środa, 28 października 2015

Szkoła przy cmentarzu (Tom.B.Stone)

Zacznę od tego, że to wszystko wina wakacyjnego wyzwania i Megi, bo Gravity Falls poniekąd przypomniało  mi o latach 90-tych i strasznych historiach, które głównie rozgrywały się w świecie młodzieży. Świecie, który był niezrozumiały/ niezauważany przez dorosłych. Wiecie, seriale: Erie Indiana, Gęsia skórka oraz cykle książkowe: Szkoła przy cmentarzu oraz Krąg ciemności. I tak wiedziony podstępnym uczuciem sentymentu postanowiłem powrócić do Szkoły przy cmentarzu.
Za moich czasów (ogólnie zdanie zaczynam jak jakiś stary pierdziel) było około 10 książek, a przynajmniej tak wywnioskowałem polując na kolejne, rzadkie egzemplarze Szkoły przy cmentarzu w okrąglaku. Najnowsza część Opowieści z ciemnego lasu była trzynastym tomem... tomikiem cyklu i zapowiadała Autobus widmo i to było moje ostatnie spotkanie z nawiedzoną szkołą w Groove Hill i jej uczniami, gdyż zniknęła z okrąglaka, a jej miejsce na regale zajęła seria o przygodach trzech detektywów sygnowana wówczas nazwiskiem A.Hitchcocka. W każdym razie na tym się skończyło, a kilka lat później przez całkowity przypadek znalazłem jeszcze nowszy tom (piętnasty) pt.Przeklęty Mikołaj, który nie był niczym innym jak luźną adaptacją Opowieści wigilijnej C.Dickensa. Teraz na nowo przypomniałem sobie o serii, a nawet zakupiłem Zemstę dinozaurów, Jak polubić mumię oraz Baseball zdechlaków, w którego trakcie czytania właśnie jestem.
Autorem cyklu, składającego się z 28 tomików powiązanych ze sobą jedynie tytułową szkołą, jest Tom B.Stone. Oczywiście to tylko pseudonim, którego prawdziwe (tombstone) znaczenie odkryłem powracając do lektury po wielu latach. To z pewnością nie jest wybitna literatura. Pewnie bliżej jej do przeciętnej aniżeli dobrej. Chyba najsprawiedliwiej jest stwierdzić, że Szkoła przy cmentarzu to taki horrorowy odpowiednik harlequinów dla młodzieży. Zwyczajnie ma służyć zajęciu czasu, a nie głębszej analizie fabuły i poczynań bohaterów.
Miejscem akcji jest miasteczko Grove Hill. To tutaj znajduje się szkoła podstawowa, do której uczęszczają jej główni bohaterowie: Skip, Tyson, Mark, Algie, Marie i wielu innych. Szkoła jest o tyle upiornym miejscem, że znajduje się w sąsiedztwie starego cmentarza. Jego obecność wpływa na niezwykłą aurę tego miejsca, ale raczej nie jest powodem dziwacznych wydarzeń w jakie wplątują się uczniowie.
Każdy tom opowiada inną historię, która nie ma żadnego wpływu na poprzednie, czy też na następne książki cyklu. Jedynymi wspólnymi cechami jest szkoła oraz bohaterowie, który jeśli nawet nie grają głównych skrzypiec w jakimś tomiku to przynajmniej pojawiają się na dalszym planie.
Do tej pory mam za sobą osiem książek z cyklu i zdecydowanie moja ulubioną (nie tylko z cyklu, ale należy do grona moich najukochańszych czytadeł) jest Mój mały wilkołak. Nawet po latach pamiętam całą historię, jej głównego bohatera oraz pełnię księżyca - kiedyś ta tandetna scenka z pizzą podobała mi się przeokropnie. Najmniejszą sympatią cieszyła się u mnie Przerażająca drużyna i czytając teraz Baseball zdechlaków dochodzę do wniosku, że wszystko co wiąże się z tematem sportu nie jest dla mnie.
Historie są krótkie i proste. W sam raz, aby utrzymać uwagę młodego (za target obstawiam 10-12 lat) czytelnika. Starszy też powinien znaleźć w niej coś dla siebie pod warunkiem, że poczuje delikatny powiew sentymentu. O czym warto wspomnieć to dodatki. Na końcu każdej książeczki znajduje się jakiś rebus, kolorowanka, czy inna krzyżówka - nic wielkiego, ale całkiem fajny dodatek. Jeszcze wspomnę o okładkach, które są obłędne. Piękne projekty potworów, wilkołaków i zombie były właśnie tym, dlaczego pierwszy raz sięgnąłem po Szkołę przy cmentarzu. Najchętniej sfotografowałbym swoją malutką kolekcję, ale aparat na tyle kijowy, że zwyczajnie poratuję się (moim zdaniem najlepszą okładką) zdjęciem z internetu.

