piątek, 27 grudnia 2019

7 cudów świata, czyli moje odkrycia w 2019 roku

Pokemon Red
Gra z gatunku RPG wyprodukowana przez Game Freak w 1996 roku na konsolę Game Boy. W grze wcielamy się w postać trenera pokemonów, którego zadaniem jest łapanie kieszonkowych stworków oraz walki z innymi trenerami, którzy stoją nam na drodze do tytułu mistrza.


Moją przygodę z serią gier Pokemon rozpocząłem od edycji Silver/Gold, czyli bardziej dopieszczonej wersji Red/Green/Blue. O pierwszych grach mówi się w kontekście błędów oraz upierdliwej mechaniki, zaś Lavender Town obrosło w legendy. Nigdy nie czułem ani chęci, ani potrzeby do cofania się w odległą przeszłość Game Boya, a szansą na rewizytę w Kanto były gry Leaf Green i Fire Red będące remake'ami oryginałów. W tym roku zmobilizowałem się i rozpocząłem Red. Gra sama w sobie jest całkiem przyjemna, a przy tym wprowadza niedokońca znane mi poczucie nostalgii. Od Red do Sword/Shield nastąpił ogromny przeskok. Nie chodzi wyłącznie o grafikę i mechanikę, ale także aspekt kulturowy. Pokemony łączą pokolenia.


Overboard
Komedia romantyczna z 2018 roku w reżyserii Roba Greenberga będąca w pewnym stopniu sequlem/ rebotem filmu Dama za burtą (1987) z Kurtem Russellem i Goldie Hawn. W obsadzie znaleźli się Anna Faris, Eugenio Derbez oraz Eva Longoria. Wypadek i tymczasowa amnezja splatają, jak tu już w komediach romantycznych bywa, losy miliardera Leonarda i samotnej matki Kate. 


Nie ma co się roztrząsać. Overboard (I że ci nie odpuszczę) to zwyczajna komedia romantyczna z banalnym pytaniem - miłość, czy pieniądze, ale czy właśnie banały nie są najlepsze? Chociaż znamy odpowiedź od pierwszej chwili to sama historia jest niezwykle sympatyczna dzięki parze głównych bohaterów. Farris i Derbez, którego lubię za Instrukcji nie załączono wykonali kawał dobrej roboty. Oglądałem już niezliczoną ilość razy.


Usagi Yojimbo
Ukazująca się od 1987 roku amerykańska seria komiksowa autorstwa Stana Sakai. Bohaterem historii jest Usagi, królik-ronin, samotnie przemierzający szesnastowieczną Japonię. Komiks dzieli się na niezależne opowiadania zainspirowane japońskim folklorem i legendami. Postaci to antropomorficzne zwierzęta.


To nie pierwsze wydanie Usagiego w Polsce. Przed kilkoma laty wychodziły zeszyty wydawnictwa Mandragora, a potem Egmont. W tym roku wydawnictwo Egmont zdecydowało się na nowe wydanie historii o roninie. Od poprzednich zeszytów różni się ono przede wszystkim objętością. W jednej księdze mamy kilkanaście historii o Usagim utrzymanych w barwnym wachlarzu emocji - mamy crossover z Żółwiami Ninja, komedię, horror, romans, a także kryminał. Wyczynem byłoby przeczytać komiks i nie znaleźć w nim przynajmniej jednej historii, która człowieka nie wciągnie całkowicie i bez reszty.


Jazzforacat
Ukraiński duet akustyczny złożony z Sergieja Asafatova i Sergieja Jaciury, a wcześniej Dmitriego Koshelnika. Założony w Winnicy i działający od 2016 roku. Panowie brali międzyinnymi udział w ukraińskiej wersji programu X Factor, a także Mam Talent. Ich debiutancki album nosi tytuł Ważne szczegóły (Важливі деталі).


Zagrał jazzowy kawałek i tym kupił uwagę swojego kota. Tak ponoć powstała nazwa dla grupy. Tworząc listę zastanawiałem się, czy nie wpisać po prostu Asafatova, za którego sprawą polubiłem duet. Poza fantastycznym wokalem Sergiej jest również utalentowanym multiinstrumentalistą, a przeglądając teledyski można zwariować od ilości instrumentów, na których artysta potrafi grać. Wcześniej był on liderem rockowej grupy Martovi Orchestra, a po jej rozpadzie założył Jazzforacat. Chociaż stylistycznie to dwa różne światy to dla jego głosu warto przesłuchać płytę. Moje ulubione utwory to Jesteśmy (Ми Є), Od wiosny do wiosny (Від весни до весни), a z Martovi Orchestra Ty i ja (Ти і Я). I spokojnie, w tym roku poświęcę trochę uwagi muzyce, a więc Sergiej jeszcze pojawi się na blogu.


American Horror Story: 1984
Akcja dziewiątego sezonu antologii stworzonej przez duet Murphy i Falchuk skupia się na obozie Redwood, na którym w latach 70-tych doszło do krwawej masakry. Jednya ocalała uczestniczka tamtych wydarzeń, Margaret Booth, postanawia ponownie otworzyć obóz z pomocą grupy młodych osób. W międzyczasie z zakładu dla obłąkanych ucieka sprawca masakry w Redwood.


Tym razem AHS skoncentrował się wokół slasherów, które niepodzielnie królowały w latach 80-tych. Twórcy przemycili do swojego dziewięcioodcinkowego dzieła atmosferę tamtych czasów, a także wiele nawiązań do ukochanych przez widownię slasherowych morderców. Pierwszy raz od bardzo dawna bohaterem sezonu była historia, a nie postać. Cieszy mnie nieobecność weteranów serii, bo nowa obsada daje radę, a każde z nich jest równie ważnym elementem pracującym na sukces AHS. Były zwroty akcji, emocje i czego można życzyć sobie więcej? American Horror Story 1984 był jak pierwszy powiew wiosennego wiatru po długiej, nieprzyjemnej zimie.


Metro 2033
Powieść postapokaliptyczna powieść autorstwa rosyjskiego pisarza Dmitrija Głuchowskiego. Wydana w Rosji w 2005 roku, a w Polsce w 2010 poprzez wydwawnictwo Insignis. Metro 2033 jest pierwszą częścią trylogii przedstawiającej losy ludzi, którzy po wybuchu wojny nuklearnej są zmuszeni do zamieszkania w podziemiach moskiewskiego metra.


Autor wykreował rzeczywistość obcą, niebezpieczną i toksyczną, a jednak tak dobrze znaną nam. Po wybuchu wojny nuklearnej świat znędzniał, ale ludzie pozostali bez zmian. Metro jest nieco satyryczną kalką naszej rzeczywistości. Stacje metra przeobrażają się w małe państewka z odrębnymi prawami i systemami wartości, a czytelnik wraz z głównym bohaterem (obaj w równym stopniu nieobyci z tym światem) podróżują od stacji do stacji. O ile bardzo przyjemnie podróżowało mi się z Artemem, przeżywając różne wydarzenia na równi z nim, tak finał nieco mnie rozczarował. Mimo to w przyszłym roku chciałbym sięgnąć po inne książki Głuchowskiego.


Chanel Zero: No-end House
Drugi sezon antologii opierającej się na miejskich legendach serwowany przez kanał Sy-Fy. Sześcioodcinkowa seria przedstawia historię upiornego domu pojawiającego się w przypadkowych lokacjach. Katie z grupą znajomych postanawia odwiedzić tą niezwykłą atrakcję turystyczną. O ile wejście do domu jest proste, tak opuszczenie go sprawia sporo trudności. 


