środa, 24 grudnia 2014

Najlepsi zawodnicy Survivor (s21-28)

 *Poniżej spoilery*

Skoro stworzyłem listę najlepszych zawodniczek to wypadałoby dla równowagi stworzyć drugą listę dla najlepszych zawodników z sezonów 21-28. Przyznam, że sprawiło mi to więcej kłopotów niż wcześniejszy ranking. Znalezienie sześciu graczy przysporzyło mi niemałych problemów. Wszystko, albo przesłaniali powracający, albo kobiety. Mimo że spośród ośmiu sezonów pięć wygrali faceci to brakuje tutaj mistrzów, którzy nie tylko rozumieli grę, ale grali w sposób emocjonujący jak chociażby... Dobra, bez spoilerów. Na liście nie zagoszczą Boston Rob, Tyson, czy Jonathan. Dlaczego? Myślę, że to nie do końca uczciwe, aby porównywać graczy powracających trzeci raz z debiutantami. Trochę tak jakby zorganizować w szkole egzamin dla przedszkolaka i studenta i oczekiwać, że ten pierwszy będzie na poziomie drugiego i vice versa. Lista będzie zawierała jedynie graczy, którzy po praz pierwszy pojawili się w sezonach 21-28.

6
Jim Rice (s23) / LJ McKanas (s28)
W sumie nie potrafiłem wybrać. Obaj panowie prowadzili dobrą, nie szałową, ale dobrą grę. Ustawieni na pozycji liderów swoich plemion ze spokojem mogli kursować przynajmniej do przemieszania / połączenia. Jim był strategicznym liderem. Wypatrywał niebezpieczeństw, podejmował decyzję, rozmawiał z ludźmi.
LJ był bardziej niewidoczny, a dzięki temu po przemieszaniu bardzo łatwo wkupił się w łaski nowej grupy. Interesował się grą, obserwował. Niestety dla obu ich gry zakończyły się wcześnie po połączeniu. Obaj nie dokonali nic tak imponującego, aby znaleźć się wyżej w rankingu i obaj zrobili na tyle dużo, aby zasłużyć na wspomnienie o ich grze.
5
Sash Lenahan (s21)
To był mój pierwszy typ do tego rankingu. Miło było przypomnieć sobie, jak bardzo nie lubię tego faceta. W zasadzie ta antypatia nie ma jakiegoś specjalnego powodu. Był zawodnikiem na piątkę: ogarniał grę, kłamał, wchodził w układy, wiedział kiedy i czyje zaufanie musi zdobyć, podstępem zdobył ukryty immunitet. Radził sobie bardzo dobrze i w teorii to on był najbardziej zasługującym na wygraną finalistą. Problemem był fakt, iż Sash nie wzbudzał sympatii, co prędzej, czy później musiało się na nim zemścić, a los chciał, że zemściło się w najgorszym z możliwych momentów.

4
Tony Vlachos (s28)
Policjant z New Jersey był kreowany na następcę Russella Hantza. Widząc Tony'ego wijącego się przed radą plemienia, czy kamuflującego się w krzakach (spyshack) na myśl przychodzą mi postaci z kreskówek. Tony miał ogromny (może nawet za duży) wkład w grę. Szybko zjednał sobie ludzi z Aparri, kłamał, szpiegował, potrafił czytać intencje innych. Podziwiam, bo miał własny plan na grę i za wszelką cenę realizował go. Niestety po drodze do finału popełniał mnóstwo błędów, które kosztowały go mnóstwo nerwów: zdradzał ludzi, których potrzebował, popadał w paranoje i konflikty.

3
Spencer Bledsoe (s28)
Wiele osób porównywało Spencera do Malcolma i porównania w sumie nie są z dupy. Obaj bywali sarkastyczni, obaj byli określani jako fani gry i obaj łatwo zjednywali sobie ludzi. Z początku Spencer prowadził mądrą, ale nieporywającą grę: zwyczajnie wszedł w sojusz i z tego miejsca mógł sterować swoją małą grupą. Pech chciał, że sojusz się posypał i pozostało mu przejść do obrony. Wisząca nad nim groźba eliminacji zmuszała go do dokonywania wielkich posunięć dzięki, którym kupował sobie trochę życia w grze. Podobnie jak Tony nie był bezbłędny. Nieraz odnosiłem wrażenie, że potrafi działać wyłącznie, gdy ma nóż na gardle, zaś gdy czuł się bezpieczny odpuszczał sobie. Koniec końców wraz z Tashą stanowili dobry duet, choć zapewne z przymusu niż chęci.

2
Hayden Moss (s27)
Hayden wcześniej wygrał Big Brother i tyle miałem o nim informacji. Jego głównymi atrybutami były lojalność sprawiająca, że był ważnym sojusznikiem w grze, a także zdolność perswazji. Najpierw nakłonił Kat do tego, aby nie wymagała od niego zamiany miejscami na Wyspie Odkupienia, a potem namówił Cierę do wykonania bardzo ryzykownego ruchu. Poza tym przez większość czasu pozostawał w cieniu z wyjścia, którego ostatecznie zmusiła go sytuacja.

 1
Vytas Baskauskas (s27)
Zdecydowany zwycięzca rankingu. W sezonie "Blood vs Water" Vytas nie tylko objawił się jako interesująca postać, ale także dobry strateg. Vytas zdobył zaufanie swojej grupy, wszedł w silny sojusz w Tadhana. Potrafił rozmawiać i dzięki temu stał się jedną z ważniejszych osób podejmujących decyzje. W odpowiednich momentach potrafił zmienić front, a także wykorzystać sytuację, gdy nie miał "numerów" po swojej stronie.