czwartek, 22 października 2015

Top Chef - wrażenia

Dziwne zjawisko. Sprawy żywienia obchodzą mnie mało, jeść nie lubię, a grymasić nad zupą nadal potrafię pomimo swoich lat. Pomimo takiego nastawienia z ogromnym zainteresowaniem śledzę programy z gotowaniem w tle pokroju amerykańskiego Master Chefa, a także naszych Ugotowanych oraz Kuchennych Rewolucji - mimo to bardziej od potraw interesuje mnie sama rywalizacja kucharzy. Wczoraj pierwszy raz udało mi się obejrzeć odcinek piątej edycji Top Chefa emitowanej w Polsacie. Z Top Chefem zawsze byłem na bieżąco (no, drugi sezon oglądałem w kratkę) i sam nie wiem, jak to się stało, że dopiero wczoraj, i to właściwie przez przypadek, nadziałem się na odcinek tego programu. I mam kilka luźnych przemyśleń, którymi chciałbym zapełnić post z cyklu "o niczym".
Przede wszystkim w grze zostało sześciu kucharzy (ta, ładnie musiałem olać piątą edycję, że budzę się dopiero na półmetku). W grupie, co okazało się miłą niespodzianką, po raz pierwszy było trzech panów i yle samo pań. To co zawsze raziło mnie w oczy to dysproporcja uczestników (pozdrawiam III edycję). Tak, tak, wiem... Pomiędzy umiejętnościami a płcią nie ma znaku równości, a gender i inne głupoty wywalić za okno, ale mimo wszystko mówimy o konkursie telewizyjnym, gdzie w dużej mierze obok talentu, ciężkiej pracy liczy się również charakter i estetyka. Program z cyklu reality powinien zachowywać równowagę. Dlatego też plus za aż trzy panie w finałowej szóstce. Kolejny plus leci za obecność, aż dwóch osób z Poznania.
I tu w szczwany sposób zrobię spację, aby przejść do bohaterów odcinka. Po jednym odcinku strasznie ocenić uczestników oraz ich zaangażowanie. Naturalnie, sympatię zdobyli poznaniacy, a także para, która niestety została wyeliminowana (nie pamiętam imion). Nie do końca rozumiałem też dlaczego wszyscy w mniejszym lub większym stopniu jeździli po Anieli. Tym bardziej, że pomimo chaosu jaki wokół niej się tworzył z obu konkurencji wyszła obronną ręką.
Konkurencje, eh... Ile to już razy było tiramisu? Serio, tu widać przewagę Master Chefa nad Top Chefem, którego konkurencje są ciekawe i często zróżnicowane, a tu schemat goni schemat (jeśli można tak to ująć). I Stefano Terrazzino jako ekspert. Strasznie denerwuje mnie polsatowska polityka, która ciągle stara się promować własne gwiazdki. Co mnie uderzyło to brak immunitetu dla zwycięskiego zespołu, albo chociaż dla jednej osoby. No, bo wszyscy byli tak świetni, że nie potrafią wybrać, ale jak mamy już rundę eliminacyjną to odpadają dwie osoby, bo ich potrawy były w równym stopniu beznadziejne. I tu pojawia się element, który niezwykle drażnił mnie w poprzedniej edycji TC: eliminowanie więcej niż jednej osoby na odcinek, a potem dogrywka wyeliminowanych, ewentualnie dorzucanie nowych, bo w pewnym momencie zaczyna brakować uczestników. Na sam koniec odcinka zapowiedziano "kuchnię ostatniej szansy", czyli szykuje się powrót wyeliminowanej osoby. Jak zwykle zadaję sobie pytanie, po co? Poza tym mają powrócić zwycięzcy poprzednich edycji (jako goście/jurorzy) - fajnie, że program nie zapomina o swoich zwycięzcach, ale czy muszą sprowadzać ich co edycję? Jeszcze kilka sezonów i w studio będzie więcej zwycięzców niż uczestników ;) Odcinek podobał mi się i o ile nie zapomnę za tydzień to obejrzę kolejny.
Wydaje mi się, czy Basiura roztył się na twarzy jak chomik, albo świnka morska?

poniedziałek, 19 października 2015

O powiązaniach hotelu Cortez z domem zbrodni?