Spacer po No-end House potrafi przyprawić o dreszcze. Tajemnicze postaci, ciemne zakamarki i chłód bijący zewsząd sprawiał, że ten nietypowy dom strachu utrzymywał poczucie niepokoju. I tu moim zdecydowanym faworytem był pokój numer pięć. Twórcy No-end House bardzo chcieli stworzyć dobry serial z wciągającą historią, mroczną atmosferą i postaciami, którymi będzie można kibicować (akurat to ostatnie średnio wyszło). Nie mam wątpliwości, że jest to jeden z ciekawszych seriali grozy.

Mam nadzieję, że spodobało wam się moje siedem odkryć, których dokonałem w 2019. Może spotkaliście się z którymś wcześniej? A może zapoznacie się z nimi w nadchodzącym roku?
I przy tej okazji życzę wszystkim szampańskiej zabawy sylwestrowej i pełnego fajnych wrażeń roku 2020!

czwartek, 19 grudnia 2019

Komentarze... czyli beka z komci

Usiłuję sobie to wyobrazić. Woah.

Dobra. Nie planowałem kolejnego odmóżdżającego tematu, ale dzisiaj odkryłem na ukochanym przez wszystkich YouTubie tworzącym znaczy nie tworzącym rewindy nową perełkę i trzeba się nią pochwalić, ale po kolei. Szykuję bardziej merytoryczny temat i chciałbym, aby to on zakończył ten rok na blogu, a nie beka z komci pisanych przez ośmiolatki.
Aby ten post nie kończył się na jednym wpisie ruszyłem na poszukiwania. Pierwszą miejscówką okazały się covery, a tam bęc:

Prawdopodobnie właścicielka kanału czując co może znaleźć się pod jej coverami postanowiła profilaktycznie wyłączyć możliwość żebrania o łapki.


Skąd się wziąłem?

Rozpocznę od pytania niemal filizoficznego, bo skąd się wziąłem. Większość z nas na ogół nie szwęda się po YouTubie z jakiegoś przypadku. Szukamy danych haseł, ulubionych twórców, klikamy w proponowane, a jak nam mało wrażeń to wchodzimy w kartę na czasie. Zdarzają się sytuacje, w których wpadamy na film dzięki nieświadomej polecance tj. słyszymy piosenkę lecącą w tle lub widzimy fragment filmiku na kanale innego twórcy i tak trafiamy na zupełnie nowe treści. Z jakiegoś powodu użytkownik czuje potrzebę poinformowania wszystkich, w jaki sposób trafił na filmik. Muszę powiedzieć, że to mój ulubiony głupi komentarz, bo ilekroć sam znajduję na platformie jakąś treść i widzę grupę osób piszącą, że trafiły tutaj poprzez jakiś znany film czuję się totalnie niemainstreamowy.


POLSKA przejmuje ten FILMIK XD

To seria najbardziej żenujących komentarzy na YouTubie. Nie przyczepiam się o to, że ktoś nie potrafi posługiwać się językiem angielskim, ale o treść. Czy trzeba naprawdę pokazywać wszystkim swoją głupotę? Kto jest z Polski?! Polska przejmuje ten film! I to wyżej. Niestety znalazło się też kilka komentarzy w stylu "Dubiel w Kenii". To przykład chełpienia się własną głupotą. Pomyślcie teraz jak odbiera nas autor filmu.


Przeżywanie kijowości YouTube Rewind 2019

To perełka, o której wspominałem na początku. Mam dla was zadanie. Poszukajcie jakiegoś filmiku podsumowującego rok 2019 lub wcześniejszych rewindów. W wyróżnionych komentarzach na pewno znajdziecie porównanie danego filmiku do kiepskiego rewinda z 2019. Nie wiem, może zwyczajnie jestem wyjątkowo zdystansowany do takich treści (czyt. mam to gdzieś), ale ludzie szukają byle okazji, aby ponarzekać na jakiś głupi filmik, który na dobrą sprawę nie ma żadnego znaczenia.


Badacze statystyk

To odmiana żebractwa o łapki w górę. Z tą różnicą, że komentujący pragnie przeprowadzić badanie na jakiś ważny temat socjologiczny. Tutaj łapka w górę oznacza "TAK", zaś komentarz "NIE". Strach pomyśleć, że bezmyślnie bierzemy udział w takich testach, których wyniki mogą być prezentowane w jakichś instytutach naukowych sprawdzających czy już przeobraziliśmy się w maszynki kopiuj/wklej/polajkuj. Także, no... panie naukowcu, proszę nas nieoszukiwać, bo wiem, że wcale nie chodzi o film.


Ukrzyżować krytyków

Mam jeszcze jeden przykład głupiego komentarza, który był popularny kilka lat temu i skupiał się na obśmianiu osób wystawiających pod filmikiem negatywną ocenę. Odnosząc się do treści filmu należało napisać X osób (w miejsce X wstaw ilość łapek w dół) nie zrozumiały przekazu. Sam czasem wkurzam się, gdy ludzie minusują fajne filmy, ale nie wyzywajmy, nawet w tak niewinny osób, tych, którzy mają inną opinię. Na tym polega świat. Można prosić o łapki w górę, ale można też nie czepiać się stawiających łapki w dół.


Nie spinajmy się. Alleluja i do przodu.

sobota, 14 grudnia 2019

Komentarze...

Czy ludzkość zatraciła umiejętność myślenia? Nie. Nie jest to pytanie retoryczne. Internet jest o tyle fajnym miejscem, że daje nam możliwość dzielenia się ze światem własnymi myślami. Czytając komentarze pod filmikami na platformie Youtube odnoszę wrażenie, iż coraz bardziej zatracamy potrzebę wyrażania własnych myśli na rzecz kopiuj wklej. I to naprawdę bolesnego: "kopiuj/wklej/wyjeb mózg". Jasne, bycie głupim nie jest zabronione. Dzielenie się głupotą też nie, niestety. O ile zdążyłem przyzwyczaić się do wielu idiotyzmów wesoło skaczących po internetach tak umysłowa sraczka prezentowana przez subskrybentów jest dla mnie już czymś trudnym do przetrawienia.
Lata katowano nas głupimi treściami, a teraz kolejne pokolenie przyjęło już tę postawę jako... Nie wiem, jako normę? Na potwierdzenie lista komentarzy z Youtube, które uważam za najgorsze. Nie będą to wyszczególnione komentarze, czy jakieś kontrowersyjne (ile dałbym, aby kontrowersje wśród komentarzy były naszym jedynym zmartwieniem), ale coś na kształt mody, która wylewa się z zapełnionego wiadra bezdennej głupoty dwunastolatków usiłujących napisać cokolwiek byle tylko zostawić ślad po sobie.
I mam nadzieję, że nie muszę wspominać o tym, że tekst jest pisany dla beki. I generalnie uwielbiam, lubię, nie mam nic do społeczności internetowej.

Kto pierwszy ten lepszy, czyli "Pierwszy"

Z jakiegoś powodu masa ludzi czuje wewnętrzną potrzebę zaznaczenia, że to właśnie ICH komentarz był tym pierwszym. O, zobaczcie, kurwa, nie mam życia i tylko siedzę na Youtube i odświeżam stronę w oczekiwaniu na nowy filmik. Tylko po co? Nic mądrzejszego nie przyszło ci do głowy? Obejrzałeś filmik, czy tylko napisałeś, że pierwszy go skomentowałeś. Cieszy mnie to. Informacja o tym, że jesteś "pierwszy" zmieniła moje życie.