A jakie są wasze typy na najlepszych strategów Survivor? Zapraszam do dyskusji.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rejs na Blue Heaven

Po wczorajszych empikowych łowach do domu przyniosłem trzeci i zarazem ostatni tom komiksu "Blue heaven" autorstwa T. Takahashi'ego. Chciałem napisać o tej mandze wcześniej, bo miałem już jakieś jej wyobrażenie po dwóch tomach, ale zdecydowałem się zaczekać na zakończenie, które... No właśnie.
Tytułowy "Blue Heven" to statek wycieczkowy, który w trakcie rejsu podejmuje decyzję o przyjęciu na swój pokład dwójki rozbitków. Wkrótce okazuje się, że jednym z ocalałych jest bezlitosny morderca. Z tego miejsca łatwo przewidzieć dalszy przebieg wydarzeń. Oczywiście, to jeszcze nie przekreśla to mangi, która mogła być interesującym thrillerem. Mogła, bo niestety nie jest. O ile pierwszy tom dawał zapowiadał interesującą, powoli rozkręcającą się historię z ciekawymi bohaterami, tak drugi tom skupił się wyłącznie na chaosie i dość płytkim przedstawieniu bohaterów. Cała historia opiera się na trzech postaciach: mordercy Galphie, sadystycznym synu milionera Sheng Longu (nie, nie tym z DBZ) oraz Natsukawie należącej do personelu pokładowego. O ile panowie jeszcze jakoś wypadają (o obu dowiadujemy się czegoś z ust innych bohaterów) tak Natsukawa służy wyłącznie jako kobiecy ozdobnik plączący się gdzieś w tle i na siłę próbujący zdobyć sympatię czytelnika. Trochę się czepiam, bo nie do końca pojmuję dlaczego właśnie z niej zrobiono główną bohaterkę. Pierwszy tom zaprezentował kilka naprawdę interesujących wątków i postaci takich jak szef ochrony, kapitan, śpiewaczka operowa oraz ojciec Sheng Longa, które w drugim tomie przestają się liczyć zupełnie. Niestety daje to wrażenie jakby miały one jedynie zapełnić czas zanim zetrą się ze sobą najważniejsze postaci.
"Blue Heaven" postanowiło iść w stronę szybkiej akcji, walki o przetrwanie i płytkich postaci. W takim podejściu nie ma nic złego, gdyby nie jedno ale... Twórca najwidoczniej chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i do tej historii starano dorzucić się głębszą treść. Uch, symbol! Nie, nie trzeba szukać ukrytego przekazu - ten przekaz po prostu jest natarczywie podkreślany przy każdej możliwej okazji - statek to metafora świata pogrążonego w wojnie. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy wygłaszający co jakiś czas słabe monologi o "najlepszej rasie" Sheng Long nie przypomina wizualnie Hitlera?
Takie miałem spostrzeżenia po dwóch tomach wydanych przez JPF. I trzeci tom niestety ich nie zmienił, bo w zasadzie służył wyłącznie domknięciu historii i przypomnieniu symbolicznego znaczenia tego głębokiego dzieła. Do trzeciego tomu dołączono jeszcze dwie dodatkowe historie: "69" oraz "Route 69", które objętością zabierają około połowy tomiku.
Co mogę zdecydowanie zaliczyć na plus do kreska. Jest naprawdę ładna: kadry są staranne, a postaci są narysowane z wielką dbałością.
"Blue Heaven" mogłoby być świetnym komiksem wypełnionym akcją, albo fenomenalnym dziełem mówiącym o dehumanizacji. Niestety, ale jest czymś po środku, co nie do końca pozwala cieszyć się lekturą.

środa, 10 grudnia 2014

Wielka szóstka z San Juan Del Sur

Zbliża się wielki dzień. Wielka noc. Wielki finał. Survivor: San Juan Del Sur prawie dobiegł do końca. W tym tygodniu zostanie wyemitowany przedostatni epizod, a za tydzień poznamy zwycięzcę 39 dniowej rywalizacji w San Juan Del Sur. Dla mnie jako widza sezon pozostawi mieszane uczucia mimo wszystko: powtórnie wprowadzono twist Blood vs Water (dla tych, którzy nie znają programu jest to formuła rodzinna), były szokujące eliminacje, sprawiedliwy czas antenowy dla każdego, interesujące zadania i konflikty. Niestety nawet taka kombinacja sprawiała, że do połączenia, czyli... 7 odcinka sezon trącił nudą.Wszystko (albo większość) zmieniło się po połączeniu. Ruchy zaczęły wydawać się ciekawsze, postaci bardziej wyraziste. W grze pozostało sześć osób i zero wskazówek co do zwycięstwa którejś z nich.

