środa, 27 marca 2019

Chodząc do kibla razem

czyli Rodzeństwo Furo

Jednotomowa manga, Rodzeństwo Furo, autorstwa Yuki Shiwasu jest debiutem tej pani, a zarazem moim pierwszym moim zetknięciem z wydawnictwem Dango. Przyznaję, że przed zakupieniem tomiku bacznie obejrzałem okładkę i wnętrzności, bo nie do końca byłem przekonany do historii, którą chciano mi wcisnąć, ale o tym za chwilę...
Daisuke i Kyoko mają po piętnaście lat i są bliźniętami. Ich relacja zdaje się jednak daleko wykraczać poza siostrzano-braterską więź. Rodzeństwo spędza ze sobą każdą możliwą chwilę. I pisząc każdą mam na myśli naprawdę każdą, łącznie z załatwianiem potrzeb fizjologicznych. Za ich bliskością kryje się ważny powód. Otóż dzieciaki posiadają specyficzny dar widzenia zmarłych. Jedynym sposobem, aby trzymać duchy z dala od siebie jest ich bliskość.


Już po okładce, tak bardzo nasuwającej skojarzenie z rodzinką Adamsów, i kilku pierwszych stronach, jeszcze bez zniechęcania się kreską, otrzymujemy wisielczy humor w groteskowej oprawie. Poznajemy papużki nierozłączki, przerażoną ich bliskością matkę, szkolnych kolegów usilnie próbujących rozdzielić rodzeństwo i niegrzeszące rozumem duchy. To cała esencja Rodzeństwa Furo.
Pięć rozdziałów i dodatek "chibi" stanowią zamknięte historyjki, w których tytułowi bohaterowie muszą uporać się z jakimś duchem. Wszystko bazuje na podobnych żartach, które podzielimy na dwie grupy: nieogarnięcie rodzeństwa oraz wstawki z duchami.
Problem polega na tym, że opowiedziany kilkakrotnie dowcip traci swoją siłę i zamiast śmiechem puentujemy go głośnym, znużonym westchnieniem. I dzieje się tak od rozdziału drugiego. Po wprowadzeniu autorka wyraźnie chce opowiedzieć jakąś historię, ale nie robi tego ostatecznie wycofując się w sferę bezpiecznej groteski. Szkoda, bo Rodzeństwo Furo mogło dać czytelnikowi znacznie więcej od kilku dowcipów broczących w stylistyce high school drama.
Charaktery bohaterów zostały potraktowane po macoszemu. Na pierwszy plan wysuwają się cztery postacie. Z Daisuke i Kyoko jesteśmy od początku do końca, ale praktycznie niczego ciekawego o nich się nie dowiadujemy. Mają ten swój dziwny dar i naprawdę nie są ze sobą z przymusu, ale z miłości. Myślę, że fajnym motywem byłoby, gdyby czytelnik nie miał pewności, co do mocy parki i mógł przypuszczać, że jest to pretekst do bycia razem. Z tym, że wtedy bezpieczna strefa autorki za ścianą żartów skurczyłaby się w sposób drastyczny, a więc sytuacja dla czytelnika jest jasna od pierwszych stron. Fantastyczną postacią jest matka bohaterów, która ze zgrozą spogląda na niezdrową relację swoich dzieci. Nikt mi nie powie, że wspólne kąpiele szesnastolatków są normalne. Jako jedyna wydaje się postacią z niewykorzystanym potencjałem. Z czasem do ekipy dołącza kolega z klasy, Minazuki. Niby jest to postać z cyklu "character of the day", ale jako jedyny buduje większą, chociaż boleśnie banalną, historyjkę o duchu siostry.


Kreska jest nijaka. Mordy są strasznie płaskie, a dalszy plan nie istnieje. Niedbały styl sprawdza się przy postaciach duchów nadając im dodatkowy, komiczny efekt, ale przy ludziach wygląda to słabo. I szkoda tym bardziej, bo jak wspomniałem wcześniej postaci stylem (zwłaszcza mamuśka) mocno kojarzą się z rodziną Adamsów, ale ten czar pryska, gdy otrzymujemy niestaranne wykonanie.
Pech chciał, że nastawiłem się na więcej, a nie dostałem niczego. Nie ma w tej mandze nic złego, ale osobiście brakowało mi czegokolwiek, co pchałoby tytuł do przodu. Nawet jednotomowa, tfu... zwłaszcza jednotomowa historia powinna przykuwać czymś do siebie czytelnika.

niedziela, 24 marca 2019

Czy płynie z nami siostra Joy?

