środa, 23 grudnia 2015

Świąteczne specjały serialowe

Ten post chciałem poświęcić jednej z moich ulubionych postaci (przynajmniej w pewnej części) literacko-filmowej. Przekładam, aby lepiej się przygotować do tego wyzwania. Także rolę wpisu zastępczego i bardziej "pasującego" (spostrzegawczy ci, którzy zauważyli cudzysłów ;]) do kalendarzowego okresu otrzymują świąteczne odcinki specjalne.
Chodzi mi o odcinki seriali, które emitowane są w święta i tyczą się przygotowań wigilijnych, Mikołaja i atmosfery świątecznej. Więcej pisała o tym Megara, o tutaj. Niby o fikach, ale założenia mogą odnosić się do znacznie szerszej grupy. Prezentuję czytelnikom moje 4 propozycje świątecznych odcinków, które mogą was zabawić chociażby w świąteczny poranek albo późnym wieczorem, gdy wrócicie z pasterki. I zaznaczam: nie jest to żadna topka, a jedynie wymyślona na poczekaniu lista (tak, ten tekst powstaje właśnie w tym momencie). Aha, starałem unikać spoilerów, ale wiecie: życie bywa chujowe, a spoiler bywa brutalny.

4 propozycje świątecznych odcinków

Co ludzie powiedzą?
odcinek: Father Christmas Suit
 
Z tego co pamiętam serial Co ludzie powiedzą? nadawany był przez telewizję polską w latach 90-tych. Dzisiaj chyba można wyłapać powtórki, ale pewny tego nie jestem. Bohaterką tego brytyjskiego serialu komediowego była Hiacynta Bukiet. Kobieta... Ja nawet nie wiem jak opisać ją jedynym słowem. W każdym razie w odcinku Father Christmas Suit zmusza swojego biednego męża do założenia stroju Mikołaja i wystąpieniu w nim na jakiejś imprezie dobroczynnej. Sytuacja komplikuje się w momencie, gdy Ryszard (wspomniany mąż) znika, tatuś Hiacynty znowu zaczyna szaleć, a strój Mikołaja przechodzi z rąk do rąk. Odcinki specjalne tego serialu są o tyle wyjątkowe, że  z wielką przyjemnością łączą Hiacyntę z jej rodziną, o której istnieniu wolałaby zapomnieć, co nie zawsze zdarzało się w zwykłych odcinkach. Aby obejrzeć Father Christmas Suit nie potrzebna jest znajomość zwykłych odcinków: gagi, akcja i sama bohaterka sprawią, że każdy obejrzy ten odcinek z przyjemnością.

American Horror Story: Asylum
odcinek: Unholy Night
 Unholy Night to moim zdaniem jeden z najlepszych odcinków  z całej serii AHS. Z całej listy to także jedyny przykład, przed którym warto wcześniej zapoznać się z wcześniejszymi odcinkami - głównie ze względu na postaci i relacji pomiędzy nimi, ale i bez tego odcinek może być interesujący dla osób niezaznajomionych z serią. I tak, cudzysłów tyczył się tego przykładu, gdyż bożonarodzeniowy odcinek American Horror Story mało ma w sobie świątecznego ciepła. Poniekąd odcinek jest świetną satyrą na cały komercyjny aspekt świąt. Jasne, cały ten młynek przedświąteczny jest sympatyczny, ale nie można odmówić racji siostrze Jude, która wspomina o oddalaniu się od Boga i prawdziwej istocie świąt. W Asylum zło kpi ze świąt: choinka ozdobiona w symbole szpitalnej codzienności czy seryjny morderca w mikołajowym stroju. Świąteczny odcinek AHS to mroczny, klimatyczny obraz i z pewnością warty uwagi.

Świat według Kiepskich
odcinek: Cicha noc
Nigdy nie byłem fanem "starych" odcinków Świata według Kiepskich, ale pominę temat z cyklu "dlaczego wolę Yokę od Okiła". Kiepscy przyzwyczaili widzów do abstrakcyjnego spojrzenia na rzeczywistość i tu pojawia się odcinek Cicha noc. Jest to pierwszy z trzech odcinków bożonarodzeniowych, które jak dotąd wyszły w serii. Ferdek otrzymuje paczkę od brata z Ameryki, a w niej prezenty dla całej rodziny. Wieczorem Mariolka wypowiada życzenie, które się spełnia - ożywają lalki, które dostała w prezencie od wuja. Barbie, Ken i Superman dołączają się do wigilijnej imprezy. To oryginalne podejście do świątecznego tematu z, dla mnie akurat średnią, ale jednak żartobliwą puentą.

Ghost Hunt
odcinki: FILE 5: Silent Christmas #1 i #2
Można spotkać się z opiniami, że Ghost Hunt to średnie anime, że o niczym, że bez zakończenia, a ja po prostu bardzo lubię ten serial. Krótkie wprowadzenie: główna bohaterka - Mai zaczyna pracować w firmie zajmującej się badaniem zjawisk paranormalnych. Cała seria (25 odcinków) została podzielona na osiem spraw. "File 5" jest niczym innym jak odcinkiem świątecznym."Pogromcy duchów" trafiają do kościelnego sierocińca, który nawiedza duch. To były naprawdę urokliwe dwa odcinki. Widz stopniowo rozwiązuje zagadkę wraz z bohaterami. Nie było ani strasznie, ani zabawnie - wszystko dotyczyło subtelnej tęsknoty. Sam motyw świąt nie był szczególnie wysunięty, ale dodawał odcinkom trochę magii. I fajnie, że dużo opierało się o relacje Mai z mrukliwym Linem, który jak dotąd traktował asystentkę szefa jak powietrze czy raczej zło konieczne.

W święta pisać nie będę, a więc z tego miejsca chciałbym życzyć wszystkim czytelnikom i blogerom ciepłych, rodzinnych świąt, aby wasze blogi rozwijały się i dawały wam tyle satysfakcji i radości, ile mi daje mój "coś tam napisał".

Wasz O.G. Writemore

sobota, 19 grudnia 2015

Naznaczony: Rozdział 3

Wreszcie udało mi się obejrzeć Naznaczony: Rozdział 3. I piszę udało, bo odkładałem ten film na potem za każdym razem, gdy tylko pojawiała się sposobność zapoznania się z nim. Takie przekładanie rzeczy na jutro to świetny mechanizm obronny, bo co masz robić dzisiaj jak jest jutro, a jak do niego dochodzi to po nim jest kolejne jutro. I jutrowanie trwało od czasu obejrzenia zwiastuna Naznaczonego. Zwiastun wydał się przeciętny, a "przeciętny" po rewelacyjnej jedynce i dwójce wydawało się kompletnie nietrafionym określeniem dla tej trylogii. W końcu jednak przyszedł czas na seans Naznaczonego i było słabo.
Na krzesełku reżysera zasiadł tym razem Leigh Whannell, który zastąpił Jamesa Wana. I już ta zmiana miała znaczący wpływ na film. Plusem dla wielu widzów jest powiew świeżości. Whannell nie kopiuje swojego poprzednika, a stara się robić swój film, ale mnie nie do końca przekonała wizja pana od Piły.
Insidious: Chapter 3 jest prequelem poprzednich dwóch filmów, czyli tak naprawdę rozdziałem zero.
Główną bohaterką jest Quinn, początkująca aktorka, czy raczej przyszła aktorka. Dziewczyna chcąc skontaktować się ze zmarłą mamą odwiedza Elise - medium znane z poprzednich części. I tu zaczynają się kłopoty obu bohaterek.
Aktorsko film był okej. Naprawdę świetnie poradziła sobie Stefanie Scott w roli młodej aktorki. Myślę, że warto zapamiętać jej nazwisko. Równie dobrze wypadła Lin Shaye. Babka ma w sobie mnóstwo energii w i takiego ciepła, które może nawet nieświadomie oddaje swojej postaci, a było to ważne, bo tym razem to właśnie Elise, a nie Lambertowie, była w centrum wydarzeń. Również Dermot Mulroney nie schodził poniżej pewnego poziomu. Resztę obsady można przemilczeć, bo tworzą ją dwaj pomocnicy Elise, którzy w założeniu mieli zagrać postaci komediowe. Ich celem było odciążenie mrocznej atmosfery, a w rzeczywistości byli wyjątkowo irytujący i kompletnie zbędni. I niestety nie jako jedyni. Postaci drugoplanowe są zwyczajnie niepotrzebne. Film mógł obyć się bez wątku starszego małżeństwa: on poczciwy, a ona zdziwaczała. Jasne, starsza pani odgrywa jakąś tam rolę w historii, ale nie jest to wątek ważny i można było go sobie darować. Podobnie jest z kolegą/przyjacielem/chłopakiem (niepotrzebne skreślić) Quinn. Nie bierze udziału w tych wydarzeniach, chociaż jest także najbliższym sąsiadem bohaterki (mieszka za ścianą). Teraz zastanawiam się, czy czasem jego postać nie służyła temu, aby ktoś nie pomyślał sobie, że Quinn i Maggie (kumpela bohaterki) są lesbijkami. Innego wyjaśnienia nie widzę.