Żebractwo, czyli daj mi lajka/serduszko

Dinozaury i niestarzejący się jak ja zapewne pamiętają dawny system oceniania filmików, gdzie mogłeś przyznawać gwiazdki. Po latach zostało to zastąpione przez uproszczony system "kciuka". Poza filmami możemy również ocenić w ten sposób inne komentarze. Te najczęściej lajkowane dostają się na "szczyt strony". Czyli bardziej merytoryczne wypowiedzi będą widoczne. Ano nie. Niektórzy po prostu żebrają o kciuki w górę, bo chcą ich mieć więcej Dlatego rzucają bzdury typu "kto się zgadza łapka w górę" lub "kto jest za X daje like, kto nie lubi pisze kom" i tysiąc innych osób podbija komentarz.

Nieśmiertelne hity z satelity

Nazwałem ten typ komci "hity z satelity", aby popisać się archaicznym poczuciem humoru i kijową ortografią (za pierwszym razem napisałem słowo to drugie "H", zagadka dla czytelników, które). Komentarze te zwykle pojawiają się przy teledyskach sprzed kilku lat i w zasadzie służą temu (przynajmniej chcę tak myśleć), aby podkreślić nieprzemijającą sympatię dla utworu. Ktoś słucha utworu sprzed dwóch lat w 2019 roku. W głowie się nie mieści!

Didaskalia


Tutaj przede wszystkim chodzi o konstrukcję komentarza. O ile sama treść nie jest jakoś mózgojebna tak natłok stylizowanych na didaskalia komentarzy trochę mnie drażni. Konstrukcja jest banalna. Zaczynasz od zaznaczenia osoby (postać z filmu, cały Youtube itp), a po dwukropku piszesz co mówi lub myśli na temat danego filmiku. W drugiej linijce dajesz odpowiedź od siebie zapisaną w ten sam sposób.
Mój pies: o czym piszesz
Ja: o komentarzach na Youtube
Mój pies: ...
Ja: mój pies pisze


Dobra, więcej mi się nie chce pisać. Nie głupiejmy. Jeśli już chcemy coś napisać pod filmikiem to niech to będzie coś, czego nie będziemy musieli się kiedyś tam wstydzić. Bądźmy uczestnikami dyskusji, a nie bezosobowymi botami piszącymi bzdury dla samej bzdury. A w ogóle to czy ja muszę naprawdę pisać, że ten post powstał dla totalnej beki?
Zapragnąłem znowu napisać o ulubionych youtuberach, zwłaszcza, że ci z poprzedniej listy są już bardziej nieaktywni, niż aktywni.

piątek, 13 grudnia 2019

Charizard wyskakuje z lodówki, czyli o kulturowym fenomenie ognistej jaszczurki

Smoki nie lubią zimna. Smoki nie lubią zmina - powtarza uparcie, ale w wielkim przejęciu.
Miałem to szczęście, że dorastałem w czasie, gdy Nintendo wypuściło pierwszą generację pokemonów. Tak więc oglądałem pierwszy odcinek anime, gdy miał premierę na Polsacie, czytałem niezbyt udane polskie wydanie mangi Adventures, pamiętam gry na gameboya, a gdzieś w szafie zalegają tazosy. Chodzi o to, że mogłem być w fandomie, gdy ten dopiero raczkował. Marki takie jak Star Wars powstały na długo przede mną i nie mam poczucia przynależności do nich od początku, a dopiero od pewnego punktu. Tu można się spierać, bo wszystko można nadrobić, ale to chyba nie to samo.
Pierwsza generacja odcisnęła ogromne piętno na moim pokoleniu i uczciwie, ile by jej nie krytykować, to dzięki Pikachu i spółce, dzisiaj marka może wypuścić kolejną, ósmą, generację. Po pytaniu profesora Oaka, czy jesteś chłopcem, czy dziewczynką stawaliśmy przed najtrudniejszą decyzją: Bulbasaur, Charmander, Squirtle. Wielka trójca i najważniejszy wybór, który mógł mieć ogromne znaczenie w dalszej przygodzie. Znając finalne wersje starterów Bulbasaur pozostawał tym najmniej popularnym jako, że w kolejnych stadiach brzydł. Do wyboru zostawały żółw i smok. Smok dla dzieciaka wydawał się wyborem oczywistym, bo kto nie chciał ziejącej ogniem bestii? #TeamBulbasaurForEver

Ash i startery z Kanto

Charmander, a w późniejszym stadium Charizard podbił serca fanów. Lata później nadal należy do topki najpopularniejszych pokemonów i bądźmy szczerzy, zostanie w niej tak długo jak będą wydawane kolejne gry. Jego status maskotki wielokrotnie potwierdział serial. W jedenastym odcinku Chamramder - zagubiony pokemon dołączył do zespołu Asha. Kilkanaście odcinków później ewoluował i stał się nieposłusznym trenerowi pokemonem, co otwierało nam drogę do kolejnych milowych kamieni w relacji Asha i Charizarda - Panika w wulkanie, Wzgórza Charizardów oraz Płonąca ambicja Charizarda. Nawet Pikachu nie miał na tamten czas tak rozbudowanej historii, a to dopiero seria oryginalna. Charizard gościł w odcinkach kolejnych serii udowadniając, że jest najcenniejszym pokemonem Asha. Mógłbym jeszcze wspomnieć o miniserii Orgins oraz pełnometrażowej produkcji Pokemon - wybieram cię, swoją drogą to jedna z najlepszych kinówek.

Charizard Asha
Wróćmy do gier. W rimejku Gold/Silver po pokonaniu Reda możemy otrzymać jednego z kantoańskich starterów i jest to całkiem przyjemna nagroda. Startery z pierwszej generacji powracają po kilku latach, a dokładniej przy okazji premiery gier X/Y. Poza trójką z regionu Kalos na początku otrzymujemy możliwość wyboru Bulbasaura, Charmandera lub Squirtle'a. Było to o tyle fajne, że otrzymały one swoje mega ewolucje. Jedynym zgrzytem był fakt, że Charmander otrzymał je aż dwie, ekskluzywną dla wersji X i Y. W porządku. Otrzymał dwie formy. Spoko, mógł przybić piątkę z Mewtwo.
I przyszła era miecza i tarczy. Ósma generacja zaprezentowała nam możliwość gigantamaxowania (czy w ogóle takie słowo istnieje?) i ponownie grając na nostalgii Nintendo dało przywilej zmiany formy i wzrostu pokemonom z pierwszej generacji. Wśród nich pojawił się Charizard. Pierwszy raz występuje on bez swoich dwóch partnerów - Squirtla i Bulbasaura. Jest on parnterem mistrza , a po przejściu gry mamy możliwość otrzymania Charmandera.