 American Horror Story może pochwalić się rozbudowaną historią, a dotychczas, zdawać się mogło, nie powiązane ze sobą sezony okazują się składać w jeden obraz. Udowodniła to Pepper jedna z bohaterek Asylum, która otrzymała spory segment we Freak Show. W tym samym sezonie pojawiło się wspomnienie o doktorze Ardenie. Również wcześniejsze sezony sugerowały (ta, sugerowały to dobre słowo, bo R.Murphy potwierdził "teorię o powiązaniach" dopiero w trakcie czwartego sezonu) możliwość łączenia się historii jak chociażby zbieżność nazwisk Montgomery (Murder House, Sabat) oraz Colquitt (Murder House, Freak Show). W każdym razie w poszukiwaniu ukrytych poszlak odsyłam tutaj.
Piąty sezon bez sztucznej skromności ma łączyć się w jakiś sposób z pierwszym i myślę, że fajnie byłoby pogdybać: co, kto i jak? A póki co ostrzegam przed spoilerami, bo chociaż tekst jest tylko garstką przemyśleń to mogą pojawić się na pewno pojawią się spoilery.
Wiele osób wspomina agentkę nieruchomości, która w pierwszym sezonie sprzedała rodzinie Harmonów nawiedzony dom. Ta sama aktorka wystąpiła w tej samej roli już w pierwszym odcinku nowego sezonu. Tym razem oprowadzając Willa po hotelu. Mimo wszystko większość widzów liczy zapewne na odcinek, który dorównywałby poziomem Orphans. Tegoroczne miejsce akcji daje naprawdę ogromny wachlarz możliwości. Do hotelu Cortez mógłby trafić ktokolwiek z obsady pierwszego sezonu; Chad i Patrick? Proszę bardzo. Moira? Dlaczego nie? Larry Harvey? Oczywiście. A może nawet Harmonowie? R.Murphy ma tyle możliwości, ile postaci i nierozbudowanych wokół nich wątków pozostało po finałowym odcinku pierwszego sezonu.
Największą zagadkę stanowi dla mnie Constance i mam przeczucie, że to właśnie ona będzie wiązała dom zbrodni z hotelem. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Murphy nalegał na udział Lange w piątym sezonie. Gdy ogłoszono obsadę, a aktorka stała twardo przy swojej decyzji twórca serialu zaczął napominać o epizodycznej roli dla Lange. Dodając dwa do dwóch możemy zaryzykować stwierdzenie, że chodzi o powrót Constance. Co więcej właśnie z postacią pani Langdon łączą się dwa wątki, które pozostały otwarte i do dzisiaj wielu fanów serialu przyprawiają o ból zębów.