Nie zaglądaj pod łóżko. Nigdy.
Największą wadą tego filmu była atmosfera - tak różna od tej z poprzednich części. Bardzo nie podobało mi się, że jedynym sposobem na przestraszenie widza była irytująca muzyka i to w momentach, w których każdy się tego spodziewa. Tani chwyt: jak twórcy nie potrafią stworzyć klimatu grozy, zagubienia, niepewności, wrażenia panoszącego się zła dają jumpscare i załatwione. W rozdziałach I i II było mnóstwo duchów, cały suspens, pewna nerwowość i dramat rodziny, którą polubiłem i faktycznie obchodził mnie jwj los. W najnowszej części Naznaczonego nie było tego czuć. Brakowało mi większej ilości scen w zaświatach, a i podróż do nich nie była już tak ogromnym przeżyciem jak wędrówka Josha. Zastanawiam się nad odpowiednim słowem i chyba wszystko było zwyczajnie łagodniejsze. Teraz zastanawiam się, czy sceny walczącej w zaświatach z duchami Elise miały z założenia być śmieszne, czy po prostu tak samo z siebie wyszło? Jeśli taki był cel reżysera to nie rozumiem. Chociaż muszę przyznać, że wątek spotkania Elise z mężem był naprawdę ujmujący.
Pozostaje jeszcze czarny charakter - "duszący się demon". Kim był? Czego chciał akurat od Quinn? Dlaczego nosił maskę? Jaką miał historię? Czy miało to związek z budynkiem? Matką dziewczyny? A może samobójstwem? Co z innymi ofiarami? Co z brakiem oczu i nogi? Nie wiadomo. Jego jedynym celem było zatrzymanie bohaterek w zaświatach. Ktoś rzuci argument, że historia panny młodej też nie rozwinęła się od razu, że potrzeba było dwóch filmów, aby opowiedzieć o jej zbrodniach, dramacie i całej genezie - zgoda. Tyle że po pierwszym rozdziale miało się ochotę poznać ciąg dalszy, zaś po trzecim nie jestem pewien, czy chciałbym, aby kolejny (jeśli powstanie) film kontynuował opowieść o duszącym się demonie.
Jeśli już mowa o kontynuacji to przyznam, że świeżo po Naznaczonym 2 liczyłem na domknięcie wątku najbardziej intrygującej postaci z serii - spoilerować nie zamierzam - ale kto oglądał którąkolwiek z części wie o kogo mi chodzi.
Kurde, Naznaczony: Rozdział 3 nie jest złym filmem, ale... No właśnie. Jest ale, które chrzani wszystko. Dla mnie jego największym problemem był sam tytuł. Film Whannella mógł nosić jakikolwiek inny tytuł i nikt nie porównywałby go z poprzednikami. Byłby to mocno średni horror mogący otworzyć własną serię. Niestety to część trzecia znanej już historii. Historii, która wiele obiecywała, a mało dała.

Demon mizia Quinn.

środa, 16 grudnia 2015

Dziennik Bridget Jones

Zbliża się koniec roku i warto byłoby pouzupełniać tematy, za które zabrałem się wcześniej, a jedynym z nich był cykl o ulubionych filmach, który się wleeeeecze niemal od początku istnienia bloga. Także pora na kolejną cegiełkę i tym razem o filmie Dziennik Bridget Jones.

 Ku zdziwieniu kultura popularna jest bardziej elitarna od tej elitarnej. Nie jakoś mocno, ale rządzi się swoimi prawami i chociaż zaprasza do siebie wszystko i wszystkich to tylko nieliczni mogą stać się jej ikonami. I tak się stało z panną Jones. W 2001 roku na ekrany kin weszła ekranizacja powieści Dziennik Bridget Jones autorstwa Helen Fielding o tym samym tytule. Pamiętam, że filmowi towarzyszyło spore zainteresowanie, które wtedy mało mnie, bo umówmy się - co mnie wtedy obchodziły jakieś brytyjskie komedie romantyczne? Z Bridget było mi dane poznać się dopiero kilka lat później, gdy przypadkowo wpadłem na film w świątecznej ramówce telewizyjnej. I ku mojemu zaskoczeniu oczarowała mnie sobą od pierwszych minut. Oto jest Bridget Jones nieco chaotyczna trzydziestodwuletnia singielka - za ciężka o kilka kilogramów, pali, pije, nie lubi własnej pracy i szuka księcia z bajki. 
Wraz z nowym rokiem Bridget postanawia zacząć pisać pamiętnik. Jako narratorka Bridget jest boleśnie szczera i zabawna. To właśnie dzięki jej ogromnemu dystansowi do rzeczywistości film nabrał charakteru. Oczywiście nic nie bierze się z niczego. W tytułowej roli doskonale spisała się pochodząca z Teksasu Renée Zellweger. Mogę sobie tylko wyobrazić jaką złość wśród czytelników powieści wywołał fakt, że ich ukochaną Brytyjkę zagra niedoszła ofiara Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną 4.Jednak obsadzenie Zellweger w roli panny Jones okazało się strzałem w dziesiątkę. Na potrzeby filmu aktorka nauczyła się brytyjskiego akcentu i przytyła. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie inną aktorkę w roli Jones. Zellweger partnerują Hugh Grant (Był sobie chłopiec) oraz Colin Firth (Jak zostać królem). Pierwszy z nich gra przełożonego głównej bohaterki. Daniel Cliver jest flirciarzem, podrywaczem i arogantem, którego z główną bohaterką połączy romans. Nie przepadam za Gratnem jako aktorem, bo za każdym razem widzę ten sam sztywny sposób bycia i nie, nie jest to spowodowane rolą, a jego grą aktorską. I tutaj muszę przyznać, że w roli kochanka Bridget wypadł fantastycznie. Był bardzo swobodny, zabawny i budził swego rodzaju sympatię (nawet w momentach, w których wychodził na ostatniego dupka, a tych też było kilka). Co jednak najważniejsze pomiędzy nim a Zellweger czuć chemię. Z kolei Colin Firth gra sztywnego adwokata, którego od pierwszych minut trwania filmu z Bridget łączy wzajemna niechęć. Jest jeszcze mnóstwo innych postaci, ale to właśnie ta trójka stanowi szkielet filmu.
Dziennik Bridget Jones nie skupia się jednak wyłącznie na głównej bohaterce i jej perypetiach miłosnych, ale ma również czas na rozwijanie wątków pobocznych. I to ogromna zaleta, bo jako widz nie miałem wrażenia, że historia po prostu brnie od punktu a do punktu b, a ze spokojem pokazuje świat w jakim funkcjonują zakochani. I tak mamy tutaj rodziców Bridget, jej sukcesy i porażki zawodowe, liczne przemyślenia na temat przyjaciół oraz rodziny.
Muzyka jest rewelacyjna. To znaczy... Nie są to utwory, których na co dzień słucham, a wręcz przeciwnie - kompletnie nie moja bajka, ale nie można docenić jak dobrze zostały dobrane. All By Myself, It's Raining Men, albo Ain't No Mountain High Enough rewelacyjnie komponują się z nastrojami bohaterów. Ten film czaruje i chyba nie tylko kobiety, a przynajmniej mam nadzieję, że nie jestem jedynym facetem lubiącym Dziennik Bridget Jones. Pozostaje pytać - skąd fenomen Bridget? Myślę, że przede wszystkim z jej normalności i otwartości. Amerykańska komedia romantyczna serwuje schematyczną bohaterkę - zadowoloną z pracy, szczupłą, atrakcyjną singielkę, która bywa lub nie zabawna. Bridget łamie mit i jawi się jako ciągle walcząca z nadwagą, papierosami trzydziestka, która marzy o wielkiej miłości. Dziennik Brigdet Jones jest świetnym filmem i na święta i na walentynki i bez okazji. Obok produkcji takich jak Ja cię kocham a ty śpisz oraz To właśnie miłość jest przykładem rasowej komedii romantycznej, a przy okazji jest perłą w dorobku reżysera, scenarzysty i producenta - Richarda Curtisa. Świetnie wyważone wątki romansu oraz komedii zaskarbiły sobie miejsce wśród moich ulubionych filmów.
 