Natalie i Baylor wtajemniczają w swoje plany Missy
Moją zdecydowaną faworytką jest Natalie, która wcześniej wystąpiła z siostrą bliźniaczką w innym reality show, The Amazing Race. Podziwiam, że już z pewnym bagażem doświadczeń ona i jej siostra zdecydowały się spróbować swoich sił w innym programie. Natalie jako jedyna porusza się w tej grze płynnie: pociąga za sznurki, kłamie, wchodzi w nowe układy, wyciąga od ludzi potrzebne informacje, a przy tym jest miła dla każdego, co w tym sezonie dla większości osób okazuje się być barierą nie do przebicia. Panna Anderson ma wierną sojuszniczkę: "przyszywaną siostrzyczkę", Baylor. Jaka wielka byłaby to ironia, gdyby Natalie pokonała w finałowej dwójce (tak wierzę, że w tym sezonie będzie finał dwuosobowy) Baylor, która w pierwszym odcinku pozbyła się siostry Natalie?
Baylor jest chyba najmłodszą uczestniczką w tym sezonie. Wiele osób kibicowało i chyba dalej kibicuje tej filigranowej dziewczynce. Ja mam z nią kłopot. Z jednej strony wiem jak ciężko Baylor pracuje na dojście do finału: wchodzi w sojusz, przeskakuje z niego tam gdzie widzi dla siebie większe korzyści. To dobra gra, ale z jakiegoś powodu Baylor od początku postrzegana jest jako zła osoba. Zła to złe określenie... Zmieniam na niedojrzała.
Od dłuższego czasu moją faworytką była mama Baylor - Missy. Sympatyczna czterdziestka, która mimo braku strategicznego szału potrafiła poradzić sobie w każdej sytuacji. Cenię ją za to, że w przeciwieństwie do "survivalowych babci" nie rozkleja się jak to ciężko jej głosować na radach plemienia. Uwielbiam swego rodzaju wyrachowanie i sztuczny uśmiech, którym obdarza każdego wokoło. W pewnym sensie pełni rolę matki (nie tylko dla Baylor), ale chyba dzięki temu matczynemu spokojowi tak łatwo owinęła sobie wokół palca Jona. Co jest jej problemem? Córka. Missy za bardzo angażuje się w grę córki. Stara się chronić ją przed wszystkim, co doskonale było widać podczas 11 odcinka, gdzie Reed doskonale podsumował mamę i córkę.
Jon i Jaclyn mają dobrą pozycję po połączeniu plemion
Jon od początku jest przedstawiany jako pozytywny charakter. Lubi "Survivor", kocha Jaclyn, jest zabawny i ma ciężko chorego ojca o czym dość często przypomina. Jest trochę takim głuptasem, który stara się ze wszystkich sił być liderem głównego sojuszu, co o zgrozo nawet mu wychodzi. Ma dobrą relację z Missy, potrafi odnajdować ukryte immunitety. Nie jestem jednak pewien, czy to wystarczy, aby wygrać. Możliwe, że tak, a jeśli nie to jakoś niespecjalnie mnie to zmartwi.
Jaclyn, narzeczona Jona, od początku wydawała się być małomówną blondynką, która podobnie jak dziewczyny jej pokroju jest tam tylko po to, aby służyć komuś swoim głosem, a potem skończyć swój żywot jako piąty/szósty juror. To ciekawe, bo Jaclyn cały czas walczy o swoją niezależność w grze. Chce być postrzegana jako niezależna i równoprawna partnerka Jona w grze, co doskonale widać chociażby w 8 odcinku. Z drugiej strony Jaclyn postrzegana jest jako kapryśna dziewczyna, która kieruje się wyłącznie własnymi potrzebami: nie lubi kogoś, ktoś nie zabrał jej na nagrodę, Jon nie chce jej wysłuchać. Z tego kreuje się obraz egoistycznej dziewczyny. Z drugiej strony w jakimś wywiadzie Jeremy (?) zapytany o to, kto jest lepszym strategiem Jon czy Jaclyn podobno bez namysłu odpowiedział: Jaclyn.
Keith o ostatnia osoba z przeciwnego sojuszu, która pozostała w grze. Ten pięćdziesięciokilkuletni pan to przede wszystkim kopalnia humorystycznych scenek. Jego południowy akcent, nieokrzesane zachowania i ogólna nieporadność w rozumieniu gry są przezabawne. Strategia w jego wykonaniu ogranicza się do zdradzania planów i kłopotów z pojęciem, co stanie się w przypadku remisu na radzie. Jeżeli wygra to zdecydowanie będzie najgorszym zwycięzcą Survivor w historii show. Czy przeszkadza mi to? Nie. Keith ma przyjaciół (w tym syna) wśród jurorów, którzy bez wahania oddadzą mu czek na milion dolarów a ponadto wymiata w konkursach, jest pracowity i bardzo, bardzo wolno, ale stara się pojąć Survivor.