Przygodo trwaj! Kolejna relacja z klasycznej retro-wyprawy do świata Pokemon Red. Dzisiaj, w drodze po trzecią odznakę, czeka mnie kilka mniejszych zadań. Zaczynam od podróży w ślepy zaułek czyli dróg dwadzieścia cztery i dwadzieścia pięć. Na końcu znajduje się chatka Billa. Do tego wrócimy potem. Najpierw porozmawiajmy o Abra.
Występujący w tej okolicy Abra na poziomach 8-10 zna jeden atak - teleportację, czyli inaczej spierdala z pola walki. Jakie to piękne w swojej bezużyteczności. Prowokuje walkę i natychmiast ucieka XD
Strategia na złapanie: rzucaj ballem i miej nadzieję, że się nie uwolni ze środka. Oczywiście, uwolnił się. Pokeballe ssą. Niestety w tej generacji nie ma dużego wyboru. Jedyne dostępne miotacze to zwykły, wspaniały, ultra i mistrzowski. Na tym etapie gry mamy dostępny wyłącznie pokeball. Wygląda na to, że będę musiał odżałować Abrę.
Dalej, trafiam do domku Billa. Pechowy naukowiec znowu... (ech, ile razy przechodziłem ten scenariusz?) w wyniku nieudolnego eksperymentu zmienił się w pokemona. Zadaniem gracza, niezbyt ambitnym, jest uruchomienie maszyny, gdy nasz nieszczęśnik będzie siedział wewnątrz. Cały motyw wymieszania genów człowieka z pokemonem to nawiązanie do filmu Mucha, ale ze szczęśliwszym zakończeniem, niż w wersji z Jeffem Goldblumem. W tym momencie zapragnąłem stworzyć jakiś ranking motywów nawiązujących do horrorów.

Ładnie za pozowaliśmy, nie?

I prosto do Vermilion City. Droga do areny jest zablokowana, a więc korzystam z opcji statek świętej Anny. Moim celem jest zdobycie HM Cut. HM, podobnie do TM, są atakami, których możemy nauczyć pokemony. W przeciwieństwie do tych drugich, HMów nie możemy zastąpić innymi atakami. Nie są też wyjątkowo silne, ale dość użyteczne w pokonywaniu różnych przeszkód. Potem, żeby pozbyć się takiego ataku muszę skorzystać z usługi move deletera, czyli wszystko jest zwyczajnie upierdliwe, ale Cut to jedyna opcja, żeby dostać się do lidera. 
Na statku walczę z mnóstwem  trenerów i sraczki dostaję dopiero przy rywalu, czyli ostatnim przeciwniku na statku. W przeciwieństwie do FR/LG w Red nie ma na statku medyka. Przez moment zastanawiałem się, czy może pochrzaniłem korytarze lub pokoje i zwyczajnie nie mogę natrafić na siostrę Joy, ale nie... Kobiecina zwyczajnie nie zabrała się na statek, bo po co? Wśród pasażerów są przecież wyłącznie trenerzy, którzy na pewno nie będą chcieli walczyć między sobą. Gary'ego niszczę w podejściu numer dwa. Ciekawostka: to ostatni raz, gdy rywal używa do walki Raticate'a. Według teorii fanowskich szczur zostaje uśmiercony podczas tej walki. Dlatego w późniejszym etapie gry spotykamy rywala w Lavender Town, gdzie chciał uhonorować swojego pokemona.

To wszystko twoja wina, Joy.

Po otrzymaniu HM Cut ruszam na dodatkowe misje - najpierw jaskinia Diglettów, zdobywam HM Flash, Old Amber i jakieś popierdółki. Potem załatwiam sobie rower i dokonuję pierwszej wymiany Spearow na Farfetch'd. 
Trzeci lider może być też najbardziej wkurzającym etapem gry. Chcąc się dostać do sierżanta Surge'a należy wcisnąć przełączniki ukryte w dwóch z szesnastu koszach. Jeśli nie wykonam tej czynności w dwóch posunięciach, jestem w tyłku. BANG! Nie wiem, czy jestem pod szczęśliwą gwiazdą urodzony, ale udaje mi się ta sztuczka za pierwszym razem. Fajnie byłoby stworzyć topkę najtrudniejszych puzzli w pokemonach, albo liderów stanowiących wyzwanie. Surge nie jest wyzwaniem, ale trochę pokpiłem sprawę. Zakładałem użycie wyłącznie pokemonów, które na stałe znajdą się w moim teamie, a z rozpędu pokonałem Pikacze i Raichu z pomocą Digletta. Odpukutuję to innym razem. 