Informacje
Tytuł pl. Dziennik Bridget Jones
oryg. Bridget Jones's Diary
Reżyser Sharon Maguire
Gatunek Komedia romantyczna
Rok produkcji 2001
Kraj produkcji Wielka Brytania, Francja, Irlandia
Ulubiony bohater Bridget Jones (Renée Zellweger)
Ulubiony cytat Mark Darcy przedstawia Bridget: Bir
Bridget pracuje w wydawnictwie i
kiedyś bawiła się nago w moim baseniku.
Ulubiona scena Walka Darcy vs Cliver
Zwiastun Klik

sobota, 5 grudnia 2015

Disney i bajki zapomniane

Dawno, dawno temu w pracowni Disneya postanowiono stworzyć film pełnometrażowy Królewna Śnieżka i siedmioro krasnoludków. I tak to się zaczęło. Powstały w latach 30-tych ubiegłego wieku animacja rozpoczęła pasmo sukcesów wytwórni, która stała się jedną z najbardziej dochodowych i znanych na świecie marek filmowych. Disnejowskie Kopciuszek, Śpiąca królewna i Pinokio uznawane są za najznamienitsze adaptacje książkowych historii, a piosenki Kolorowy wiatr i Krąg życia są kochane za każde słowo tekstu i dźwięk melodii. Czego chcieć więcej od Disneya?
Ano chcieć więcej. Istnieje jeszcze całkiem spora grupa historii, które sprawdziłyby się jako disnejowskie ekranizacje. Przede wszystkim brakuje mi klasycznej baśni o Królowej Śniegu Hansa Christiana Andersena. Tu dodam, że jest to moja ulubiona baśń i czekałem na nią od momentu, gdy w internetach ktoś rzucił plotkę o pracy wytwórni nad jej ekranizacją pod tajemniczym jeszcze wtedy tytułem Frozen. Także możecie sobie wyobrazić moje rozczarowanie, gdy Kraina lodu okazała się być... krainą, a nie królową. Brakowało mi wyniosłej, białej pani, Gerdy próbującej oswobodzić Kaja, rozbójniczki, szatańskiego lustra, a przede wszystkim wrażenia upływającego czasu. Niestety istnienie Krainy lodu oznacza, że prawdziwej Królowej Śniegu prawdopodobnie nigdy się nie doczekam, a przynajmniej nie u Disneya.