Mega Charizard X

Szczerze powiedziawszy nie wiem, jak się z tym czuję. Okej, rozumiem hajp na ognistą jaszczurkę, sam nie używałbym w tych grach ani Squirtla, ani Bulbasaura, a więc ich brak nie robi mi różnicy, ale boli mnie pewnego rodzaju odrętwienie twórców. Można bawić się pierwszą generacją, można uderzać w nostalgię fanów, ale dlaczego muszą na tym tracić fantastyczne stworki z kolejnych generacji? Czy nie lepiej byłoby zamiast dorysowywania kolejnych płomieni na grzbiecie Charizarda i tym samym dodawania mu kolejnych form zaprezentować pokemony z kolejnych generacji? Na ten moment mamy około 700... nie... wróć... 800... 890? Dobra, prawie 900 różnych pokemonów, z których całkiem spora część czeka na swoje pięć minut. Mega ewolucje, regionalne formy, a może inne magiczne zdolności.
Charizard zimna nie lubi, a więc mam nadzieję, że nie przeziębi się od ciągłęgo wyskakiwania z lodówki. 

niedziela, 8 grudnia 2019

Kici kici, kotku

O niesłabnącej sympatii Game Freak do pierwszej generacji pokemonów wiemy nie od dziś, a o czym przekonujemy się podczas eventów oraz wysypów kantoańskich stworków w kolejnych edycjach gier. Ogromną popularnością cieszą się oryginalne startery, partner Asha, a także Eevee, który do tej pory otrzymał osiem możliwości ewolucyjnych. I tu chcę nadmienić, że Game Freak to nieczułe monstra, gdyż w zespole możesz mieć tylko sześć pokemonów, czyli dwóm formą liska musisz powiedzieć stanowcze, nie. Why?

Kocham Jolteona (akurat nie obecny na screenie ;p)

Ku zaskoczeniu nową, a może po prostu niedostrzeganą do tej pory miłością Game Freak zapałał do Meowtha. Kojarzycie gadającego kota z Zespołu R?
Meowth, to fakt - mówił, a ja chciałbym przedstawić moje top 5 Meowthów (borze zielony, co ja robię z życiem) z uniwersum pokemonów. Tak, jest ich na tyle dużo, że kocur może otrzymać własną topkę, co prawda dopiero piątkę, ale jesteśmy na dobrej drodze do podbicia tej liczby. I dla przykładu żółty szczurek mógłby mieć trzy razy dłuższą topkę. Na mojej liście pojawią się koty zarówno z anime jak i gier. Te z anime bardziej za charakter i niepowtarzalność, zaś te z gier to wariacje (formy, odmiany) na temat stworka.




czyli moi koci ulubieńcy z uniwersum kieszonkowych stworów

5
 Shiny Meowth
 (Pokemon Leaf Green)

Zacznę od najbardziej personalnego wyboru, czyli Shiny Meowth. Pokemony Shiny to unikalne stworki, które losowo możemy odnaleźć w grach z cyklu. Należą one do rzadkości, a od zwyczajnych stworków różnią się kolorem. Znalezienie błyszczącego pokemona to trochę jak trafienie w szóstki w totka albo piątki... piątki też nigdy nie trafiłem. W całej swojej karierze gracza udało mi się "wpaść" na kilka takich niezwykłych pokemonów i jak po złości było to zwykle pod koniec gry, gdy już zwyczajnie nie opłacało mi się dorzucać takiego stworka do zespołu. Ostatnio złapałem Shiny Meowtha na poziomie 43. Różowy Meowth? Spoko.

4
Kot w butach
(Advanced Generation)
A teraz zmieńmy klimat. Seria Advanced Generation skierowała oryginalne anime o pokemonach na nowe, chociaż monotematyczne tory. Podczas finałów ligii o tytuł mistrza regionu Hoenn Ash poznaje nowego rywala Tysona oraz jego Meowtha. Wyglądem kocur przypomina bajkowego kota w butach. W ćwierćfinałach walczy z Pikachu. Meowth blokuje ataki Pikachu za pomocą Thunderbolt. Ostatecznie pokonuje oponenta i tym samym zagwarantowuje Tysonowi występ w półfinale.

3
Meowth (Galar)
(Sword&Shield)
W grach Sun/Moon wprowadzono lokalne wersje pokemonów i tak poza spasionym Raticate oraz owłosionym Dugtrio otrzymaliśmy alolańskiego Meowtha. Ten trend został podtrzymany w grach Sword i Shield, gdzie otrzymaliśmy wysyp galariańskich form, a w tym także Meowtha. Z początku nie wiedzieliśmy dużo o samym kocurze poza jakimiś plotkami. Osobiście przeczuwałem, że otrzymamy "baby form" jako, że GF po części zdecydował się wrócić do pokemonów odrzuconych wcześniej. Zamiast pre-ewolucji dostaliśmy formę stalową. O nowym kocurze wiadomo mi niewiele poza tym, że ma obłędny design. Po tych wszystkich nijakich kotach wreszcie pojawił się charakterny kocur. 

2
Meowth Gigantamax
(Sword&Shield)
Nowa generacja kieszonkowych stworków zaprezentowała formy Dynamax i Gigantamax. Dynamax to stworki powiększone do rozmiarów Godzilli, zaś Gigantamaxy poza rozmiarem zmieniają także swój wygląd. Wśród specjalnych eventwoych potworków znajdą się Pikachu, Eevee i Meowth. Dwa pierwsze są do zdobycia dla posiadaczy gier Let's Go, zaś gigantyczny Meowth jest ograniczony czasowo. Może otrzymać go każdy gracz do któregoś tam stycznia. I przyznam się, że to jedyny i najważniejszy powód dla którego rozkminiam kupno nowej gry. Tym razem twórcy postanowili wykorzystać kocie zdolności do rozciągania swojego tułowia. W pierwszej chwili skojarzył mi się z tytanami z Ataku tytanów. Podsiada też ciekawy atak G-Max Gold Rush - oszałamia przeciwników i daje bonus pieniężny. 

1
Meowth (Team Rocket)
(Pokemon Oryginal Series)
Ktoś jest zaskoczony numerem jeden? Mam nadzieję, że nie. Meowth z Zespołu R jest obok Pikachu główną maskotką serii. Jego debiut też był ogromny, bo pierwszy raz zapoznano nas z pokemonem znającym ludzką mowę. Przez lata istnienia anime poznaliśmy jego charakter, a także historię, swoją drogą Go West, Young Meowth to jeden z najlepszych odcinków anime. Meowtha można lubić, można nie lubić, ale niezaprzeczalnie stał się ogromną częścią serialu.

Dobra, Meowthy omówione. Oczywiście jest ich więcej, Meowth z gier, mangi, epizodyczne koty z anime, Meowzie, alolański Meowth...

czwartek, 28 listopada 2019

Moje ulubione teledyski

Stwórz listę dziesięciu ulubionych teledysków. Pomyślałem o dwóch, trzech utworach i zyskałem pewność, że napisanie takiego rankingu jest prościzną, a wyszło jak zwykle, bo nie mogłem być w większym błędzie.
Sięgamy po utwory z list przebojów, aby muzyki słuchać w środkach komunikacji miejskiej, na imprezach albo podczas wykonywania innych zajęć. Brakuje nam czasu, aby odpowiednio celebrować (ha, nauczyłem się nowego słowa) sztukę zawartą w tych małych dziełach filmowych. I to największa szkoda, bo za wideoklipami artystek takich jak Lady Gaga czy Beyoncé stoi sztab ludzi; reżyserzy, scenarzyści, chorografowie, aktorzy, tancerze, edytorzy i wielu innych, a wszystko po to, aby stworzyć kilkuminutowy film z muzyką.
Chciałbym wam przedstawić dziesięć moich ulubionych teledysków. W wyborze kierowałem się następującymi kryteriami: opowiedzianą historią, wykonaniem oraz muzyką. I bang, gotowe. Z góry zaznaczam, że kolejność jest przypadkowa. Uporządkowanie ich od najlepszego do najgorszego jest niemożliwe.


O MOICH ULUBIONYCH TELEDYSKACH
czyli eh... kolejna lista


Stromae - Papaoutai
Stromae jest wyjątkowym artystą. Tworzy muzykę i chorografię. W teledysku Papaoutai opowiada nam historię syna i ojca w rolę, którego wciela się muzyk.Chłopiec za wszelką cenę próbuje wejść w interakcję z ojcem, co okazuje się niełatwe, gdyż jest on manekinem. Chęć złapania kontaktu z ojcem kontrastuje się z kolegami chłopca, których ojcowie są "żywi". Normalnie masz ochotę strzelić manekina w pysk.



Eminem feat. Rihanna - Love The Way You Lie
Rok 2010. Wielki powrót Eminema z utworem "Love The Way You Lie" z udziałem Rihanny. Tłem dla teledysku jest para młodych ludzi, których łączy przemoc. Główne role odegrali Megan Fox oraz Dominic Monaghan. Sam utwór ma mocny wydźwięk ze względu na Rihannę, która doświadczyła przemocy domowej będąc w związku z Chrisem Brownem.



Adam Lambert - Never Close Our Eyes
Pierwszy na tej liście uczestnik American Idol. Swego czasu bardzo lubiłem oglądać amerykański talent show. Dzięki programowi na światowej scenie zaistniało kilku artystów, a wśród nich ogromną popularność zdobył Adam Lambert. Sam nie jestem jego fanem, ale teledysk do Never Close Our Eyes zahacza o temat władzy totalitarnej znanej z powieści Orwella. Młodzi ludzie zamieszkujący szare budynki żyją pod ciągłą kontrolą kamer. Jedzą, śpią, pracują niczym trybiki wielkiej maszyny. Futurystyczny, niepokojący, ale dzięki Lambertowi również popowy.



Blake Lewis - Retro Romance
A skoro już jestem przy American Idol to na tej liście nie mogło zabraknąć Blake'a Lewisa i jego Retro Romance. Muzyk wciela się w postać nerdowatego sprzedawcy w sklepie retro gadżetami. Bohater usiłuje zdobyć serce koleżanki z pracy, ale na drodze do szczęścia, jak to zwykle bywa w komediach romantycznych, staje jakiś palant. Teledysk podoba mi się ze względu na mnóstwo odniesień do lat 80-tych. I po rozczarowaniu jakie kilka lat wcześniej miałem z niby pop-noir teledyskiem do Sad Song mamy coś na co warto rzucić okiem i uchem.



Paluch - Bez strachu
Nie mogłem nie dodać do tej list utworu w języku polskim. Takim, który trzyma mnie do tej pory i do którego zawsze z przyjemnością powracam jest Bez strachu w wykonaniu Palucha. Słowa są ciężkie i przygnębiające i w podobnym klimacie jest sam teledysk. Szare klipy prezentują życie pary młodych ludzi starających się przetrwać w dorosłym świecie. Należy jednak nie obawiać się przyszłości i wierzyć, że z każdej kijowej sytuacji idzie wyjść na prostą.


Антитіла - Lego
Антитіла (Antytila) to ukraiński zespół, który obecnie święci tryumfy na listach przebojów u naszych sąsiadów. Pierwszą rzeczą, która mnie przyciągnęła był tyuł utworu, Lego. Chwila... - pomyślałem. - Chodzi o klocki? A może o ten film? Antyila stworzyli piosenkę do komedii romantycznej Я Ти Він Вона. Europejczycy jednak lubią promować swoje filmy muzyką. Utwór jest typową piosenką popową. Niby nic jej nie wyróżnia, ale w ostatnim czasie to właśnie ona przykuła moją uwagę, także no... Posłuchajcie.




Macklemore feat. Skylar Grey - Glorious
Dla mnie cały ten utwór stworzyła jedna piękna rzecz - uśmiech starszej pani. W końcu jest glorious.



Kodaline - High Hopes
Kodaline odkryłem przez zupełny przypadek, ale był to najlepszy przypadek jaki mógł mi przytrafić się. Bohaterem historii jest malarz-artysta. Rozczarowany życiem postanawia popełnić samobójstwo, ale w ostatniej chwili na scenę wbiega uciekająca panna młoda. Bohater chwilowo porzuca swoje plany, aby uratować nieznajomą. Cóż za piękna historia! Uwielbiam słowa, wokal, melodię. Koniec!



DATA feat. Benny Sings - Don't Sing 
Wyobraźcie sobie miasteczko, ładne domy, zadbane trawniki, spokojne ulice. Wszystko to pozory. Pod maską idyllicznej społeczności ukrywają się potwory. Data konfrontuje nas z paskudną prawdą o nas samych. Skrywamy się za maską pozoranctwa określającego nas poprzez deklaracje o przyjaźni, miłości i bogobojności. Sam utwór nie jest szczególny, ale zyskuje dzięki ciekawemu teledyskowi. 



P!nk - Raise Your Glass
Uwielbiam P!nk pod każdym względem. Podziwiam jej charyzmę sceniczną, wokal, talent. Z pośród bogatej dyskografii Raise Your Glass należy do mojej ścisłej trójki faworytów. Mamy tu przepych, energię, taniec. Właściwie wszystko to, co znamy z setek innych piosenek. P!nk zachęca słuchaczy do wzienisiena toastu za to jakimi są. Nikt z nas nie jest jak top model i to w nas najpiękniejsze. Celebrujmy siebie, nasze gusta i upodobania. Kochajmy muzykę i siebie.





To tyle. Mam nadzieję, że moje ulubione teledyski przypadły wam do gustu, a jak nie... To przynajmniej czymś was zaskoczyły. W niedalekiej przyszłości chciałbym stworzyć listę ulubionych muzyków. Także mam o czym rozkminiać. 

niedziela, 10 listopada 2019

Co psuje zakończenie filmu? Plakat!

Zasada jest prosta: zainteresuj widza, ale nie zdradzaj zakończenia. Piękne, wizualne dzieła niekiedy okazują się przerastać film pod kątem estetycznym. To ważna, aby plakaty zaciekawiały widzów, ale bez zdradzania detali fabularnych albo jeszcze gorzej... zakończenia. Niestety, niektórzy artyści zapominają, czemu ma służyć poster i pokazują ciut więcej, niż chciałbym zobaczyć ja. Dzisiaj przedstawię kilka posterów horrorów, które mogą sugerować zakończenie produkcji. Przy okazji zadam sobie pytanie o kultowość produkcji i czy dzisiaj plakatowe spoilery są problemem w przypadku niektórych produkcji. Uprzedzam przed spoilerami, ale to chyba oczywiste.

Plakaty strasznie spoilerujące straszne filmy

Kino dziś wydaje się krzykliwe. Wielkie produkcje proponują humor, wartką akcję oraz efekty specjalne. Plakaty takich filmów przeważnie są bogate w detale, i przykro mi, ale niespecjalnie ładne, gdyż bardziej niż nad estetyką starają się promować tytuł znanymi twarzami. Filmy łączące ze sobą horror i sc-fi bardziej idą w kierunku nowoczesnej, głośnej reklamówki i tu chcę wyróżnić dwa tytuły.
Prometeusz Ridleya Scotta od początku miał pod górkę z widownią. Z pewnością nie pomógł jeden z plakatów wysokobudżetowej produkcji przedstawiający bohaterów na tle wybuchającego Prometeusza. Los Prometeusza jest przesądzony. Ten statek i prawdopodobnie większość załogi nie dotrwa do końca. Ale kogo to obchodzi? W końcu to i tak nie Nostromo.
O ile większość posterów 10 Cloverfield Lane oddaje fantastyczny klaustrofobiczny klimat tak wersje posterów z Japonii i Tajlandii poszły w zupełnie inną stronę. Największą siłą filmu z Mary Elizabeth Winstead była niewiadoma. Trzy osoby są zamknięte w schronie, z których jedna, szalona, utrzymuje, że Ziemię zaatakowali kosmici. I to oczywiste, że bohaterowie są zakładnikami wariata. No aż do finału zaspoilerowanego przez plakat.




