czwartek, 17 lipca 2014

Judge. Nowa gra.

W jednym z pierwszych postów pochwaliłem się kupnem mang: Dragon Ball oraz Judge. Wtedy postanowiłem, że Judge jeszcze się na moim blogu pojawi. Myślałem, że nastąpi to po przeczytaniu całości i wpis będzie stanowił coś w rodzaju recenzji wyżej wspomnianego tytułu, ale nie potrafię powstrzymać się przed krótką notką na jego temat. Na ten moment mam za sobą trzy tomy i czekam na premierę czwartego, którą JPF zapowiedziało na lipiec. Moja ocena może się zmienić po przeczytaniu całości, ale zanim to nastąpi chciałbym podzielić się kilkoma uwagami na temat dzieła Yoshiki Tonogai.
Moim jedynym tropem dotyczącym tego tytułu były okładki. Tak, w myśl powiedzenia: "nie oceniaj książki po okładce", zakupiłem mangę na podstawie okładki, która mnie zauroczyła. Przedstawia ona dziewięć postaci w maskach zwierząt. Tu warto dodać, że okładki następnych tomików Judge zdradzały, który z bohaterów zginął w poprzedniej części. Dlatego, jeśli ktoś planuje zabrać się za ten tytuł i nie chce mieć nie miłej niespodzianki to ostrzegam przed oglądaniem okładek.
Judge to coś na kształt thrillera. Fabułę można nakreślić w dwóch, trzech zdaniach. Grupa osób budzi się w opuszczonym budynku. Od tej pory ich celem będzie walka o przetrwanie i eliminacja pozostałych. Nie jest do dokładny opis historii, ale właśnie na takim szkielecie opiera się komiks. To nie jest wada. Bardzo lubię filmy oraz programy typu reality polegające na "eliminacji" przeciwników. Dodatkowo, jeśli są to postaci barwne - historia układa się sama. I tu trzeba wspomnieć o bohaterach, którzy są największą wadą Judge. Pomijając już irytujący charakter (chwila, sprawdzam jego imię) Hiro, ale nie pojmuję, jakim sposobem utrzymał się przy życiu przez trzy pierwsze tomy i jakim sposobem utrzyma się kolejne trzy tomy. Królik jest najsztuczniejszą postacią z całej ósemki. Autor na siłę chce przedstawiać go jako postać pozytywną, co nie do końca wychodzi. Moim głównym problemem z "Judge" jest fakt istnienia centralnej postaci jaką jest Hiro. Wolałbym, aby wszystkie postaci były równorzędne, tym bardziej, że od czasu do czasu pojawiają się jakieś informacje na temat pozostałych. Nie obraziłbym się, gdyby postaci były bardziej zróżnicowanie pod względem wieku, czy zajęcia. Wszyscy bohaterowie tej mangi to studenci lub licealiści i o ile  we wcześniejszej mandze tego autora - "Doubt" - młody wiek postaci do mnie przemawiał tutaj chciałbym zobaczyć większą różnorodność. Prawdę powiedziawszy po trzech tomach nadal nie potrafię przypomnieć sobie imion bohaterów, co wiąże się z tym, że ich charaktery są nijakie.
 Warto odnieść się do "Doubt", które ma bardzo wiele cech wspólnych z "Judge". Nie mówię już o samym pomyśle, gdzie grupa ludzi budzi się w opuszczonym magazynie i kolejno każde z nich ginie, ale o samych postaciach i ich reakcjach. Trochę tak, jakby poszedł na łatwiznę. Postaci nie tylko są podobne do siebie z charakterów, ale i wizualnie. Dla przykładu wysoki blondyn (w "Doubt" - Eiji, a w "Judge" - koń) to awanturnik i jedyna osoba, która zachowuje się naturalnie dla sytuacji, Hajime jak i lew są milczący, obaj noszą okulary i stają się przywódcami. "Doubt" rozpoczyna się od spotkania Yuu i Mitsuki w centrum handlowym, podobnie jest w "Judge", gdy Królik wybiera się na zakupy z dziewczyną brata.
Mimo wszystkich narzekań, i tego, że domyślam się zakończenia, nie mogę powiedzieć, że źle się bawię przy czytaniu "Judge". Manga jest interesującą zgadywanką i pomimo wielu wad z pewnością jeszcze wywróci całą historię do góry nogami.