Kadr z filmu Kraina lodu (2013)
Pierwsze historie zekranizowane przez Disneya cechowały się przede wszystkim prostotą. Każdy widz, niekonieczne zaznajomiony z pisanym oryginałem, kojarzy zatrute jabłko, pocałunek albo magiczny pantofelek. Wystarczyło dodać świetna muzykę oraz ładne projekty postaci i tak powstawał hit.
Dzisiejsze (w zasadzie listę otwierają już lata 90-te) animacje są bardziej skomplikowane; historia nie może być zbyt prosta, dialog musi posiadać humor, a główny bohater musi mieć interesującą osobowość. Co ciekawe "zmiękczeniu" uległ jedynie czarny charakter i jego ogólny wydźwięk - nie jest już upiorny. Co znaczy upiorny? Macocha Śnieżki albo Diabolina. Klasyczne baśnie nie zmieniają swojego wydźwięku. Historie o zagubionym w lesie rodzeństwie, o wilku pożerającym kapturka, czy dziewczynce próbującej ogrzać się zapałkami mogłyby stanowić ogromne wyzwanie. Niemniej zawsze marzył mi się pełnometrażowy film o Jasiu i Małgosi. Widziałem kilka adaptacji tej bajki i myślę, że powołanie jej do życia wersji disnejowskiej byłby fajnym nawiązaniem do klasyków, które nie bały się mrocznego świata oraz jego prostoty. Pomyślcie, jak fajną postacią byłaby Baba Jaga więżąca parę dzieci? Jak genialnie wyglądałaby chatka z piernika? Mam ogromną nadzieję, że Disney kiedyś wróci do baśni...
Swoją drogą wpadłem na pomysł stworzenia jakiejś listy najciekawszych baśniowych wariacji, ale to innym razem.

Wariacja na temat znanej baśni - Hans i Grechen (2013)
A tymczasem są możliwości na sequele. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób jest uczulonych na kontynuację, ano bo "odcinaniekuponówod" i w ogóle, ale osobiście uważam, że całkiem sporo kontynuacji Disneya było całkiem udanymi filmami. W roku 1990 powstał film Bernard i Bianka w krainie kangurów będący sequelem jednej z moich najukochańszych animacji - Bernarda i Bianki (The Rescuers). Pierwszy film opowiadał o ślicznej, mysiej agentce Biance, która z pomocą nieco niezdarnego woźnego Bernarda wyrusza na ratunek małej Penny. W tym filmie rodziło się subtelne uczucie pomiędzy Bernardem i Bianką. I na jego dalszy ciąg trzeba było czekać, aż 13 lat, gdy wyszedł wspomniany wyżej Bernard i Bianka w krainie kangurów. Kontynuacja pobudziła apetyt, który niestety nie został zaspokojony, aż po dziś dzień. Mysi agencji nigdy nie doczekali się trylogii, a szkoda, bo ich historia została stworzona na podstawie serii książek autorstwa Margery Sharp i warto dodać, że cała seria liczy sobie dziewięć tytułów. Może kiedyś?

Najlepsza animacja z ery "Dark Age"

I jak już jestem przy adaptacjach książek to warto wspomnieć o książkach przygodowych. Swojego czasu Disney stworzył rewelacyjną Planetę skarbów, która była szaloną interpretacją Wyspy skarbów R.L. Stevensona. Chciałbym zobaczyć lektur w wykonaniu Disneya, a moim zdecydowanym numer jeden na długiej liście jest Przypadki Robinsona Crusoe D.Defoe. Niezwykła historia człowieka pozostawionego samemu sobie mogłaby stanowić rewelacyjną animację przygodową. To jakby zmiksować ze sobą Tarzana, Atlantydę i Wyspę skarbów. 
Dla równego rachunku i zamknięcia jako takiego napiszę o jeszcze jednej bajce (tym razem autorstwa braci Grimm), która mogłaby być hitem Disneya. Wieloskórka mogłaby stanowić świetny materiał na animacje. Myślę, że nie potrzeba  byłoby specjalnie się gimnastykować, aby stworzyć scenariusz pod film. Mamy bohaterkę, która skrywa sekret, niesamowity ubiór, księcia, a gdzieś po drodze czarny charakter w postaci ojca Wieloskórki. Głównym kłopotem tej bajki jest mała popularność. Więcej osób pewnie kojarzyło Roszpunkę niż dziewczynę zmuszoną do ukrywania się przed zaborczym ojcem. Mimo wszystko wydaje mi się, że mała popularność Wieloskórki może działać również na jej korzyść, bo zawsze to coś nowego dla szerszej widowni. 
Wieloskórka w animacji Nowe baśnie braci Grimm (1987)
A wy macie jakieś baśnie, historie, legendy, które chcielibyście zobaczyć jako animacje Disneya? Zapraszam do dyskusji.