Mój zespół: 


Wnioski. W następnym etapie dodam do drużyny nowego pokemona. Hura! Teraz mam pomysł na nowe topki do pokemonów. Trzeba będzie zabrać się za posty. Marzec sprzyja blogowaniu.

Raticate Gary'ego.

poniedziałek, 18 marca 2019

Wild Zubat appeared! Znowu

Pierwszą wygraną odznakę należy jakoś uczcić. W końcu za pokonanie Brocka dostałem, aż 13 poke-dolarów. Ten, kto nie zna tych gier pomyśli, ale o co ci chodzi? Hajs to hajs. Tylko za pokonanie pierwszego lepszego leszcza dostaję od 50 do 100$. Najtańsza rzecz do kupienia w sklepie kosztuje jakieś 200 poke-dolarów. W ogóle zawsze zastanawiałem się nad walutą w uniwersum pokemon. Co to takiego? W anime nie mówi się o pieniądzach wcale, a w mandze Adventures były to, jak dobrze pamiętam, jeny. Trochę to rozczarowujące, że wielkie rozbudowane uniwersum nie posiada jakiejś swojej wyjątkowej waluty. Dobra, koniec tematu.
Po pokonaniu Brocka muszę się przygotować do dalszej podróży. Przede mną Góry Księżycowe, a więc kupuję pokeballe, potiony i... chciałem zaopatrzyć się w repele, ale te są najwidoczniej niedostępne na tym etapie gry, co trochę mnie przeraża. Gdyby nie była to podróż komputerowa prawdopodobnie do listy dodałbym też kanapki.
Na drodze pomiędzy Pewter City, a górami mam okazję stoczyć pojedynki z kilkoma trenerami. Dzięki temu doprowadzam do ewolucji Metapoda i Weedle'a w ich finalne formy. Nidoran nauczył się posunięcia Horn Attack, tym samym stając się prawdziwym badassem. W centrum pokemon kupuję Magikarpia. Kupiłem, bo była okazja.


Także ja, Bulbasaur, Nidoran i Magikarp ruszyliśmy w głąb mrocznych Gór Księżycowych. Po chwili na ekranie pojawił się komunikat: Wild Zubat appeared! Raz, dwa i Zubat złapany. Po kilku krokach pojawia się kolejny komunikat: Wild Zubat appeared! Nie potrzebuję dubli, a więc uciekam. I nagle: Wild Zubat appeared! I znowu i znowu. To jak w tej piosence o Zubatach.


Grając w Fire Red/Leaf Green zdarzało mi się przyłączać nietoperka do zespołu. W Red tego nie zrobię z trzech powodów:
1. Mam w zespole reprezentanta typu toksycznego i jest nim fenomenalny Nidoran.
2. W grach z pierwszej generacji nie istniał jeszcze Crobat, co nas przenosi do trzeciego powodu...
3. Musiałbym mieć Golbata, a ten w R/G/B wygląda koszmarnie.
Nie żartuję. Niektóre spritey pokemonów w pierwszej generacji przypominają koszmarki: dysproporcjonalne i dziwaczne.
Po jakimś czasie udaje mi się złapać także Geodude'a oraz Clefairy. Ciekawostka, kiedyś słyszałem, że inną opcją od Pikachu na partnera Asha był Clefairy. Od teraz postaram się nie pisać o każdym złapanym pokemonie, a jedynie o tych, które trafiają do mojej drużyny, ewentualnie wiążą się z jakąś idiotyczną sytuacją. Nidoran ewoluuje w Nidorino.



Po chwili znajduję kamień księżycowy i...


Na chwilę chcę zatrzymać się przy "królu". Nidoking jest jednym z najlepszych pokemonów pierwszej generacji. Grając w FR/LG zawsze trafia do mojego składu. Jestem ciekawy, jak bardzo różni się Nidoking z pierwszej generacji od tego z trzeciej. Mam nadzieję, że nie zawiedzie mnie.
Po opuszczeniu Gór Księżycowych jestem w Cerulean City. Tutaj na pojedynek wyzywam drugiego lidera, Misty. Po pokonaniu jej pomocników Bulbasaur ewoluuje w Ivysaura. W tej formie pokemony Misty - Staryu oraz Starmie nie stanowią dla mnie żadnego wyzwania. Ten etap gry okazał się całkiem łatwy, nie licząc braku repeli. Znalazłem kamień księżycowy oraz pierwszą skamienielinę, jeśli się nie mylę będzie to Kabuto. Tyle z dzisiaj.


Mój zespół:

 

Wnioski. Jestem ciekawy, jak wyglądałoby anime z Clefairy zamiast Pikachu.