wtorek, 15 lipca 2014

Cube

Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem stworzenia jakiejś notatki na temat ulubionych filmów. Myślałem o rankingu, ale jak wybrać najbardziej ulubione spośród najbardziej ulubionych? Nie potrafię. Dlatego postanowiłem, że stworzę serię notatek, z których każda będzie poświęcona pseudo-filozoficznym przemyśleniom (czyt.nadinterpretacji) na temat mojego ulubionego filmu.
Powstały w 1997 roku Cube to nie tylko mój ulubiony film, do którego wracałem kilkadziesiąt razy, ale także pierwszy film, który obejrzałem jako "świadomy widz".
W 1997 roku powstaje niskobudżetowy film o tajemniczym tytule Cube. Jego reżyserem, a także współscenarzystą został nieznany wtedy nikomu Vincenzo Natalie. Sam reżyser przyznał, że tworząc scenariusz do filmu wraz z przyjaciółmi siedzieli niewielkim pokoju hotelowym. To nie przypadek, bo film mówiący o zniewoleniu, poszukiwaniu wolności rozgrywa się w klaustrofobicznym pomieszczeniu.
Oto sześć osób budzi się we wnętrzu sześcianu. Na każdej ze ścian, suficie i podłodze znajdują się małe przejścia prowadzące do następnego, identycznego pomieszczenia. Poruszanie się po tym miejscu jest tym gorsze, że w niektórych z pokoi znajdują się wymyślne pułapki. Bohaterowie niewiedzą wiele o swoich towarzyszach. Jedyne czym operują to szczątkowe informacje, których sami o sobie udzielają pozostałym. Mamy tu policjanta, skazańca, lekarza, studentkę matematyki, architekta i cierpiącego na autyzm chłopca. Mówią prawdę, czy kłamią? Nie jesteśmy w stanie powiedzieć. Więźniowie są ubrani w szare uniformy z imionami, które wskazują ich status w kostce - są równi. Ale czego oczekują od nich ci, którzy ich tam zamknęli? Historia jest intrygująca, zaś atmosfera filmu od pierwszego ujęcia, gdy Alderson otwiera drzwi do następnego pokoju jest duszna i niepokojąca. 
Z pewnością nie jest to reality show. Nikt nie obserwuje więźniów, nie ma siły wyższej podejmującej decyzje, poza widzem nikt im nie kibicuje (jak to nieudolnie próbują wmówić sequel i prequel). Jeden z bohaterów sam stwierdza: "Wielki Brat nie istnieje". Ogromną rolę odgrywają charaktery postaci: dominujący policjant-bohater, charakteryzująca się empatią lekarka, zarozumiały więzień, nieśmiała studentka oraz architekt będący cynikiem. Nie ma jednak sztywnego podziału na dobro i zło. Bycie nieśmiałym nie znaczy, że traktuje się pozostałych na równi ze samym sobą, a chęć przywództwa nie wyklucza złych intencji. Sześcian również nie jest ani dobry ani zły. Ma reguły, które należy poznać i ściśle ich przestrzegać. To jedynie miejsce, gdzie dobrze widać poszczególne zachowania i reakcje. Wszystko, co dzieje się w jego wnętrzu jest zrządzeniem dziwnego przypadku. Dla przykładu: okulary Leaven pękają w kształt wzoru jaki znajduje się na ścianach pokoi, zaś nazwiska bohaterów są nazwami więzień, a ich charaktery zdają się odpowiadać cechom tychże zakładów karnych.
Atmosferę filmu tworzą dźwięk oraz przestrzeń. Suche odgłosy otwierających się drzwi, przesuwających się sześcianów, oddechy, dźwięki przypominające szepty. Kolory poszczególnych sal odpowiadają danej sytuacji: agresja i złość towarzyszy czerwonym pokojom, niebieskie to spokój, a żółte oznaczają wyczerpanie lub zamknięcie pewnego etapu.
Cube można interpretować na wiele sposobów. To poszukiwanie wolności, próba ucieczki ze świata, która okazuje się niemożliwą, bo za drzwiami kryje się kolejny, identyczny pokój. Czy warto próbować uciekać? Czy warto podejmować jakąkolwiek próbę wydostania się z kostki?