Keith ponownie chce wygrać immunitet
Zdjęcia pochodzą z SurvivorFever.net

sobota, 29 listopada 2014

The Big White

Do kalendarzowej zimy zostało jeszcze kilka... naście dni, ale to dobry czas, aby pochwalić się kolejnym z moich ulubionych filmów, którego akcja dzieje się w miasteczku przysypanym śniegiem. Co prawda za oknem śniegu jeszcze brakuje, ale mimo wszystko można wyczuć zbliżającą się zimę.
"The Big White" bardziej znany pod polskim tytułem "Ciało za milion" (w tym momencie muszę przyznać, że to jeden z tych filmów, których wolę posługiwać się oryginalnym tytułem, czego raczej nie robię często) powstał w 2005 roku, a jego reżyserem został Mark Mylod, którego wcześniej nie kojarzyłem z żadnym filmem.
Akcja filmu rozgrywa się w małym miasteczku gdzieś na Alasce. Zasypana puszystym śniegiem mieścina posiada kilka lokalizacji; biuro podróży, sąsiadujące z nim budynki, kilka domów oraz wysoki biurowiec, w którym poznaje się dwójka głównych bohaterów, to ubezpieczalnia. Otóż po zaginięciu przed pięciu laty brata zadłużony po uszy Paul Barnell (Robin Williams) postanawia wyciągnąć pieniądze z polisy. Nie jest to łatwe, bo ciała brata nie odnaleziono, a więc teoretycznie żyje. I w taki sposób pieniądze przepadają.
- Ale jest nam bardzo przykro - mówi naczelny dyrektor. - Prawda, Ted?
- Oczywiście - odpowiada Ted, któremu nie jest przykro, bo niby z jakiego powodu?
Tymczasem pod biurem turystycznym prowadzonym przez Paula pojawiają się dwaj nierozgarnięci gangsterzy, którzy postanowili pozbyć się ciała jakiegoś nieszczęśnika, tym samym otwierając panu Barnellowi drogę do pieniędzy z polisy brata. Paul pozoruje najpierw powrót brata, a potem jego śmierć. Wszystko komplikuje uparty agent ubezpieczeniowy, Ted Waters (Giovanni Ribisi) oraz nieoczekiwany powrót żywego i dobrze mającego się brata Paula, Raymonda (Woody Harrelson).
Wszystkie elementy filmu są na właściwych miejscach. Rzadko zdarza mi się, aby jakiś film tak bardzo spełniał moje oczekiwania. Zawsze pozostaje jakaś niedomknięta furtka, czy rzecz, którą powinno się zmienić, ale nie w tym wypadku. Tu było wszystko perfekcyjne. Pierwszą rzeczą, która mnie zachwyciła, i o której wstyd nie powiedzieć była muzyka. Piosenki po prostu wpadają w ucho. Nie ma melodii nie pasujących do tego, co dzieje się na ekranie. Chociażby początkowy motyw "Last Stop: This Town", czy "I Want To Protect You" w wykonaniu The Eels lub "Getting Away With It" (All Messed Up). 
Czarna komedia to gatunek, który cenię za przewrotność. Każde działanie bohatera niesie za sobą skutki, które są trudne do przewidzenia. Czasem opłaca się podjąć ryzyko, a czasem nie. Kłaniają się chociażby postaci z filmów takich jak "Płytki grób", "Zgon na pogrzebie", czy "Jak wykończyć panią T.?", gdzie ze spokojem możemy stwierdzić, że decyzje bohaterów zawsze odbijają się na losie po tysiąc razy komplikując go.
Obsada, eh... Każdy z aktorów pasuje do swojej roli idealnie; charakter, wygląd, gesty, mowa. Żadna z postaci nie jest kreowana na ideał, nikt nie jest ponad resztą. To trochę tak jakby powrócić na "Przystanek Alaska", gdzie kochasz bohaterów za to jacy są i jak potrafią dążyć do szczęśliwego zakończenia. Ludzie są uroczy i trudno jest nie polubić ich za osobowość. Paul Barnell jest ciepły, uprzejmy i gotowy do poświęceń dla żony. Pod względem barwnej osobowości na głowę bije go Holly Hunter grająca jego żonę. Niesforna wariatka o uśmiechu dziecka żyjąca w nieświadomości (a może tylko udająca nieświadomość) wydarzeń rozgrywających się wokoło niej. Nie można zapomnieć o Teddym, który od początku daje się poznać jako bezwzględny urzędnik, a przy okazji nie potrafiący przystosować się do życia na Alasce. Nawet postaci drugoplanowe jak dziewczyna Teda, Raymond lub para pechowych gangsterów pozostawiają trwały odcisk w filmie. Przez trudno mi wyobrazić sobie brak jakiejkolwiek z tych postaci w filmie, nawet jeżeli ich wątki to tylko historie poboczne.
Mimo moich zachwytów, achów i ochów to w miasteczku jest coś, co sprawia, że ludzie chcą je opuścić. I chyba to coś więcej niż wyłącznie niska temperatura. Raymond wyjeżdża stamtąd na pięć długich lat, Paul myśli o ucieczce od problemów, która ma pomóc zarówno jemu jak i jego żonie, samą Margaret Barnell poznajemy w momencie, gdy w piżamie biegnie po śniegu w stronę granicy miasta, zaś jedyną rzeczą, która trzyma tam Teda jest praca i chęć awansu. Wielka biel, nic, pustka - tyle oferuje miejsce akcji.
Bardzo podobały mi się relacje Barnellów oraz Tedda i Tiffany. Ich związki pokazują, że każda miłość wymaga innego traktowania. Są mężczyźni, którzy bardzo kochają kobiety i są panie, które... Nie są do końca szczęśliwe. Dlaczego? Bo ich partnerzy poniekąd rozmijają się z ich oczekiwaniami.
Ciekawym motywem jest również zachowanie pani Barnell. Co tak naprawdę dolega Margaret? Choruje na zespół Touretta, czy buntuje się przeciwko normalności? Sama teoria jej choroby jest kilkakrotnie podważana, a to przez Gary'ego (Tim Blake Nelson), wątpliwości Paula lub pismo lekarza. W takim razie czym zostało wywołane zachowanie Margaret? Myślę, że po części wina leży po stronie jej męża. Paul kocha żonę, ale jedynie w sferze emocjonalnej. Nie widać, aby pragnął jej jako kobiety, a bardziej jest dla niej ojcem, opiekunem. Być może tajemnicza choroba bierze się właśnie z braku fizycznej bliskości? Raymond kpi z brata, że nie mają dzieci, sama Margaret w swoich "tikach" często wykrzykuje słowa kojarzące się z seksem, a widząc za oknem młodego renifera pyta: "Gdzie jest twoja mamusia, malutki?".
W związku młodych sytuacja jest odwrotna. Ted i Tiffany wyglądają razem jak na obrazku: dwie niemal dziecięce buzie, których lepiej nie można było dobrać. Bliskość fizyczna nie jest problemem, ale gdzie jest duchowość na jaką nalega dziewczyna? Ted jest realistą, nie wierzy w bajki, komedie romantyczne i czułe wyznania, a wspólne spędzanie czasu sprowadza się do łóżka, gry w golfa i jedzenia pizzy. Ted nie potrafi rozmawiać z Tiffany uczuciach, czy rozwiązywać testów z cyklu: "Jak udany związek tworzycie" z kolorowych czasopism. Ona wierzy w szczęśliwe zakończenia i podręcznikowe związki. Jako telefoniczna wróżka bez przerwy mówi o tym swoim klientom i pomimo sarkazmu chłopaka, jego obojętności walczy i kocha go, bo to "miłość jej życia".
Bohaterowie udowadniają, że dobro można znaleźć wszędzie. Nawet na nieskazitelnej, zimnej bieli. Gary nie jest porywaczem, a zwyczajnym facetem jakich spotykasz na ulicy, Raymond potrafi być dobrym bratem, Tiffany (Alison Lohman) nie jest naiwna, a zakochana i w końcu Ted nie jest podły, a zagubiony w nieżyczliwym dla siebie świecie. Mam nadzieję, że po napisach końcowych wszystko się ułoży. Wycieczka państwa Barnell będzie na tyle udana, że przypomną im się wspaniałe czasy, zaś Ted przyznaje, że powoli zaczyna przyzwyczajać się do Alaski, a jego spacer z Tiffany w stronę słońca musi być znakiem, że będą żyć długo i szczęśliwie. I ja mam taką nadzieję.