No dalej! Zamieńcie się!

sobota, 16 marca 2019

A statywem trzęsie jak jasny ch#%

Czy istnieją filmy tak złe, że aż dobre? Co to znaczy?

Jeśli wpiszesz do wyszukiwarki hasło "horror movies so bad they're funny" wyskoczy ci cała lista propozycji, wśród których znajdą się perełki takie jak Birdemic, Troll 2 oraz Hobgobliny. Widziałem kilka takich perełek. Charakteryzują się żenującym aktorstwem z poziomu jasełek w parafii im. księdza Bączka, błędami logicznymi, cofam, takowe błędy mogłyby pojawiać się przy minimalnym wkładzie w scenariusz, ale z racji braku takiego... przejdźmy dalej, koszmarna charakteryzacja, jeszcze gorsze efekty specjalne, jeśli w ogóle są oraz trzęsący się obraz, bo pan reżyser nie uzbierał dość hajsu na statyw za rozwożenie pizzy w międzyczasie, gdy pisał scenariusz  do swojego wiekopomnego dzieła, którego stał się ojcem, matką, dziadkiem i wujkiem (odpowiednio: reżyser, scenarzysta, producent i operator).
Nie ma co ścinać pośladów. Filmy te były koszmarnymi horrorkami, których nieporadność wzbudzała w widzu śmiech niż jakąkolwiek grozę. Dla jednych są to "horror movies so bad they're funny", a dla innych "guilty pleasures", a jeszcze innych "produkcje kategorii Z" jak zjebane. Jakby tego nie nazwać wszystko rozbija się o odbiorcę tych dzieł. Ktoś dobrze si ę bawi przy Wiklinowym koszyku i sześciopaku, a ktoś inny nie. Wysunę śmiałą teorię, że nie lubię tych dzieł ze względu na słabą głowę.

Hobgobliny. I pomyśleć, że marionetki potworów nie były najgorsze.

Nigdy nie rozumiałem pojęcia, tak złe, że dobre. Oczywiście, zdarza mi się oglądać filmy złe, ale zwykle nie robię tego intencjonalnie, a jeśli już biorę się za zły klasyk to nie odczuwam specjalnej radości z niedoskonałości obrazu Claudio Fragasso. They're Eating Her! - woła kłoda w okularach, a ludzie się śmieją. Pamiętna scena z trollowej uczty bardziej mnie irytuje, dzisiaj. Sztuczność nie bawi. Sztuczność razi. Jak było kiedyś, nie pamiętam. To był jeden z filmów VHS, a te brało się z wypożyczalni bez marudzenia. Jestem jednak pewny, że nie bawiła mnie wtedy nieporadność twórców.
Warto pochylić się nad tym "best of..." Wydaje mi się, że istnieje pewna grupa ludzi, która nawet nie obejrzała tj. nie usiadła z dupą przed ekranem i od dechy do dechy rozbawiona przeżyła seans Birdemic. Większość takie perełki zna z fragmentów. Jakiś człowiek poświęcił zdrowie psychiczne do edycji i wstawienia, gdzieś na twojetuby kilkuminutowego filmiku z ponad godzinnego seansu. Taki filmik jest zabawny, bo doskonale wyłapuje wszelakie idiotyzmy Birdemic, bez nudnych wstawek o niczym i całego zaplecza w postaci syfu. Tylko czy wtedy możesz nazwać się fanem filmów tak złych, że aż śmiesznych? Dla osiągnięcia katharsis trzeba przejść piekło. To pewne.

Vege-horror, czyli Troll 2. Oglądał ktoś jedynkę?

Zaraz ktoś napisze: "bo ty spinasz dupę jak hipster i nie potrafisz czerpać radości z horrorów klasy B". A, bzdura - odpowiem. Rozumiem, że ten gatunek ma mocno zakorzenioną przeszłość w filmach kiepskich. Troma się kłania. Z tym, że dzieła takie jak Toksyczny mściciel są klimatycznym horrorkami, od których nie wymaga się wiele. Ale są filmy złe i te najgorszego sortu. Fatalny film zawsze pozostanie fatalnym i nie ma w tym nic śmiesznego.
Mamy ogromne zróżnicowanie horrorów ze względu na treść, ale ostatnio także na formę. Są twórcy, którzy z premedytacją nurzają się w idiotyzmach. Można tworzyć złe filmy z rozmysłem.Są one zabawne nie ze względu na własną nieporadność, ale dlatego, że twórcy mają świadomość efektów swoich działań. Dobra beka nie jest zła, bo ktoś ma pod kontrolą to co dzieje się na ekranie i ja jako widz cieszę się, że ktoś panuje nad pozornym chaosem. W "horror movies so bad they're funny" nikt nie ma kontroli nad niczym. Kiepskie aktorstwo wydarza się i nikt na nie nie ma wpływu. Efekty specjalne tragikomiczne, bo nikt nie potrafi wykonać ich dobrze. To cała filozofia horrorów tak złych, że boki zrywać.
Sztuka jest sztuką. Trzeba ją kochać za różnorodność. Nie ma niczego złego w fatalnym kinie. Tam tragizm goni tragizm, a niedorzeczność wzrasta do rangi boskiej niewiadomej. To świat, w którym Garbage Day obchodzimy codziennie.