J.Lange rolą Constance kupiła fanów serialu.
Zacznę od tego mniej oczywistego, owianego tajemnicą wątku - dzieci. W którymś z odcinków Constance napomniała o tym, że z czwórki jej dzieci tylko Tate był normalny. W serialu poznaliśmy Tate'a, chorą na zespół downa Adelaide oraz... Beau. Czwarte z dzieci nie zostało wspomniane nigdy. A więc kim było czwarte dziecko? Oczywiście, można założyć, że zmarło wcześnie, np. jako noworodek i nie ma kompletnego znaczenia dla fabuły, ale idźmy kawałek dalej... Czym dla Constance jest normalność? Jest powiązana z fizycznością, bo psychicznie Tate nie był normalny. Czy możliwe, że czwarty z Langdonów był również potworem jak Beau? Nie byłoby to głupie. W końcu dziecko-monstrum pojawia się dość często w serialowej historii. Czy możliwe, że dzieckiem Constance jest demon z pokoju 64? Odrzucam taką możliwość. Inną formą nienormalności był dla niej związek Chada i Patricka. Czy w takim razie możliwe, że czwarte dziecko Constance było homoseksualistą i dlatego zostało wyklęte? To bardziej prawdopodobne od demona. A może chodzi o mordercę, którego ściga Love? O normalności Tate'a Constance wspomina świeżo po popełnieniu przez niego zbrodni (tak przynajmniej mi się wydaje, oglądałem dawno temu), a więc może jeszcze nie potrafiła nazwać syna nienormalnym, jak było z pozostałą trójką. Mogło to także wyjaśnić ewentualny motyw działania Tate. Do zbrodni mogły popchnąć go czyny brata i chęć rywalizacji z nim, albo czerpania z niego wzorców.
Bardziej prawdopodobną wersją połączenia sezonów jest końcówka Murder House. Tak, wnuk będący Antychrystem mógłby ze spokojem łączyć się z motywami religijnymi (10 przykazań), które będą odgrywały ważną rolę w AHS: Hotel.  Co ciekawe, końcówka pierwszego sezonu przenosi widzów o trzy lata do przodu, czyli do 2015 roku, kiedy to mały, uroczy blond aniołek zabija swoją opiekunkę. Rok jest o tyle ważny, że jest to czas, w którym rozgrywa się akcja hotelu. Swoją drogą, jestem ciekawy jakby wyglądało spotkanie małego Antychrysta z wampirzątkami hrabiny.

Tak wyglądają moje teorie spiskowe. Jeśli ktoś ma własne pomysły to zapraszam do dyskusji.


poniedziałek, 12 października 2015

Ranking piosenek musicalowych (cz.2)

Tłumaczenie, że musical filmowy jest różny od musicalu wystawianego na deskach teatru nie jest konieczne, a z racji, że przedostatnio zaprezentowałem ulubione piosenki z musicali filmowych to dla równowagi warto przedstawić listę piosenek musicalowych w dekoracjach scenicznych. W przeciwieństwie do poprzedniej części, tę listę tworzyło mi się ciężej. Albo przypominałem sobie coraz to nowe piosenki, a to upierałem się, aby wrzucić na cztery z pięciu pozycji piosenki z jednego musicalu, a to znowu mi się zachciało o AHS pisać. Na szczęście ogarnąłem się i jestem ;p

Ranking piosenek musicalowych
(kategoria: teatr)
Jeśli miałbym porównać tę listę z poprzednią to zdecydowanie bardziej wolę piosenki z tej kategorii. O wiele lepiej ogląda mi się musicale wystawiane w teatrze. Możliwe, że chodzi o atmosferę, a może w przeciwieństwie do filmowych musicali mają one więcej naturalności i wdzięku i przy tym bardziej "pasują" do musicalowych założeń.

(Metro)
Polska legenda wyreżyserowana przez Janusza Józefowicza. Metro, z pewnością, otworzyło karierę wielu znanym i cenionym dzisiaj artystom. W sumie długo decydowałem się pomiędzy utworami Bluzwis, In God We Trust, Litania i A ja nie.Wszystkie są świetne, ale ostatecznie zdecydowałem się na In God We Trust, które po raz pierwszy usłyszałem jako cover w programie Idol. Potem piosenka jeszcze długo siedziała mi w głowie.Sam musical pochodzący z lat 90-tych zestarzał się, ale nie stracił na wartości.

4. Memory
(Cats)
Polskiej premierze musicalu Cats towarzyszyło spore zainteresowanie. Mówiono o strojach, charakteryzacji, choreografii... Kilka piosenek z polskiej takich jak chociażby Mefistofeliks, zapadło mi w pamięć, ale jeśli chodzi o najbardziej kojarzoną z Kotami piosenkę to lubię ją tylko i wyłącznie w języku angielskim - Memory. I nawet nie potrafię powiedzieć, dlaczego zdobyła moją sympatię. Jakiś niewyjaśniony nostalgiczny nastrój. 