Niektóre horrory po latach zyskują miano kultowych produkcji i nawet nie znając ich fabuły miłośnicy popkultury potrafią przywołać w pamięci scenki z tych filmów. Najlepszym przykładem jest Lśnienie Kubricka. Psychologiczny horror na motywach powieści Stephena Kinga przedstawia trzyosobową rodzinę w odciętym od świata hotelu Overlook. To miejsce emanujące złem, w którym powoli zatraca się głowa rodziny, Jack Torrance, ale czy to powód, aby na plakat użyczać sobie jedną z końcowych scen - Here's the Johny?
Podobnie jest z innym horrorem od Kinga - Carrie. Mamy dwie fotografie tytułowej bohaterki. Na pierwszej dziewczyna zostaje królową balu, a na drugiej skąpaną we krwi boginią zemsty. Dla pełnego obrazu mamy także hasło reklamowe zachęcające do zabrania Carrie na bal maturalny. O ile dzisiejszy widz doskonale zna historię maturzystki posiadającej psychokinetyczne zdolności niezbyt atrakcyjny poster zdradza nam tragiczny finał.

   

Zresztą remake Carrie również zaprezentował zakrwawioną bohaterkę. I tu pojawia się pytanie, co innego mogłoby pojawić się na plakacie zamiast tej sławnej sceny? Nie mam pojęcia, ale jak już jesteśmy prze odświeżaniu tytułów to chciałbym zatrzymać się przy najgorszym plakacie świata. Kwarantanna to remake hiszpańskiego horroru z nurtu found footage. Amerykanie stworzyli horror, który jest słaby sam w sobie. Nie ma tu niczego więcej poza nijakim odwzorowywaniem [Rec]. Plakat Kwarantanny to  finałowa scena, zerżnięta zresztą z oryginału. Pomijając to, że już wiemy jak skończy bohaterka. Dodatkowo irytowały hasła o zaginięciu wszystkich, no pięknie kontrastowały z chwilą śmierci dziennikarki.
Tytuł Dom w głębi lasu mówi o horrorze zarazem wszystko i nic. To jak Teksańska masakra piłą mechaniczną, gdzie w kilku prostych słowach mamy wyłożoną filozofię filmu. I to największa pułapka, bo Dom w głębi lasu dekonstrukcje mit pokazując nam zakulisową produkcję prawdziwej makabreski. O ile plakat przedstawiający dom jako łamigłówkę niespecjalnie zdradza treść tak jeden z zagranicznych dystrybutorów postanowił zaprezentować nam kluczową scenę z filmu czyli szklane pułapki z podziemi. Na pierwszym planie główna bohaterka, a za nią wszelakie monstra.






A może jednak warto uchylić rąbka tajemnicy? Załóżmy, że film niewiele ma do zaoferowania. Za poster Absence jestem właściwie wdzięczny twórcom i z przyjemnością umieściłbym go w dziesiątce najlepszych horrorowych plakatów albo przynajmniej wyróżnił. Cenię surową stylistykę, która przez mniej rozumie więcej. Absence nie jest udanym filmem. Reżyser przez większość czasu nie potrafił zarysować historii, ale bez obawy plakat dał podpowiedź, że chodzi o ciążę i kosmitów. Podobnie jest z pozbawioną oryginalności Ma. Główna bohaterka zaprasza do swojego domu młodych nastolatków, zaprzyjaźnia się z nimi, a z czasem ujawnia swoje mordercze skłonności. Spodziewamy się zakończenia, ale samo zaprezentowanie Mamuśki w otoczeniu młodych przyjaciół to jedna z ostatnich scen filmu, w których kobieta dokonała swojej zemsty. Dzięki plakatowi wiemy jak skończą bohaterowie filmu.


         

Zaskakuj, zareklamuj, ale nie zdradzaj zakończenia powinno krzyczeć hasło reklamowe na pudełku dvd. Czasem twórcy zapominają o tym i chcąc dać nam fantastyczny plakat wręczają klucz do rozwiązania plot twistu. Bez czepialstwa możemy zignorować "ostatnią scenę" na wstępie lub potraktować plakat jak zagadkę przy której też można się dobrze bawić.

czwartek, 31 października 2019

Happy Halloween

Dzisiaj w autobusie odbyła się kontrola biletów. Kontroler grzecznie acz stanowczo powiedział do mnie: "bilecik albo psikus". Okazałem bilet, bo skutków psikusa obawiałem się. Ostatnie dwie propozycje, nadal przede mną, to Mgła, czyli mój pierwszy horror oraz klasyka, Upiorna noc Halloween.

 


#OctoberMovieScreeningChallenge

środa, 30 października 2019

Bardzo szybka aktualizacja

Dzisiejszy post zaczynam od amerykańskiego remake'u meksykańskiego filmu z 2010 roku, Jesteśmy tym, co jemy. Trzy lata po premierze kanibalistycznego dramatu swoją wersję przygotowaną pod grunt zachodni zaprezentował Jim Mickle - twórca o skromnym, ale dobrze rokującym dorobku reżyserskim. Poznajemy czteroosobową rodzinę Parkerów, która żyje według twardych zasad narzucanych przez ojca. Po śmierci matki dorastające córki, Iris i Rose, muszą przejąć dotychczasowe obowiązki mamy, do których należało przygotowanie pożywienia. Jesteśmy tym, co jemy jest wyjątkowo ponury, nieco artystyczny, ale przede wszystkim odpychający. Czego nie mogę wybaczyć reżyserowi to piękne, spokojne i stylowe zakończenie, które w pewnym momencie zostaje zamienione na banalny finał.



Z włoską kinematografią kojarzą mi się obrazy z lat 70-tych dumnie reprezentowane przez Lucio Fulci oraz Dario Argento. Ociekające piękną, krwistą estetyką giallo na stałe wpisało się do masowej wyobraźni. Współcześnie włoski horror ujmuje innego rodzaju estetyką o czym starał się przekonać mnie Riccardo Paoletti w swoim Neverlake. Jenny Brooke odwiedza dawno niewidzianego ojca w jego wiejskiej posiadłości nad jeziorem. Dom skrywa wiele tajemnic o czym dziewczynę stara się przekonać grupka jej rówieśników mieszkająca w sąsiedztwie. Neverlake to dziwny twór. Z jednej strony twórcy popadli w pułapkę banalnego ghost story, a z drugiej bardzo starannie budowali historię opartą o folklor. Największym mankamentem jest strona techniczna, która potrafi zawalić atmosferę.



Z kolei z długiej listy adaptacji opowiadań Kinga wybrałem Dobre małżeństwo. Bohaterami historii są Bob i Darcy Andersonowie, w których rolę wcielili się Anthony LaPaglia oraz Joan Allen. Pewnego dnia Darcy odkrywa, że jej mąż jest seryjnym mordercą kobiet. Chciałoby się powiedzieć, że dzieło Petera Askina jest czymś więcej niż przeciętnym thrillerem w stylu telewizyjnych produkcji. Niestety nie jest, a nawet mogę pokusić się o stwierdzenie, że obrazy telewizyjne dają więcej emocji poprzez "ganianie z nożem", szalone dochodzenie i finałowe starcie.