czwartek, 14 marca 2019

Na lata przed Keen Eye

W gry z serii Pokemon grałem setki razy. Moja przygoda z serią zaczęła się od edycji Gold, po niej przyszedł czas na Nintendo DS, czyli generacje IV, a w międzyczasie nadrobienie gier wcześniejszych, a w tym remakeów oryginalnych gier - Red, Green, Blue. W Pokemon Leaf Green i Fire Red grałem wiele razy, ale nigdy nie miałem okazji zagrać w oryginały. No... aż do wczoraj...


Postawiłem przed sobą wyzwanie, przejść grę Pokemon Red i na blogu dzielić się swoimi wrażeniami z postępów po każdym etapie. Za koniec etapu uznam pokonanie bossa czyli lidera. Liderów jest ośmiu plus elitarna czwórka. Przy tym łapiąc wszystko, co spotkam na swojej drodze. O oryginalnych grach z serii słyszałem wiele. Najczęściej w odniesieniu do gier R/G/B mówi się o masie błędów. Także, sprawdzę to sam. Gram w Pokemon Red na emulatorze Basic Boy.
I tak oto cofam się do czasów sprzed żartobliwego pytania Oaka o to, czy jestem chłopcem, czy dziewczynką. Do czasów odległych od polityki gender, gdzie złe zespoły łobuzowały dla komercyjnego zdobywania hajsu i nie w głowie im było niszczenie świata. Trafiam do Pokemon Red.
Zaczynam w Pallet Town. Wszystko jest inne, a jednak znajome. Trochę się bałem sięgać po tę grę, ale podoba mi się klimat. Jedyną zabawną rzeczą, na którą zwróciłem uwagę to rozmowy. Podczas rozmowy z kimkolwiek tj. pojawienia się dymków z dialogami, wszystkie awatary znikają na moment rozmowy znikają. Poznajemy Gary'ego oraz dziadka Oaka. Na startera wybrałem oczywiście swojego ulubieńca Bulbasaura i szybko spuszczam wpierdol Charmanderowi Gary'ego i ruszam na północ do Viridian City.

Bulbasaur zadał dwa krytyczne ciosy na dzień dobry <3
Po drodze złapałem pierwsze dwa pokemony; Pidgeya oraz Ratatta. Wiedzieliście, że po japońsku Pidgey nazywa się Poppo? I to pierwszy moment, w którym tak naprawdę odczułem, że nie gram w Pokemon Fire Red. Do walki z Pidgeyem Gary'ego używam Pidgeya, który posiada dwa ataki Gust i Sand-Attack. Ten pierwszy to mało efektywny atak, ale jedyny sensowny, gdyż Pidgey posiada zdolność Keen Eye, która uniemożliwia używanie Sand-Attack. Oczywiście, mądry ja, nie pomyślałem, że umiejętności pojawiają się od generacji III. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy palant sypnął mi piaskiem w oczy. Plusy tego etapu? Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem w pobliżu miasta Nidorana! Jest to o tyle ważne, że mam zamiar trenować drania, a w remakeach był on dostępny, jeśli w ogóle był, w okolicach Gór Księżycowych. Drugim znalezionym w okolicy pokemonem był Spearow, którego również trenuję w Fire Red, tym razem odpuszczam.
I wreszcie jestem w lesie Viridian. Łapię Caterpie oraz Weedla. Gdzieś powinien być też Pikachu, ale nie chce mi się szukać. Zresztą, na jaką cholerę komu? I kuźwa... liczyłem na trochę punktów doświadczenia przed walką z Brockiem, ale jak się okazuje las jest pusty. Spotkałem dwóch trenerów z jakimiś robalami, którzy po przegranej powinni zacząć zastanawiać się, czy stanie w lesie i filowanie na trenerów z Pallet Town jest celem ich życia.

