razem dała się poznać jako ciepła i sympatyczna osoba, za drugim jako świetny strateg. To waśnie ona planowała całą grę, to ona zdobywała zaufanie, to do niej każdy przychodził i zwierzał się, to ona stała za najważniejszymi ruchami w grze. Co zawiodło? Być może sposób postrzegania jej. Może Kass, która dwa sezony później udzielała wywiadu miała rację, że gdy mężczyzna wykonuje ruch okrzykiwany jest strategiem, zaś gdy robi to pani po czterdziestce jest uważana za przebiegłą. Trudno mi powiedzieć. Dla mnie Dawn była zwycięzcą Caramoan.

1
Kim Spradlin (s24)
Przez pierwsze 20 sezonów w pamięci utkwiło mnóstwo zawodników. Niektórzy przez sytuacje, a inni dzięki wypowiedziom. Przyszywano im metki najlepszych i najgorszych graczy. Kto mógł się spodziewać, że w bardzo słabym Survivor: One World pojawi się kobieta będąca najlepszym zawodnikiem (moja subiektywna opinia) w historii? Kim ze stoickim spokojem zdominowała grę. Miała dobre relacje z ludźmi, gdy trzeba skłamała, aby utrzymać kontrolę. Dominowała fizycznie, a podczas finałowej rady udzielała doskonałych odpowiedzi. Nie jestem jej fanem, uważam ją za wyjątkowo bezbarwną postać, ale muszę przyznać, że prowadziła wzorową grę.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Blood On My Name

Uwielbiam film, piosenkę i Justina Welborna. Aż chce mi się stworzyć jakąś małą listę fajnych krótkometrażówek.