Planowo miałem obejrzeć film Godzilla kontra Biollante, tym bardziej, że jest to jedna z nielicznych, dobrze wspominanych przeze mnie, historii o jaszczurze. Przypadkiem dowiedziałem się o najnowszym filmie oo Godzilli, Godzilla II: Król potworów. Ta część wypada zdecydowanie lepiej od wersji z 2014 roku.



#OctoberMovieScreeningChallenge

poniedziałek, 28 października 2019

Szybka aktualizacja

Aktualizacja obejrzanych horrorków. Kochajmy slashery, bo tak szybko odchodzą, Krzyk (1996-2011).  


Krew niewinnych z 2000 roku to nieskomplikowany slasher z Brittany Murphy w roli głównej. Para nastolatków z Cherry Falls pada ofiarą brutalnego mordercy. Wkrótce dochodzi do kolejnych ataków. Wszystkie ofiary były dziewicami, a więc rezolutne nastolatki organizują orgię. Historia ma jakieś powiązanie z dziewczyną zgwałconą przed laty w miasteczku.
Reżyser, Geoffrey Wright, ma z pewnością lepsze filmy na swoim koncie, chociażby Romper Stomper. Krew niewinnych na tle jego skinhedowskiej naparzanki wypada nader mizernie. Oto mamy slasher, który nie rewanżuje się widzowi w żaden sposób za czas, który ten mu poświęcił. Sama banalność nie jest jednak największą wadą obrazu, ale lenistwo twórców. Wright nawet nie pokusił się o to, aby jego film dawał chociaż złudną nadzieję bardziej skomplikowanej historii. Bo i jej rozwiązanie jest na poziomie fabularnym trudnych spraw, gdzie bohater z drewna monologuje na temat dramatów tego świata. Murphy wypada w swojej roli nieźle, ale pozostała część obsady po prostu tam jest na zasadzie nieciekawych awatarów. Krew niewinnych nie angażuje widzów emocjonalnie i to chyba wystarczy za jego rezenzję.



Mam do obejrzenia film z udziałem Sida Haiga, który zasłynął w kinie dzięki rolą w filmach Roba Zombiego (Dom tysiąca trupów, Bękarty diabła). Przyznam się, że to kompletnie nie moja stylistyka, a więc wybrałem Don't Do It! - film krótkometrażowy z 2016 roku w reżyserii Adama Greena (Topór, jeee!). Świetnie wpisuje się w okres Halloween.

#OctoberMovieScreeningChallenge

niedziela, 27 października 2019

Odwrotnie... pomijam remake

Dzisiaj trochę niechronologicznie, bo omijam remake, na który chciałem poświęcić jutrzejszy wpis, ale w zamian za to wspominam o pierwszej adaptacji opowiadania Mary Shelley. Przyznam też, że bardzo obawiałem się Paranormal Activity, bo uczciwie, gdybym lubił serię Peli'ego bardziej - obejrzałbym wszystkie części już dawno temu, a na koniec rosyjska produkcja. No to start!
Za początkowana przez Orena Peli'ego w 2007 roku seria Paranormal Activity doczekała się pięciu kontynuacji śmiało rozbudowujących bardzo oszczędny horror o parze atakowanej przez nadprzyrodzoną siłę. Paranormal Activity: Naznaczeni to czwarty sequel, a zarazem piąty film z serii, który mogłoby się wydawać opowiada nową historię. Jessie i Hector rozpoczynają śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci sąsiadki. Wkrótce wokół chłopaków zaczynają dziać się niewyjaśnione rzeczy.
Blair Witch Project oraz Paranormal Activity mimo prostoty wykonania i niewielu elementów, którymi mogą budować atmosferę zaskarbiły sobie uznanie krytyków i widzów. Ich głównym atutem jest umiejętne manipulowanie wyobraźnią odbiorców. Naznaczeni nie do końca wykorzystać potencjał Paranormal Activity. Jest to problem, którejś tam już z rzędu części, bo o czym jeszcze można opowiedzieć? Gdzie wcisnąć dany film na i tak już zapchanej linii czasowej?


Frankenstein, a właściciwie potwór stworzony przez doktora Frankensteina to kultowa postać, w którą prawie sto lat temu życie tchnął Boris Karloff. O filmie Universala można mówić wiele, ale na potrzeby wyzwania postanowiłem zapoznać się z pierwszą adaptacją powieści Mary Shelley z 1910 roku. Jest to krótkometrażowy film i gdyby nie tytuł prawdopodobnie nie skojarzyłbym go z potworem Karloffa. Warto obejrzeć.



Wampiry to horror z elementami fantastyki z 2016 roku w reżyserii Sergeia Ginzburga to adaptacja opowiadania Aleksieja Tołstoja "Rodzina Wilkołaka". Pojawienie się mnicha Lavra w małej, odciętej od świata osadzie zbiega się w czasie z powrotem do zamku na wzgórzu jego właściciela, wampira.
Przypomniała mi się fenomenalna scena z Frankensteina z 1931 roku. Ojciec zamordowanej przez stwora dziewczynki wnosi zwłoki dziecka do miasta. To wyjątkowo piękna i ujmująca chwila, która jest kwintesencją kina grozy. James Whale stworzył grozę o jakiej Sergei Ginzburg nie potrafił uchwycić w swoich wampirach, ale dla oddania sprawiedliwości, czy chciał on stworzyć film grozy, czy raczej przygodówkę na kształt Van Helsinga? Widziałem już kilka rosyjskich horrorów i w porównaniu do nich Wampiry wypadają blado niczym Robert Pattinson w Zmierzchu. I tu muszę przyznać, że wybrałem ten tytuł tylko i wyłącznie ze względu na Igora Khripunova.



#OctoberMovieScreeningChallenge

sobota, 26 października 2019

Legenda, która nie została legendą

Victor Crowley miał stać się legendą na miarę Jasona Voorheesa, a przynajmniej na taki obrót spraw liczył i chyba nadal liczy twórca serii Topór, Adam Green. W 2006 roku Adam Green zapoczątkował serię Hatchet, która miała przywrócić dawną świetność krwawym igrzyskom z udziałem dziewic i mordercą z ostrym narzędziem, w tym przypadku toporem, w ręku.
W 2010 roku Adam Green postanowił rozbudować legendę Crowleya ponownie pisząc scenariusz oraz reżyserując sequel. Film rozpoczyna się w momencie zakończenia części pierwszej. Ocalała Marybeth wydostaje się z bagien. Poznając swoje powiązanie z klątwą Crowleyów postanawia wrócić w miejsce rzeźni i dokonać własnej zemsty. W rolę głównej bohaterki wciela się tym razem Danielle Harris (seria Halloween) wspomagana przez Tony'ego Todda (Candyman) i Kane Hoddera (Jason X), którzy współpracowali z Greenem przy pierwszej części.
Reżyser jest fanem slasherów i to widać w jego pracy. Z pasją przedstawia nam największe klisze gatunku, powiela, kopiuje, reinterpretuje ku nasze radości, ale czy to wystarczy, aby móc stworzyć legendę na miarę mordercy z Crystal Lake? Ano, nie...
Problemów jest tu wiele. Green chcąc tak bardzo stworzyć coś oryginalnego i godnego dla nurtu slasherów, że właściwie zapomina nadać swojemu filmowi odpowiedni ton. Postać Victora wizualnie nie zachwyca i bardziej przypomina parodię Jasona niż równy mu czarny charakter. Dobra, ktoś powie, że przecież o to właśnie chodzi, o ironię, ma być śmiesznie i jak kino klasy B nakazuje. Groteska przyszła nieco potem i bardziej brała się z potrzeby asekuracji twórców, którzy w obawie przed zjechaniem własnych dzieł woleli pokazać wszystko w krzywym zwierciadle. Nie zapominajmy o Halloween Zombiego, Parku grozy Plotkina. Potrafili oni wykorzystać potencjał slasherowego klimatu, a przy tym nie ujmując mu powagi.