Najbardziej przeraża ta ciemność za drzewami - tam nie ma gry.
Po opuszczeniu lasu trafiam do Pewter City. Caterpie, jak pan Bóg przykazał, ewoluował w Metapoda na poziomie siódmym... Tylko dlaczego, kurwa, nie nauczył się ataku Harden? I tu wracam do wcześniejszego motywu z Keen Eye. Inną różnicą jest leczenie pokemonów. W grach późniejszych wysłany do rezerwy pokemon zostaje wyleczony i gdy przykładowo zabieramy go do składu jest już w pełni sił. Tutaj trzeba go najpierw wyleczyć. Nieświadom tego naciąłem się podczas walki z jakimś leszczem. Do czego dążę? Sama gra nie jest trudna, ale trzeba uważać. Największe wyzwanie stanowi dla mnie przyzwyczajenie do gier późniejszych - inne obrażenia, nauka ataków, czasem występowanie danego stworka.
Nie tracąc czasu idę do lidera. Jedynym zaskoczeniem na arenie był przydupas Brocka. Lider specjalizuje się w kamiennych pokemonach, z kolei przydupas posiadał dwa stworki typu ziemnego, Digletta i Sandshrewa. Sam Brock nie stanowił problemu. Lech Seed Bulbasaura vs bezużyteczność Onixa i antytalent do walk Brocka zagwarantował mi pierwszą odznakę.


Złapałem osiem (liczę ewolucję Caterpie) pokemonów. I wygrałem pierwszą odznakę. W przyszłych częściach będę wklejał screena z postępem, tym razem się zgapiłem. W ogóle wiecie, ile dostałem za pokonanie Brocka? 13 poke-dolców. Zostawiam bez komentarza.

Mój zespół:



Wnioski ogólne. Amerykanie powinni zostawić Pidgeya jako pana Poppo. Zastanawiam się nad dołączeniem Ratatty do zespołu. I do cholery, dlaczego Metapod nie nauczył się Harden na poziomie siódmym?!

poniedziałek, 11 marca 2019

Ulubione openingi z animców

Dzisiaj chciałbym pochwalić się ulubionymi openingami animców. Początkowo miała to być topka, ale dochodząc do miejsca pierwszego stwierdziłem, że dupa, nie da się. Także openingi nie są uszeregowane w żadnej kolejności, po prostu te, które lubię, więc to dobry temat na linkowanie do swoich ulubionych openingów.
Nie koniecznie są to też piosenki z kraju kwitnącej wiśni, co znaczy, że czasem wersja zachodnia zmiotła oryginał. I nie każde z tych anime oglądałem. Także no... do dzieła. Jeśli dotrzymacie do końca, to w nagrodę, na końcu posta umieściłem link do nagrody.

ULUBIONE OPENINGI Z ANIME


Neon Genesis Evangelion


NGE to produkcja, która urosła to rangi kultowego anime. Sam opening mocno się postarzał i sam w sobie nie wnosi jakichś ogromnych emocji, ot, co przedstawia bohaterów. Dlaczego w takim razie o nim wspominam? Ano ze względu na muzykę. Piosenka otwierająca serial jest z pewnością jedną z moich najulubieńszych.
Opis: Przyszłość. Nastoletni Shinji Ikari zostaje pilotem ogromnego mecha, EVA 01, którego zadaniem jest walka z potworami.

 Higurashi no Naku Koro ni


Jeżeli chodzi o serię Higurashi no Naku Koro ni czy jak kto woli, When They Cry to miałem spory problem z wyborem pomiędzy Higurashi, a jego spin offem Umineko, które bardziej przypasowało mi muzycznie. Opening Higurashi no Naku Koro ni jest... delikatny, co poniekąd stoi w opozycji z tematyką serii. Prezentowani są bohaterowie serii, a co jakiś czas dostajemy przerywnik w postaci kolorowych kwiatów. Całość przypomina jakiś surrealistyczny sen. Fajne, nie?
Opis: Keiichi wraz z rodziną przeprowadza się do małej wioski Hinamizawa. Na miejscu wpada na trop mrocznego sekretu, z którym wiążą się jego nowe koleżanki ze szkoły.

Pokemon: Orange Islands



Openingów w swojej długiej żywotności seria Pokemon miała mnóstwo. Za najlepszy uznaje się ten pierwszy, i trudno się dziwić. Moim ulubionym jest ten z sezonu drugiego. Ile emocji budzi? Muzyka i scenki są niezwykle dynamiczne. Pojawiają się rywale Asha z poprzedniego sezonu, mnóstwo pokemonów, a przy tym trochę spoilerów. Zdecydowanie mój ulubiony, chociaż nie tak kultowy, opening serii. Po prostu wow.
Opis: Po udziale w mistrzostwach Błękitnej Ligii, Ash i Misty rozpoczynają podróż po Archipelagu Oranżowych Wysp.