The Big White
Reżyser:  Mark Mylod 
Gatunek: Czarna komedia  
Informacje
Tytuł pl. Ciało za milion
oryg. The Big White
Reżyser Mark Mylod
Gatunek Czarna komedia
Rok produkcji 2005
Kraj produkcji Kanada, Niemcy, USA, Nowa Zelandia
Ulubiony bohater Margaret Barnell (Holly Hunter)
Ulubiony cytat Rozmowa Teda i Tiffany:
- Dlaczego powinnam pójść z tobą?
- Bo jeżeli nie pójdziesz to ja też zostanę i będę na siebie zły,
a potem zerwiemy na dobre. Jakkolwiek moje życie jest złe
w tym momencie, to sprawi, że będzie milion razy gorsze.
Ulubiona scena Bieg po śniegu. To zagadkowa scena z początku filmu. 
Pierwszy raz pojawia się Margaret. Dokąd biegnie? 
Dlaczego? Ucieka przed kimś?
Zwiastun Klik

poniedziałek, 24 listopada 2014

Podręczniki szkolne

Zebrało mi się na stękanie i wzdychanie w nostalgiczno-sentymentalnym wspomnieniu podręczników szkolnych. I wspomnienie nie jest nieuzasadnione, chociaż bardziej pasowałoby bliżej 1 września, niż końcówki listopada, ale co zrobić jeśli nostalgia złapała i puścić nie chce?
Wszystko zaczęło się od lekcji siostrzeńca. Pomagając mu przy zadaniu domowym doszedłem do wniosku, że dzisiejsze podręczniki szkolne są nieciekawe. To znaczy... Nie chcę krytykować ich wartości, ani jęczeć, że kiedyś było super, a dzisiaj jest internet i ogólnie jest do dupy. Dzisiejsze podręczniki są atrakcyjne: kolorowe, pełne obrazków, czytanek, wycinanek, naklejek itd. Mimo wszystko nie potrafię odnaleźć w nich fajności, która X lat temu sprawiała, że nawet po lekcjach chętnie do nich wracałem.
Przeglądając grafiki internetowe wpadłem na elementarz pierwszoklasisty "Litery" autorstwa Ewy i Feliksa Przyłubskich. Na okładce była dziewczynka, o ile dobrze pamiętam, miała na imię Dorota. Sam się zaskoczyłem, jak wiele rzeczy z niego zapamiętałem. "Przyleciały gile", "Latem boso" - to były jakieś tam strzępki wierszyków z mojego pierwszego podręcznika. Poza "Litery" korzystałem jeszcze z dwóch zeszytów ćwiczeń, których autorów niestety nie pamiętam. Wiem jedynie, że okładki kolejno żółtą, a potem niebieską zdobiły koty piszące pierwsze litery alfabetu. Wspomnienie o pierwszym elementarzu, jeśli nie liczyć tego z zerówki ("Mam 6 lat") pchnęło mnie do wspominek na temat starych podręczników.
Próbowałem przypomnieć sobie podręczniki do języka polskiego i kolejno były to: "Słowo za słowem", "Słowa zwykłe i niezwykłe", "Słowo i obraz" oraz "Słowo i świat". Pamięta ktoś może, czy do klasy ósmej również był podręcznik z tego cyklu? Matematyka. Klasa druga. Tam również witały kolory, ładne, dziecinne obrazki. Pamiętam okładki zeszytów ćwiczeń do klasy drugiej: jeż, słoń i pudel z czego pudel był największym złem, bo tam wchodziły ułamki oraz "I ty zostaniesz Pitagorasem". Podręczników było znacznie więcej.
Dlaczego one nie mogły pozostać do dzisiaj? Pytanie retoryczne nie do końca jest retoryczne. Czasy się zmieniają, a wraz z nimi wartości wpajane dzieciom. W dzisiejszych elementarzach znajdują się odwołania do czasów współczesnych. Na ilustracjach pojawiają się komputery, telefony komórkowe, a do samych książek dołączane są bonusy w postaci płyt CD. Pozostaje inne pytanie. Czy nie warto byłoby unowocześnić tamtych podręczników? Czy rzeczywiście dzisiaj tak szybko dorastamy?
Podręczniki, na których uczyłem się ja i moi rówieśnicy nawiązywały z nami jakiś kontakt. Piękne rysunki w czytankach i zabawne stworki przy niezrozumiałych zadaniach matematycznych oswajały z nauką. Do dzisiaj pamiętam podręcznik do muzyki Romana Wawreczko, gdzie po niezwykłym domu oprowadzała dziewczynka o imieniu Ósemka, czy Ekoludek w Środowisku. W taki sposób nauka łączyła się z fabułą, a uczeń chętnie integrował się z postaciami. Nie potrafię powiedzieć, czy dzisiejsze podręczniki robią to samo, wiem, że się starają.
A wy pamiętacie swoje podręczniki? Macie do nich sentyment? Napiszcie, a tym czasem zapraszam poniżej  do galerii, gdzie umieściłem kilka zdjęć moich książek z czasów szkoły.
"Całoroczna podróż" i wcześniejszy podręcznik
Bardzo grube książki, ale przepięknie ilustrowane
Niby nic wielkiego, ale jednak :)

Historia jak okładka wskazuje:)

Geografia dla klas 4,5 i 7
Kieszonkowa pomoc naukowa. Są do dzisiaj!
Na grubość mógł konkurować z podręcznikami "Słowa"

Nauka angielskiego i komiksy o SuperSnake
Pomimo Lego matma zaczęła robić się poważna
Znowu matematyka
Podręczniki do klas 1-3. Niezwykle barwne i pomysłowe.
Ostatnie piętro domu, w którym mieszka muzyka

Ekoludek opowiadał o środowisku w klasach 2 i 3.

czwartek, 20 listopada 2014

Temat o niczym, a dokładniej lista rzeczy do...

Raz na ruski rok dostaję chrapki na wszystko, teraz i zaraz. Szkoda, że budżet na tyle skromny, że wszystko, teraz i zaraz musi rozłożyć się w czasie i kasie. Pozostaje stworzyć krótką listę rzeczy z cyklu "Must have".

Książki:
  • W. Sorkin, Zamieć; z tym miotam się już od dłuższego czasu. Gdy było jeszcze ciepło nie specjalnie śpieszyło mi się z kupnem książki o tak mroźnym tytule. Jednak im pogoda podlejsza, tym moja chęć na "Zamieć" większa. 
  • Y. Martel, Beatrycze i Wergili; bardzo, bardzo podobało mi się "Życie Pi". Chcę więcej. 
  • A. Nowaczewski, Dwa lata w Phenianie; interesuje mnie tematyka tego... Zastanawiam się, czy pasuje tutaj określenie "egzotycznego" kraju.
  • T. Pratchett, Smoki na zamku Ukruszon; podobno autor cyklu "Świat Dysku" wzoruje się na mojej twórczości opkowej. Dlatego też z jednej strony unikałem dotąd spotkania z jego książkami, ale z drugiej kusi mnie bardzo ładna okładka książki. 
  • E. Bull, Wojna o dąb; chciałem ją przeczytać od czasu, gdy w magazynie "Fantasy", ale jakoś tak się złożyło, że nigdy nie wpadła mi w łapska.
  • S. Pegg, "Nerd Do Well"; odnalezione przez zupełny przypadek
  •  F. Graliński, "Znikająca nerka. Mały leksykon współczesnych legend miejskich"; spacer po księgarni 
  •  R. Riggs, "Osobliwy dom pani Peregrine"; spacer po księgarni
 Filmy:
  • Jak dogonić szczęście, P. Chelsom; najważniejszy i jedyny powód to Simon Pegg w roli głównej. Tutaj sobie poczekam, bo film kilka dni temu dopiero wszedł do polskich kin.
Komiksy: 
  •  B. Dumont, Hugo; to nie jest żaden "must have", ale gdy tylko znajdę czas chętnie po niego sięgnę. Kiedyś miałem 3 lub 4 zeszyty poświęcone Hugo i jego kompanom. O komiksie przypomniałem sobie jakiś miesiąc temu. Do dziś nie wiem, dlaczego.
  • K. Karakara, :REverSAL; po "Tokyo Toy Box" nabrałem zaufania do Studia JG. I tak sobie czekam i czekam na wydanie pierwszego tomu, który został zapowiedziany na drugą połowę 2014 roku. Oszaleć można.
  • H. Adachi, K. Ooiwa, Goth; być może zainteresuję się. 