Efekty wizualne są na kiepskim poziomie, podobnie sprawa ma się z nieciekawymi morderstwami. Warto wspomnieć o aktorstwie... Tak, ku zaskoczeniu wielu widzów, nawet w filmie o tak prostej fabule aktorstwo powinno być przynajmniej na dobrym poziomie i przeważnie jest, o czym może przypomnieć Jamie Lee Curtis, a jak już jesteśmy przy Halloween to Daniele Harris jest urocza jako siostrzenica Michaela, ale jako protagonistka Topora wypada po prostu fatalnie. Osadzenie akcji w Nowym Orleanie i próba połączenia postaci seryjnego mordercy z duchem, a co za tym wyjaśnienie w ten sposób jego nieśmiertelności to dobry pomysł.
Niestety o żadnej legendzie mowy być nie może. Crowley to niezapadający w pamięć morderca z kiepskiego filmu i żadne sequele nie zmienią jego statusu. Adam Green próbuje w dalszym ciągu; w 2013 dostaliśmy trzecią część, a w 2017 kolejny film, tym razem zatytułowany Victor Crowley. Nie mogę odmówić mu chęci, jeśli budowanie tej serii sprawia mu przyjemność niech kontynuuje.

#OctoberMovieScreeningChallenge

piątek, 25 października 2019

Diabły, mutanty i magia voodoo

It's Alive - krzyknął doktor Frankenstein, tak po krótce. Nie przypadkowo główny bohater filmu. A jednak żyje wspomina o książce Mary Shelley i niezrozumieniu kto był tytułowym bohaterem powieści. Film Larry'ego Cohena z 1974 roku doczekał się dwóch kontynuacji i nowej wersji, co powinno świadczyć o wysokim poziomie produkcji albo chociaż o dużym zainteresowaniu nią ze strony publiki.
Oto Frank i Leonore, małżeństwo oczekuje przyjścia na świat drugiego dziecka. Na porodówce okazuje się, że ich potomek nie jest zwyczajnym bobasem. Intrygujący początek filmu zwiastuje dobry horror. Atmosafera gęstnieje z każdą chwilą, dodatkowy niepokój rodzicielki uwierdza nas w przekonaniu, że A jednak żyje zaoferuje fantastyczny klimat. Niestety po scenie porodu akcja siada, moja ekscytacja siada i mleko się zsiadło. Potworek, zmutowane dziecko, dzidzia, zwał jak zwał nie jest specjalnie eksponowany. Cohen cechuje go poprzez działania, ale i słowa ludzi, a w tym rodziców, iż jest on dzikim, niebezpiecznym stworzeniem. Bardzo irytowały mnie dwie rzeczy; spojrzenie z perspektywy potworka oraz niechlujna charakteryzacja. Wcielający się w postać Franka John P. Ryana właściwie snuje się od sceny do sceny pokazując bliżej nieukierunkowaną niechęć w stosunku do potomka, a może zbyt poważnie wziął do siebie porównania do Frankensteina? Film warto obejrzeć jako ciekawostkę, ale w żadnym wypadku nie można oczekiwać rewelacyjnego seansu. I przynajmniej mam za sobą tytuł, który zainspirował twórców AHS: Hotel.


Wybrałem okładkę mniej agresywną reklamującą film Zombie - pożeracze mięsa lub w oryginale Zombi 2. A gdzie jeden? Ta "dwójka" w tytule to dość nieszczęsny zabieg. Podobnie jak Powrót żywych trupów, film ikony włoskiego kina grozy, Lucio Fulci, czerpie z kultowego dzieła Romero. Nieoficjalna kontynuacja nie ma wiele wspólnego z Nocą żywych trupów.
Do portu w Nowym Jorku przybija łódź bez załogi. Jeden z wysłanych na nią policjantów zostaje zamordowany przez tajemniczą istotę ukrywającą się na pokładzie. Właścicielem łodzi jest zaginiony naukowiec. Jego córka Anne oraz dziennikarz Peter West wyruszają na małą wysepkę na Karaibach, gdzie ojciec kobiety prowadził badania.
Nakręcony w 1979 roku Zombie - pożeracze mięsa z pewnością powstał na fali popularności zombie movie. Mimo to nie pozostaje on wierny wyłącznie klasyce Romero. Żywe trupy Fulci'ego szukają swojego początku w magii voodoo. Współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni do dziwacznych wirusów zmieniających ludzi w trupy, bo niby epidemia jest bardziej realistyczna od czarów. Tak, ale w filmie z trupami polującymi na mózgi żywych realizm chyba nie stoi na pierwszym miejscu?
Włoski reżyser postarał się, aby jego dzieło zachwycało scenografią, charakteryzacją oraz muzyką. Mankamentem jest aktorstwo. Poza odtwórcą roli doktora Menarda pozostali mają w sobie mniej życia od wyłążących tu i ówdzie truposzy. Zombie - pożeracze mięsa to jeden z najlepszych horrorów o tej tematyce, jakie miałem przyjemność oglądać.




Obsada tego filmu jest mi dobrze znajoma. AJ Bowen, Scott Poythress oraz Jocelin Donahue wielokrotnie pojawiali się w niszowych horrorach. Przeważnie były one kiepskie jakościowo, ale nadrabiały intrygującym podejściem do tematu. I tak też jest z I Trapped the Devil.
Za kamerą stanął Josh Lobo, który zadebiutował jako reżyser, producent i scenarzysta. Dlatego można mu wybaczyć niedociągnięcia i mieć nadzieję, że przyszłe produkcje utrzymają albo przebiją poziomem debiut.
Święta. Matt wraz z żoną odwiedza swojego brata artystę w ich rodzinnym domu. Steve od początku zachowuje się w sposób niepokojący. Za jego zachowanie odpowiada mężczyzna więziony w piwnicy. Steve wierzy, iż jest on diabłem.
I Trapped the Devil prowadzi z widzem polemikę na temat pochodzenia zła. Czy moc nakłaniania nas do czynienia zła pochodzi od jakiejś siły nadnaturalnej, czy jak w przypadku Steve'a są to zaburzenia psychiczne? Josh Lobo oddał po mistrzowsku ponurą atmosferę. Przygnębiają surowe ujęcia, zwięzłe dialogi i oszczędna ścieżka dźwiękowa. Pochwalić należy również  Scotta Poythressa, który stworzył przekonującą postać. Oczywiście film nie jest pozbawiony wad. Przede wszystkim miałem wrażenie, że reżyser po części stara się skopiować Dom diabła Ti Westa i przez to traci wyjątkowości.




Na dzisiaj to tyle. Jutro kolejne dwa, a może trzy tytuły do omówienia.

#OctoberMovieScreeningChallenge