Soul Eater


Co tu właściwie się dzieje? Opening rozpoczyna się od dynamicznego kopa w mordę. Szybko przemieszczamy się uliczkami jakiegoś miasta mijając bohaterów, z których każdy następny wygląda oryginalniej od poprzedniego. Poza fantastyczną muzyką, anime ma także niezwykłą kreskę. Genialna kompozycja.
Opis: Grupa uczniów ze szkoły Shibusen prowadzonej przez Boga Śmierci walczy  z potworami. Generalnie jest śmiesznie, bo są cycki. 

Death Parade


Death Parade to przykład anime, które mogło aspirować na znacznie lepszą produkcję. Najmocniejszą stroną serii jest z pewnością jego opening. Z jednej strony jest utrzymany w chłodnym klimacie tajemniczego miejsca akcji - mamy ponurych bohaterów, jakieś gry, mroczny wystrój, a z drugiej groteskowego kiczu, a wszystko w towarzystwie genialnej muzyki i tańca. Po tym openingu trudno przewidzieć, co nas czeka.
Opis: Chiyuki trafia do tajemniczego baru Quindecim, gdzie zostaje asystentką małomównego barmana Decima. Praca jest o tyle wyjątkowa, że jej szef poprzez gry proponowane gościom podejmuje decyzje o tym, czy pójdą oni do piekła, czy do nieba.

Paranoia Agent



Dla mnie Paranoia Agent już samo w sobie było niezwykłą produkcją. To było moje pierwsze poważne anime, ale mniejsza o to. Uwielbiam dziwność tego openingu. Po kolei otrzymujemy sylwetki bohaterów na tle miasta. Postaci stoją i śmieją się do rozpuku. Całość wygląda ja jakiś narkotyczny sen. Uwielbiam za charakter.
Opis: Detektyw Ikari prowadzi śledztwo w sprawie brutalnego ataku na młodą rysowniczkę. Wkrótce dochodzi do kolejnych ataków...

Skoro przetrwaliście do końca, należy wam się nagroda w postaci najlepszego openingu w polskiej wersji językowej.

niedziela, 10 marca 2019

Skrupulatny

Jakiś czas temu obejrzałem serial Nawiedzony dom na wzgórzu. Okazał się na tyle fantastyczny, że skłonił mnie do sięgnięcia po opowiadanie Shirley Jackson o tym samym tytule. Jak się szybko okazało serial i opowiadanie to zupełnie różne historie. Pod względem fabuły i tak ogólnie. W książce doktor Montague został opisany jako człowiek skrupulatny czyli dokładny, drobiazgowy.
To bardzo ładne słowo. Często używam jego zamienników. Myślę, że do wielu czynności, przynajmniej zawodowych, podchodzę bardzo starannie. Jestem człowiekiem skrupulatnym. Teraz, wyobraziłem sobie siebie jako człowieka skrupulatnego - postać chibi w garniturku z małym neseserkiem. Głupie, nie? W każdym razie muszę częściej używać słowa "skrupulatny". No bo przecież jestem skrupulatny, a do tego śmiertelnie poważny zupełnie jak doktor Montague. Mógłbym z pełną skrupulatnością wypisać wszystkie różnice pomiędzy serialem, a książką. Ba, mógłbym dołączyć do tego porównania również film z Catherine Zeta-Jones. Zrobiłbym tabelkę i opisał wszystko, jak w tych starych ściągach (pamięta może ktoś wydawnictwo Greg i jego pomoce naukowe?) z datami, wytłuszczonymi imionami bohaterów i cechami ich charakteru. Może nawet dorobiłbym się własnego podręcznika dotyczącego Nawedzonego domu na wzgórzu? Autor, doktor Skrupulatny.
Jutro poniedziałek... Jak te weekendy szybko mijają. Do zobaczenia i przyjemnej niedzieli.

czwartek, 7 marca 2019

Serialowe baby, które mnie irytują

Właśnie zakończyłem maraton z serialem Flash Forward. Przebłysk jutra. W odcinku finałowym, który nieuchronnie brnął do 29 kwietnia i zdarzeń, których bohaterowie starali się za wszelką cenę uniknąć lub nie, wydarzyło się sporo szalonych rzeczy. Pewnym jest, że Olivia trafia na listę serialowych bohaterek, których nie lubię.

ps. Postaram się bez spoilerów.