Komiksy do wykończenia:
  • Y. Tonogai, Judge, tom 5
  • Y. Tonogai, Judge, tom 6 - ost.
  • H. Sakurazaka, All You Need is Kill, tom 2 - ost.
  • T. Takahashi, Blue Heaven, tom 3 - ost.
Na razie czytam "Pamiętniki Tatusia Muminka" T. Jansson. Póki co nie dorównuje, niestety, poprzednim częściom cyklu, które mam za sobą: "Komecie nad Doliną Muminków" oraz "W Dolinie Muminków".
Co dalej... Rozpaczliwie próbuję zakończyć opowiadanie (co ja gadam? właściwie próbuję odzyskać chęć do zakończenia), a także myślę nad kolejnym rankingiem najlepszych graczy Survivor.

piątek, 14 listopada 2014

Najlepsze zawodniczki Survivor (21-28)

*Poniżej bełkoczę o spoilerach.*

Od jakiegoś czasu próbuję stworzyć ranking najlepszych uczestniczek programu Survivor. Przez "najlepsze" nie mam na myśli ulubione, ale uczciwie: te, które prowadziły moim zdaniem najlepszą grę, czyli po prostu były najaktywniejsze w swoim robinsonowym życiu. Mimo że trzy ostatnie sezony wygrywali mężczyźni to lepsze w w tej grze wydają mi się kobiety i dlatego też chcę poświęcić im ten ranking. Początkowo moja lista miała być o sezonach 21-25, ale nie chciało mi się. Potem pojawiły się dwa sezony "favorites vs. newbies" i trochę zmieniły moją opinię na temat kilku kobiet. Następnie przyszedł Survivor: Cagayan, a wraz z nim kolejne zawodniczki zasługujące na wspomnienie. Nowy sezon ma już za sobą półmetek, ale nie wydaje mi się, aby ostatecznie miał on wstrząsnąć moim rankingiem. Dlatego postanowiłem wreszcie mogę stworzyć listę, do której tak długo się zabierałem.
Na początek jednak wypada nakreślić sezony 21-28. Nowa dekada Survivora rozpoczęła się nie najlepiej. Zawodnicy wydawali się nudni i mało zaangażowani w grę. Sam przebieg rozgrywki, twisty nieco przykurzone. Szybko postawiono na unowocześnienia Wyspę Odkupienia, a także znane i ponoć lubiane twarze: Boston Roba, Coacha. Nowi zawodnicy, albo dominowali, albo dawali się dominować powracającym. Coś ruszyło w sezonie 25. Dzięki barwnym charakterom i zwrotom akcji powoli zaczynał wracać do formy. Na ten moment jest dobrze, czy będzie lepiej? Być może... Na razie przedstawiam ranking 6 najlepszych / najaktywniejszych zawodniczek Survivor w sezonach 21-28:

6
Andrea Boehlke (s22 / s26)
Trudno mi było ją wpisać albo nie wpisać do rankingu. Z jednej strony nie uważam jej za wyjątkową zawodniczkę. Z drugiej ciężko jest mi odmówić jej zaangażowania w grę i ogarnięcia większego od przeciętnego statysty. Dużym problemem była jej naiwność. Zawsze znalazł się jakiś przyjaciel, któremu ufała i który w pewnym momencie wywalał ją z rozgrywki. Popełniała błędy, ale kto ich nie popełnia? Chyba tylko zombie.

5
Holly Hoffman (s21)
Mówiąc o Nikaragui (jednym z najnudniejszych sezonów) i najlepszej zawodniczce wiele osób wspomina Brendę. Z czym się nie zgadzam. Serio, gdybym miał stworzyć nikaraguański ranking najlepszych graczy Brenda byłaby na piątym/szóstym miejscu. Królową była niepozorna starsza pani - Holly. Zaczęła fatalnie: kiepski sojusz, idiotyczne zachowanie, ale na całe szczęście dla niej z czasem pojawiła się u niej poprawa. Stała się osobą decyzyjną, a przy tym w miarę niezauważalną. To strasznie niesprawiedliwe, że dzisiaj mówi się o Brendzie albo Martym zupełnie zapominając o Holly.

 4 
Ciera Eastin (s27)
To naprawdę fajnie, gdy po 2 sezonach z motywem przewodnim "all stars vs newbie", gdzie fani są pokazani jako karykatury graczy pojawia się drobniutka Ciera. Słaba w zadaniach,  niepozorna dziewczyna, która okazuje się być kluczową zawodniczką. Od samego początku była w złej pozycji, a mimo to wykorzystywała każdą szansę, aby polepszyć swój status w grupie. Zmieniała strony, sojusze, dokonywała umów i mimo wszystko nigdy nie dała się pokonać własnym emocjom. Niektórzy mówią, że Ciera miała szczęście: "bo Caleb wycofał się z oryginalnego sojuszu", "bo przemieszanie","bo trafiła pod skrzydła Tysona". Do wygrania zawsze potrzeba szczęścia. Gdyby rozważać, czy ktoś ma szczęście, czy pecha to można by uznać, że każda wyeliminowana osoba ma pecha, bo komuś przyszło do głowy, aby na nią głosować. Ciera prowadziła świetną grę.

3
Tasha Fox (s28)
Tasha jest przesympatyczną kobietą i byłem jej fanem od samego początku, ale na samej sympatii do niej się nie kończy. Tasha okazała się świetna w zadaniach. Serio, czy ktoś spoglądając na nią dnia pierwszego był w stanie przewidzieć, że zdobędzie 3 immunitety pod rząd? Poza siłą fizyczną Tasha wiedziała jak pracować w grupie / nad grupą. Przeciągała ludzi na swoją stronę, rozmawiała, dokonywała umów, a przy tym pozostawała przyjacielska i serdeczna. Była kimś w rodzaju nieformalnego lidera grupy.

2
Dawn Meehan (s23 / s26)
Dawn kocha się albo jej nienawidzi. Z pewnością nie jest się w stosunku do niej obojętnym. Do tej pory, jak Andrea,  pojawiła się w dwóch sezonach. Za pierwszym razem dała się poznać jako ciepła i sympatyczna osoba, za drugim jako świetny strateg. To waśnie ona planowała całą grę, to ona zdobywała zaufanie, to do niej każdy przychodził i zwierzał się, to ona stała za najważniejszymi ruchami w grze. Co zawiodło? Być może sposób postrzegania jej. Może Kass, która dwa sezony później udzielała wywiadu miała rację, że gdy mężczyzna wykonuje ruch okrzykiwany jest strategiem, zaś gdy robi to pani po czterdziestce jest uważana za przebiegłą. Trudno mi powiedzieć. Dla mnie Dawn była zwycięzcą Caramoan.