(Chłopi)
Broadway... Broadway, a my mamy swoje perełki i to w wykonaniu dobrych, polskich aktorów. Musical Chłopi został stworzony z rozmachem i w przeciwieństwie do serialu lub książki nie pozwalają się nudzić. Tu tradycja jest żywa, energiczna, a aktorstwo na wysokim poziomie, zaś Bernard Szyc wykonuje swoją robotę bezbłędnie. Pokłony. I daję na trzecim, gdyż sam Jarmark w Tymowie nie jest najlepszą (fenomenalny, ale nie najlepszy) piosenką z trzygodzinnego spektaklu, ale nie wszystko można znaleźć na yt, także trzeba iść na ustępstwa.

(Rent)
Rent pojawia się na deskach teatrów od kilkunastu lat, a w 2006 powstał film z obsadą z oryginalnego musicalu, ale przyznam, że ja uwielbiam obsadę z 2008. Will Chase o wiele bardziej pasuje mi do roli Rogera od Adama Pascala. Z resztą to tyczy się całej obsady (tu wyjątkiem będzie jedynie Maureen). Większość kojarzy ten musical z Seasons of Love, albo La Vie Boheme i słusznie, ale dla mnie numerem jeden pozostaje Light My Candle. Przewrotna i zabawna piosenka opowiada o pierwszym spotkaniu Mimi i Rogera.

(Lalka)
O Lalce postaram się poświęcić jeszcze trochę uwagi (z resztą można wywnioskować po obecnej tapecie na blogu), ale póki co piosenka o Wokulskim będąca delikatnym nakreśleniem bohatera - najprościej streszczająca pierwszy rozdział powieści Prusa. Panowie Klejn, Lisiecki i Mraczewski wykonują kawał dobrej roboty. I ogólnie pytanie, bo mam wątpliwości, czy Klejn tylko mi przypomina Sama Rockwella?