Serialowe baby, które mnie irytują
temat przypadkowo pojawia się w okolicy Dnia Kobiet


Susan Mayer
serial: Desperate Housewives
typ: wieczna nastolatka
Jakie są bohaterki komedii romantycznych? Wieczne singielki marzące o rycerzu na białym koniu, który usypie ich życie różami? W ten schemat wydaje mi się od zawsze wpadała Susan. W założeniu miała być tą zabawną, zwykle nieogarniętą gospodynią z Wisteria Lane. Każdy kojarzy taki typ: chce zachowywać się w porządku, być tą naj, a przy tym ma ciągłego pecha. Wszystko to ma sprawiać, że widz chętniej jej kibicuje, ale bzdura. Ta jedna wielka opera mydlana z nią i tym chłopem w roli głównej ciągnąca się jak wikol w tubce... Susan to postać wkurzająca, a jej postępowanie często jest głupie. No, serio dorosła baba, a rozum jedenastolatki.
 

Eve Copeland
serial: The Mist
typ: groźna mamuśka
W serialu The Mist kobiety po prostu miały talent do wkurzania. Ostatecznie wybrałem postać graną przez Alyssę Sutherland, gdyż Frances Conroy darzę sympatią. Eve jest żoną Kevina i matką Alex. Razem z córką i grupą ludzi trafia do centrum handlowego w momencie pojawienia się mgły. Z jednej strony prezentuje się jak lwica, a z drugiej brakuje jej matczynego ciepła i nie wiem, czy to wina scenariusza, czy umiejętności aktorskich. Jednak nie brak wiarygodności jest powodem, dla którego trafiła na listę. Eve przede wszystkim żyje dla córki. Każda jej decyzja dyktowana jest dobrem dziecka, oczywiście w jej mniemaniu. Nie obchodzi jej zdanie kogokolwiek, czy poszanowanie sytuacji w jakiej się znaleźli, bo przecież Alex musi być bezpieczna. Najgorsze jest to, że jej działaniom często brakuje konkretnego uzasadnienia.


Olivia Benford
serial: Flash Forward
typ: nie chcę, ale muszę
I wracamy do osoby, dzięki której ten temat powstał, Olivii. Ta babka daje się poznać jako oddana pracy lekarka i ciesząca się swoim życiem żona agenta FBI, Marka Benforda i matka sześcioletniej Charlie. Wszystko zmienia moment przebłysku. W swojej wizji przyszłości Olivia jest w bliskiej relacji z jakimś dziadem (nie, nie jest nim mąż). Początkowo stara się uniknąć przeznaczenia. Jednak z jakichś powodów ciągnie ją do najbardziej nudnej, irytującej postaci w całym Flash Forward, co jest cholernie wkurzające. Przez cały serial czułem, że miłość Marka i Olivii jest prawdziwa, nie jedno razem przetrwali i jakaś mglista wizja nie powinna przekreślać całego ich życia. Najbardziej wkurzające jest to, że o jej wyborze zadecydowały wyłącznie przebłysk i Lloyd.

 
Sally McKenna
serial: American Horror Story
typ: szalona eks
Chyba nie myśleliście, że na tej liście zabraknie Paulsonowej? Długo wahałem się nad wyborem tego najbardziej irytującego wcielenia. Na początku myślałem o Sally ze względu na jej bezcelowość, ale zdałem sobie sprawę, że w sezonie 5 nic nie miało sensu i stwierdziłem, że bardziej irytuje mnie aktoreczka z My Roanoke Nightmare. Ostatecznie szalę przeważył zmarnowany potencjał Sally. Oto, mamy ducha narkomanki uwięzionego w Hotelu Cortez. Sally to rozchwiana emocjonalnie wariatka i to tyle. Jej postać nie wnosi do akcji niczego poza tym, że jest i na przemian albo wrzeszczy, albo płacze. I można się pokusić o stwierdzenie - Sally to postać destrukcyjna - a co za tym idzie wyczekiwać wielkiego finału z jej udziałem, ale nie. Gdy serial dobiega końca histeryczka milknie.


Amma Crellin
serial: Sharp Objects
typ: lalka
Ach... I ech... Należy pochwalić Sharp Objects za wyraziste, żeńskie postaci. Chociaż Adorę, Ammę i Camille łączą więzy krwi to są zupełnie różne. I zapewniam, że ciężko jest z nimi sympatyzować. Z tej rodzinki najbardziej wkurzającą postacią jest młodsza córka Adory. Amma jest kameleonem. Przed matką udaje bezwładną, porcelanową laleczkę. Z kolei siostrze daje się poznać jako wulgarna imprezowiczka. Sam koncept tej postaci bardzo mi się podoba. Nie podoba mi się charakter dziewczyny. Amma potrafi być zazdrosna i wyrachowana. To zepsute dziecko, które wymaga uwagi dorosłych.