1
Kim Spradlin (s24)
Przez pierwsze 20 sezonów w pamięci utkwiło mnóstwo zawodników. Niektórzy przez sytuacje, a inni dzięki wypowiedziom. Przyszywano im metki najlepszych i najgorszych graczy. Kto mógł się spodziewać, że w bardzo słabym Survivor: One World pojawi się kobieta będąca najlepszym zawodnikiem (moja subiektywna opinia) w historii? Kim ze stoickim spokojem zdominowała grę. Miała dobre relacje z ludźmi, gdy trzeba skłamała, aby utrzymać kontrolę. Dominowała fizycznie, a podczas finałowej rady udzielała doskonałych odpowiedzi. Nie jestem jej fanem, uważam ją za wyjątkowo bezbarwną postać, ale muszę przyznać, że prowadziła wzorową grę.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Blood On My Name

Uwielbiam film, piosenkę i Justina Welborna. Aż chce mi się stworzyć jakąś małą listę fajnych krótkometrażówek.

niedziela, 26 października 2014

Horrory, które warto znać

Z racji, że robienie "hallołinowej" listy top najlepszych horrorów wszech czasów uważam za oklepane do bólu (co nie znaczy, że takowa nie powstanie), dlatego postanowiłem przedstawić listę dziesięciu... dobra, jedenastu horrorów, które pomimo tego, że są świetne nie są znane szerszej publiczności, lub krytyka obeszła się z nimi trochę za ostro, a może to tylko moje przeświadczenie? W każdym razie zapraszam do dzielenia się swoimi znaleziskami. 

The Lords of Salem (2012) 
Wiele osób długo czekało na ten horror. Głównym powodem był Rob Zombie oraz fakt, że film miał, w jakiś sposób, nawiązywać do teledysku stworzonego przez tego reżysera. W każdym razie powstał film o czarownicach. Na jego temat krąży wiele negatywnych opinii, ale mogę jedynie zgadywać, że większość widzów spodziewała się czegoś w stylu "Dom 1000 trupów".
Plusy:
- niepokój
- muzyka
Minusy:
- Sheri Moon Zombie jako Heidi
- brakuje dynamiki na końcu filmu
- nijakie zakończenie

Książę ciemności (1987)
Na mojej liście nie mogło zabraknąć filmu od Carpentera. Na wstępie należy dodać, że "Książę ciemności" tworzy nieformalną trylogię wraz z filmami "W paszczy szaleństwa" i "Coś". Z tej trójki jest najmniej znaną pozycją. Opowiada historię grupy studentów, która wraz ze swoim profesorem udaje się do kościoła, w którym odkryty zostaje tajemniczy pojemnik z dziwną substancją.
Plusy:
- wyobraźnia
- aktorstwo
- kilka dobrych scen
Minusy:
- starzeje się
- przy porównaniu z "Coś" i "W paszczy szaleństwa" (mój ulubiony) wypada blado

Byt (1982)
Jest to bardzo dobra pozycja, chociaż przeznaczona do bardziej wytrwałych widzów. Dzisiejszego odbiorcę mogą odstraszać efekty specjalne oraz długość filmu - twórcy mogli skrócić go o kilka scen, które nie wnosiły wiele do historii. Nie jest to horror, w którego każdej scenie należy oczekiwać wyskakujących z zakamarków strachów.
Plusy:
- sceny ataku na główną bohaterkę
Minusy:
- dłużyzny

Welcome to Hoxford: The Fan Film (2011)
Na ten film wpadłem całkiem przypadkowo, przekopując się przez filmografie drugoplanowych aktorów. Filmy krótkometrażowe często robione są na łapu-capu, zaś ten jest wykonany bardzo starannie, czego może mu pozazdrościć niejeden kinowy horror. Miejscem akcji jest więzienie, do którego przywożą seryjnego mordercę Raymonda. I w zasadzie tyle można powiedzieć o fabule, aby jej nie zdradzać. Całość jest utrzymana w komiksowym stylu.
Plusy:
- wykonanie
- postać Raymonda
Minusy:
- stanowczo za krótki

Krew na szponach szatana (1971)
Wiek XVII. W małej angielskiej wiosce ludzie żyją codziennością wyznaczaną przez pracę i zabawę. Pewnego dnia na polu zostaje odkopany "szkielet" jakiejś istoty. Od tego momentu wśród społeczności zaczynają dziać się złe rzeczy. Największą zaletą jest chyba niepokojąca muzyka. Nawet jeśli film momentami kuleje, to pozostawia bardzo dobre wrażenie.
Plusy:
- ponury klimat angielskiej wioski
- muzyka
- sabat czarownic
Minusy:
- można było trochę więcej powiedzieć o skórze diabła
- zbyt szybkie zakończenie

Doghouse (2009)
 To nie jest horror. To komedia. Doghouse jest sympatyczną alternatywą dla osób, którym spodobał się "Shaun of the Dead" i na najbliższą sobotę szukają czegoś bardziej w komediowym tonie. Trudno mi określić, czy film jest mało znany. Czy jest mniej znany od komedii Wrighta? W każdym razie dla mnie był miłym zaskoczeniem. Historia skupia się na grupie przyjaciół, która postanawia wybrać się na wieś, aby pocieszyć kumpla, który niedawno rozstał się z żoną. Na miejscu czekają na nich... Właśnie.
Plusy:
- kiczowate
- pomysłowe
Minusy:
- nie wytrzymuje porównania z "Shaun of the Dead"

Pragnienie (2009)
O wampirach powstało już na pęczki filmów. Lepsze, gorsze, ale to nie przeszkadza twórcą w dalszym eksplorowaniu gatunku. Ciekawostką jest to, że film z Korei Południowej. I samo pochodzenie gwarantuje nieco inny punkt spojrzenia na znany temat. Głównym bohaterem jest ksiądz, który przemienia się w wampira.
Plusy:
- nieco inne spojrzenie na wampira
- historia
- kilka fajnych scen
Minusy:
- to tak naprawdę nie jest horror
- groteskowa wizja "Zmierzchu"

Zew Cthulhu (2005) 

Powstało już kilka filmów na podstawie twórczości Lovecrafta, ale jakoś żaden do tej pory nie wybił się ponad przeciętność. Inaczej jest z "Zew Cthulhu". Pomijając już wciągającą fabułę - wykonanie tego filmu to tryumf pomysłowości. Film jest utrzymany w stylistyce kina niemego. To dobry zabieg, bo tuszuje wszelkie błędy, zachwyca oryginalnością i buduje mroczną atmosferę.
Plusy:
- stylistyka
- realia początku XX wieku
Minusy:
- nie dla każdego

Pułapka na turystów (1979) 
Złoty wiek dla slasherów minął już dekady temu. Powstała hurtowa ilość filmów; lepsze, gorsze... W każdym razie w nawale tych filmów zdarzają się perełki takie jak "Pułapka na turystów". Fabuła jest prosta: mamy grupę młodych przyjaciół, mamy tego złego. Jednak w przeciwieństwie do wielu slasherów z lat 70-80 ten potrafi budować atmosferę. I chociaż robi to inaczej i nie tak dobrze jak "Halloween", czy "Piątek Trzynastego", pozostaje udanym filmem.
Plusy:
- manekiny
- interesujący morderca
- zakończenie
Minusy:
- umiejętność mordercy