sobota, 10 października 2015

O tym jak AHS miało być o wojsku, a nie jest

Tematy służące snuciu spiskowych teorii są zawsze na czasie. Prawie tak samo na czasie jest wyszukiwanie w American Horror Story podpowiedzi i nawiązań do przyszłych sezonów. Nikomu kto zapoznał się z tym wyjątkowym serialem grozy nie trzeba tłumaczyć, że każdy sezon tworzy odrębną historię, ani prawdopodobnie, tego, że twórcy R.Murphy i B.Falchuk ukrywają w odcinkach tak zwane wskazówki zapowiadające tematykę kolejnych sezonów. I tu pole do popisu dla fanów, którzy namiętnie wyszukują, główkują i wymyślają śmiałe teorie. Sam również staram się odnajdować wszelkie poszlaki i pomijając fakt ich interpretacji, czy raczej nadinterpretacji w moim wykonaniu, żaden sezon mnie nie zaskoczył. I tak było do momentu ogłoszenia podtytułu piątej serii American Horror Story: Hotel. Obstawiałem i raczej nie byłem wyjątkiem, że akcja nowego sezonu przeniesie się do wojska, czy raczej to żołnierze będą bohaterami kolejnej odsłony serialu. I nie jest to takie gadanie dla gadania, bo dużo rzeczy wskazywało, wręcz natrętnie, że wybór padł na wojsko, a nie jakiś tam hotel, ale po kolei. Temat jak najbardziej nad interpretujący sceny, dialogi i postaci z Freak Show, ale czemu nie napisać o "mylnych", a raczej zwyczajnie nie będących wskazówkami, rzeczach. W każdym razie ostrzegam przed spoilerami, choć nie sądzę, aby były to jakieś nader ważne informacje.
Life on Mars w wykonaniu J.Lange
Nie wiem, ile w tym prawdy, bo nie śledzę twórców AHS w mediach społecznościowych, ale pierwsza podpowiedź do sezonu piątego miała ukazać się dużo wcześniej od poprzednich, które zwykle pojawiały się na 2-3 odcinki przed końcem sezonu. Już w pierwszym odcinku pojawiły się trzy rzeczy, które pasowały do siebie w dość dziwny sposób: występ J.Lange, nazwisko granej przez nią postaci i miejsce akcji, a więc mamy Elsę Mars, miasteczko Jupiter oraz rakietę kosmiczną, na której aktorka wjeżdża na scenę. Kosmos? Nie do końca. Wielu fanom nasunęło się skojarzenie z Roswell oraz Strefą 51, która stanowi bazę wojskową. A więc kosmici? Już bardziej. Ich wątek wszakże pojawił się w Asylum.
Na kolejne informacje, prawdopodobnie nie zwróciłbym większej uwagi, gdyby nie fakt, że odświeżyłem sobie Freak Show (ta, należę do mniejszej grupy, która nie hejtuje tego sezonu). W odcinku trzecim podczas rozmowy Della i Ethel. Mężczyzna pyta: - za kogo chciał się przebierać Jimmy w Halloween? - Zawsze chciał być żołnierzem - odpowiada postać grana przez Bates. Może to zwykły dialog, a może jakieś zdanie w stylu "chciał pójść w ślady ojca" (chociaż możliwość drugą odrzucam, bo Dell wojskowym prawdopodobnie nie jest). W każdym razie ciekawa informacja. Kolejna ważna rozmowa pojawia się czwartym odcinku, w którym Edward Mordrake wypytuje Elsę o jej przeszłość. Kobieta wspomina Berlin oraz utratę nóg, a także zakochanego w niej żołnierza, który ją uratował od śmierci. Mając na uwadze, że sezony mają się łączyć ze sobą, piąty sezon miał z początku opowiadać historię żołnierza wielbiącego niemiecką aktorkę?
Ehtel i Dell rozmawiają o Jimmym.
Największym uderzeniem, które mocno podzieliło fanów serialu była pierwsza, oficjalna wskazówka przedstawiająca kubek kawy z logo kapelusza (na marginesie kubek z kawą pojawił się również we wcześniejszym odcinku). Tu ktoś już zaczął napominać o miejscu eleganckim, ekskluzywnym jako hotel. Obok pojawiły się także pomysły bardziej toporne jak rewia lub opera. Kapelusz nie zażegnał wątku z wojskiem, a może nawet pobudził go dostarczając nowych ciekawych, teorii. Według nich kapelusz miał odnosić się do Operacji Top Hat, która może nie dla nas, ale dla amerykanów z pewnością jest ważną częścią historii. Tu w grę wchodziła nauka, broń chemiczna, testy wojskowe.
Ostatni odcinek sugerował najmocniej związek następnego sezonu z wojskiem. Elsa spotyka się z dawnym ukochanym. Mężczyzna opowiada o swojej pracy dla wojska. Jego praca miała polegać na budowie wioski pod testy bomby atomowej. Po tym dialogu ponownie przed oczami stanęła mi  J.Lange wjeżdżająca na scenę na makiecie rakiety kosmicznej, czy teraz bardziej już na bombie atomowej.
Najbardziej trollująca wskazówka w historii AHS
Wiele rzeczy sugerowało, że piąty sezon American Horror Story będzie rozgrywał się w wojsku, albo przynajmniej będzie ocierał się o temat broni oraz nauki służącej złu. A więc jak to jest? Mam wrażenie, że to miało być wojsko. To miały być testy broni, ale z jakiegoś powodu twórcy zmienili miejsce i czas akcji. Oczywiście, jest to tylko teoria, a prawdę znają jedynie osoby tworzące serial od podstaw.
Wojsko byłoby interesującym pomysłem i trochę szkoda, że zamiast tego jest Hotel. I tu nie zrozumcie mnie źle - nie jestem przeciwko tematyce "piątki", a wręcz przeciwnie - myślę, że sezon może dużo zwojować. Mimo wszystko uważam, że w hotelu o wiele łatwiej jest popaść w banał niż w wojsku.

O American Horror Story

Wszystkie linki do tematów o AHS będą znajdowały się tutaj; ciekawostki, przemyślenia, wszelakie pierdoły, ale o tym potem.