Informacje
Tytuł Cube
Reżyser Vincenzo Natali
Gatunek Thriller
Rok produkcji 1997
Kraj produkcji Kanada
Ulubiony bohater David Worth (David Hewlett)
Ulubiony cytat Rozmowa Wortha i Leven:
- A co jest poza sześcianem?
- Bezgraniczna ludzka głupota.
Ulubiona scena Zielony pokój.
Zwiastun Klik

środa, 9 lipca 2014

Biedny Fred

Nie jestem jakimś wielkim fanem sportu, ale jak na niedzielnego fana sportu przystało orientuję się w ważniejszych imprezach sportowych. Mamy Mundial. Brazylia ma Mundial. Brazylia zapewne ma dość Mundialu. Dzisiaj odbył się mecz o finał pomiędzy Brazylią, a Niemcami. Czego można się spodziewać po takim spotkaniu? Wyrównana walka. Emocje. Gole. Tak, to wszystko, czego do szczęścia potrzebuje "kibic poniżej przeciętnej". Wszak to już krok od finału. Brazylia to nie tylko gospodarz, ale również bardzo dobra, a przynajmniej taką mają opinię (nie jestem pewien, czy to właściwie słowo). Niemcy zaś na ostatnich Mistrzostwach Świata zajęli trzecie miejsce, co było dla mnie wyjątkowo bolesne, gdyż kibicowałem ich rywalom. Dzisiaj nadal kibicuję rywalom naszych sąsiadów. Nie wiem, czy bardziej z przekory, sympatii do słabszych drużyn, czy niechęci do reprezentantów Niemiec. Dlatego też wiedziałem, że będę trzymał kciuki za Brazylię. Po pierwszych kilku minutach i pochwałach dla drużyny gospodarzy ze strony irytującego komentatora miałem dobre przeczucia. Niestety następne minuty wszystko zmieniły. Niemcy zdobyli pierwszą bramkę. To nic. Najwyżej będzie jeden do jednego, a potem dogrywka. Kolejna brama i jeszcze jedna. Przez myśl mi przeszło, że stacja zwyczajnie puszcza powtórkę bramki. To niemożliwe, aby drużyna z Brazylii, aż tak obrywała. Po prostu niemożliwe. Gospodarze przegrywają. Ludzie, kibice Brazylijczyków, wyglądają na przerażonych. Trochę to przypominało Mistrzostwa Europy i walkę Polski o wyjście z grupy. Wtedy naszym przeciwnikiem były Czechy (pochwalę się literówką która zmieniła czeską drużynę w "Czachy"). Jedna bramka przeciwników sprawiła, że straciliśmy pewność siebie i już poszło z górki. Podobnie było z Brazylią, którą od wygranej oddalały kolejne bramki. Po trzydziestu minutach było już pięć do zera. Wynik zmienił się w drugiej połowie: 7-0. Jako "niedzielny kibic" trochę wyżej od kunsztu gry cenię sobie emocje i bramki, a więc teoretycznie powinienem być zadowolony, ale nie jestem. Po pierwszych trzydziestu minutach i pięciu golach reprezentacji niemieckiej wszystko stało się przewidywalne i nudne, a pozytywną grę zastąpiła frustracja i nerwowość. Spotkanie w 1/4 finału było zwyczajnie byle jakie. Jasne, na sam koniec Oscar uratował honor drużyny zdobywając jedną bramkę, ale... Kurde... Mam nadzieję, że Brazylia spróbuje odkupić swój słaby występ w meczu o trzecie miejsce. No i szkoda mi trochę Freda, który został wygwizdany.