Umezu Kazuo no Noroi (1990)
Tym tytułem postanowiłem nieco zmodyfikować listę, bo jeśli chodzi o mało znany horror, a w dodatku dobry to byłoby to niesprawiedliwe, gdyby na liście zabrakło tej pozycji. Jest to anime na podstawie komiksów Kazuo Umezu. Nie spodziewałem się otrzymać czegoś tak dobrego. Są to dwie niepowiązane ze sobą historie. Jedna opowiada o wampirze, zaś druga o nawiedzonym domu. Tutaj wszystko współgra ze sobą: muzyka, fabuła, niepokojący klimat, a nawet kreska, która zdążyła się zestarzeć. 
Plusy:
- atmosfera, rosnący niepokój 
- kreska
Minusy:
- scenka pomiędzy dwoma historiami 



Martin (1977) 
Głównym bohaterem filmu jest osiemnastoletni chłopak o imieniu Martin. Jest zagubiony, dziwny, wyobcowany. Przez cały seans zastanawiałem się, czy mam do czynienia z wampirem, czy wariatem. W dużej mierze jest to film psychologiczny, ale nie można zapominać o napięciu - za każdym razem, kiedy wujek Martina nazywał go "Nosferatu" zaczynałem czuć się nieswojo.
Plus:
- reżyseria
- podejście do tematu
- postać Martina
Minusy:
- niektóre sceny są zbędne

czwartek, 16 października 2014

Ranking najokropniejszych postaci od Junji Ito (18+)

Dla mnie horror to głównie ciekawa fabuła, tajemnica, niepokój. To wszystko, co łączy się z odpowiednim nastrojem, ale nastrój można wywołać w zupełnie inny sposób. Dla Junji Ito nastrój to detal, rysunek przerażający, ohydny i też temu będzie poświęcony ten post. Chciałbym przedstawić ranking dziesięciu najlep... najokropniejszych postaci pojawiających się w mangach Ito. Takich, na których widok może jeżyć się włos na głowie. Ostrzegam, że lista zawiera spoilery.

Panna Fuchi
(Souichi's Diary of Curses)
Nie tylko przerażająca, ale i ciekawa postać jak na twórczość Ito. Początkowo daje się poznać jako modelka o... Chciałem napisać nieprzeciętnej urodzie, ale to chyba niewłaściwe określenie. Lepiej określić ją jako bardzo specyficzną. Od początku wywołuje niepokój, a z czasem robi się coraz gorzej.

Jean-Pierre
(House of the Marionettes)
"Horrorowe" lalki zazwyczaj są okropne. Wystarczy wspomnieć o Chuckym, Billym, albo najnowszym filmowym dziecku - Annabelle. Motyw kukiełek pojawia się również w komiksach Junji Ito. Co prawda Jean-Pierre nie jest podobny do lalek z hollywodzkich produkcji, ale nadal jest w nim coś przerażającego. Nawet jeśli akcja pozornie koncentruje się na zupełnie innych wydarzeniach to w pamięci czytelnika pozostaje tajemnicza kukiełka o imieniu Jean-Pierre.

Ślimaki
(Uzumaki / Slug Girl / inne)
Nie czytałem wiele o samym autorze, ale po kilku pracach odnoszę wrażenie, że boi się on ślimaków. Ich motyw pojawia się dość często w jego twórczości: kilka razy, pod różnymi postaciami, w "Uzumaki", w krótkiej nowelce "Slug Girl", a nawet w komedii "Ito Junji's Cat Diary", w której w pewnym momencie bohaterowi wydaje m się, że kot to ślimak.

Obserwatorzy
(The Town Without Streets)
Komiks "The Town Without Streets" jest prawdopodobnie jedną z moich ulubionych historii Ito. Sami Obserwatorzy nie pełnią tutaj wielkiej roli, ale ich pojawienie się i to, że prawdopodobnie towarzyszą bohaterce od początku jest sporym zaskoczeniem.

Rodzina Kawabe
(Flesh-Colored Horror)
Historia przedstawiona z "Flesh-Colored Horror" po części kojarzy mi się z "Hellraiser", kto zna jedno i drugie to pewnie zrozumie. Zaczyna się od chłopca o imieniu Chikara, który na tle rówieśników nie tylko wygląda jak mały potwór, ale także zachowuje się agresywnie. Potem pojawiają się jego pieprznięta matka oraz ciotka. Nauczycielka Chikary odkrywa prawdziwą "twarz rodziny", która nie należy do przyjemnych.

Odór śmierci
(Gyo)
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Ito. I powiem szczerze, że nie spodziewałem się czegoś takiego. Pomijając sam fakt, że poruszające się na metalowych kończynach ryby same w sobie są ohydne to dochodzi do tego tytułowy odór śmierci będący zielonym gazem, zainfekowani ludzie, ogólna zgnilizna...

Tomie
(Tomie: Part 1 / Tomie: Part 2 / Tomie Again)
To, co działo się z Tomie w trakcie mangi jest czystą ruletką: jest krojona, podpalana, topiona... Za każdym razem jej ładna twarzyczka wygląda coraz gorzej. Pierwsze spotkanie z "prawdziwą" Tomie sprawia, że włos jeży się na głowie i potem jest już tylko mocniej.

Remina
(Remina - gwiazda piekieł)
Remina to kosmiczny pasożyt pożerający planety i gwiazdy, które stoją jej na drodze. Z wyglądu przypomina głowę wielkiego monstra. Powierzchnia Reminy wygląda jak z sennego koszmaru. Oczy, dziwaczne kształty - niby skały, albo rośliny.

Syn Souichi'ego
(Secret of the Haunted House)
Z tą postacią spotkałem się do tej pory jeden raz. Jest to syn dwójki bohaterów, którzy pojawili się we wcześniejszych komiksach tego twórcy. Chłopiec trzymany jako atrakcja "domu strachu" jest tym wszystkim, czym straszy Junji Ito: ohydny, agresywny, nieludzki, a ponadto lubi ludzkie mięso.

Diabeł mieszkający w szeregowcu
(Uzumaki)
Zdecydowanie jest to mój numer jeden z galerii potworków Ito. Jego pochodzenie, trochę podpadające pod miejską legendę, ma związek z klątwą spirali, a potworny wygląd jest jej końcowym efektem. Czytelnik jest świadkiem tego, jak mieszkańcy szeregowca stopniowo upodabniają się do potwora. Masakra.

Mam nadzieję, że tekst się spodobał. A może ktoś ma własną listę ohydnych/przerażających stworów? Zapraszam do dzielenia się nimi.