Cztery ulubione sceny z serialu (sezony 1-4)
Pięć prawdziwych postaci na pięć sezonów AHS
Polska opowieść grozy?
Oczekiwania przed premierą AHS: Freak Show
Oczekiwania przed premierą AHS: Hotel
O powiązaniach hotelu Cortez z domem zbrodni?
O tym jak AHS miało być o wojsku, a nie jest


niedziela, 4 października 2015

Ranking piosenek musicalowych (cz.1)

Długo myślałem jak ugryźć temat, a z racji, że tematów raczej się nie jada miałem dylemat ogromny. Zacznę od krótkiej, ale treściwej informacji: lubię musicale. Właściwie "lubię" to zbyt mocne słowo, bo jako całość średnio do mnie przemawiają, ale lubię piosenki, które wplatają się w musicalową historię: coś opowiadają, wyręczają dialogi, a czasem stanowią naprawdę genialny przerywnik w cukierkowej akcji. Kilka musicali widziałem, kilka piosenek z nich nawet wpadło mi w ucho i teraz chciałbym zaprezentować je w rankingu od ulubionej do mniej ulubionej. I ważna uwaga. Ranking będzie składał się z dwóch części, gdyż zdecydowałem się stworzyć oddzielną listę dla musicali filmowych i teatralnych, bo są to zupełnie różne twory. Z resztą wystarczy posłuchać chociażby filmowej oraz teatralnej wersji Seasons of love, aby zauważyć ogromne różnice. Także w tym rankingu pojawią się piosenki filmowe, zaś za tydzień lub dwa teatralne.

Ranking piosenek musicalowych 
(kategoria: film)
Film ma własną receptę na musical. Tutaj często dominującymi elementami są przesada, słodycz oraz kicz. Niekiedy wygląda to fajnie, a niekiedy sprawia, że całość wydaje się ociężała. Wydaje mi się, że czasem nawet wokal schodzi na dalszy plan, a ważniejsza jest możliwość pokazania wszystkiego tego, czego scena teatralna pokazać nie może. Linki do utworów w tytułach.

(Mamma Mia!)
Mamma Mia! przedstawia bardzo prostą historię o miłości z piosenkami szwedzkiego zespołu ABBA w tle. Do produkcji zaangażowano całą plejadę gwiazd z Meryl Streep na czele, co oczywiście przełożyło się na sukces filmowej wersji znanego na całym świecie musicalu. Kwintesencją filmu jest wykonanie tytułowej piosenki przez Meryl Streep podczas pierwszego spotkania z jej byłymi. Mimo że piosenka (analizując słowa) mówi o poważnych rzeczach to jest wykonana w tonie komediowym i sama aktorka spisała się świetnie.
4. Your Song
(Moulin Rouge)
Moulin Rouge był chyba pierwszym musicalem z jakim miałem styczność. Wtedy poraziła mnie przede wszystkim niewiarygodna scenografia teatru. Sama historia przedstawiona w filmie była jedynie dodatkiem do niezwykłej oprawy graficznej, duetu McGregor-Kidman oraz niesamowitych piosenek, z których można byłoby stworzyć odrębną listę. I najlepszą z nich była Your Song w wykonaniu Ewana McGregora przy pięknej niby bajkowej scenografii.

3. Cell Block Tango
(Chicago)
Utwór z otwierający musicalu Chicago. Piosenka przedstawia sześć bohaterek - morderczyń mężczyzn oczekujących na wyroki. W piosence, kolejno, każda z nich przedstawia swój czyn. Wykonanie jest rewelacyjne; przede wszystkim pozbawione lukru i kolorów - wygląda bardzo teatralnie. Największe wrażenie robi układ chorograficzny przekazujący historie bohaterek. Wykonanie bardzo symboliczne. 

2. Hot Patootie Bless My Soul
(Rocky Horror Picture Show)

Nie jestem fanem tego filmu. Szczerze powiedziawszy byłem nawet rozczarowany, ale wszystko wynagrodził krótki występ Meat Loafa, który w pewnym momencie po prostu wjechał na motorze i zaczął śpiewać. To był najlepszy moment filmu i dla niego warto było zaznajomić się z Rocky Horror Picture Show.

1.  And I Am Telling You I'm Not Going
(Dreamgirls)
Słyszałem tę piosenkę setki razy przy okazji American Idol i jak na ironię w musicalu Dreamgirls, który doczekał się nominacji do Oscara zaśpiewała ją uczestniczka wspomnianego talent show - Jennifer Hudson. W zasadzie nie wiem co powiedzieć, bo Hudson po raz kolejny udowodniła, że jest świetną wokalistą. Zdecydowana perła i bez wahania przyznaję jej pierwsze miejsce w rankingu.

Macie swoje ulubione piosenki musicalowe? Zapraszam do dyskusji.