czwartek, 3 października 2019

Ach, ci artyści

Dzisiejszy post jest swego rodzaju hołdem dla Johna Carla Buechlera. Buechler dał poznać się fanom horroru jako wszechstronny twórca i miłośnik kina klasy b. Był reżyserem, scenarzystą, aktorem, ale przede wszystkim twórcą efektów specjalnych. Nawet jeśli nie kojarzycie nazwiska to z pewnością dobrze znacie jego filmografię: Piątek trzynastego VII, Troll, Ghoulies III, Topór. W 1988 roku poza jedną z oryginalniejszych historii o Jasonie Voorheesie Buechler wyreżyserował także horror Mieszkańca podziemi.  Jakie mam wrażenia z wizyty w podziemiach? Ano, mieszane.


Colin Childress, słynny twórca komiskowy z pomocą magicznej księgi sprowadza do świata ludzi stworzoną przez siebie postać potwora - mieszkańca podziemi. Rysownik ginie, ale udaje mu się zniszczyć monstrum. Mija trzydzieści lat. W dawnym domu Childressa otwarta zostaje szkoła/akademik/squad/cholera wie co dla utalentowanych artystów. Oczywiście utalentowanych inaczej, ale o tym za chwilę. Najnowszym nabytkiem tej dziwacznej instytucji jest rysowniczka Whitney. Kobieta jest ogromną fanką talentu Childressa i postanawia ukończyć jego komiks "Mieszkaniec podziemi". Jeden z projektów sygnuje tajemniczymi znakami z księgi okultystycznej Childressa. Monstrum ponownie zostaje powołane do życia.
Gdzieś z komiksowych okienek wylewa się kiczowata breja i o ile nie przeszkadza mi ona w seansie, tak nie pozwala mi w żadnym stopniu potraktować Mieszkańca podziemi jako dobrego horroru. Całość to bardzo poprawna historia z początkiem, środkiem i nie potrzebnie zdublowanym końcem.
Bohaterowie... artyści jak to artyści. Ich sztuka, a właściwie sposób jej pojmowania jest dla mnie zupełnie niezrozumiały. Zastanawiam się, dlaczego nie mogli to być standardowo imprezowi studenci. Poza Whitney kopiującą pracę swojeg mistrza właściwie wątek twórczy nie ma znaczenia, a więc cała ta instytucja jest bezcelowa. Wracając do komiksów i mięsa armatniego jestem bardzo niezadowolony ze sposobu eliminowania kolejnych artystów. Okej, rozumiem zamysł, postać ginie tak jak przedstawiono to na kartach komiksu, ale dlaczego w trakcie walki z potworem oglądamy ilustracje i w tle słyszymy krzyki ofiary?
Na sam koniec pozostaje monstrum. Pierwsze wrażenie jest spoko, no... drugie już średnio, ale bardziej z tego powodu, że John Carl Buechler nie pokusił się o większe celebrowanie potwora będącego wilkołakiem i wampirem, demonem i duchem jednocześnie. Mamy jakieś oddalone ujęcia pleców potwora, jego pysk i oczy, które są tak urocze, że zamiast krzyczeć chcesz pogłaskać to stworzonko.
Czuję, że jutrzejsza propozycja filmowa wywrze na mnie piorunujące wrażenie.

#OctoberMovieScreeningChallenge

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz