środa, 20 października 2021

10 filmów o zombie na Halloween

Poruszam się wolno, nieco kołysząc się na boki. To był ciężki dzień, a ja czuję się ledwo żywy. Jeśli już jesteśmy przy byciu ledwo żywym to chciałbym zaproponować wam dziesięć filmów o zombie, które warto poznać lub odświeżyć sobie przez Halloween. Zapraszam. 


 


środa, 25 sierpnia 2021

[Wakacyjne wyzwanie] Ace Attorney

Post na temat ostatniego hasła wakacyjnego wyzwania rozpocznę i zakończę na współuczestniczce tej zabawy, Meg. A co? Kto mi zabroni? 

Przez kilka lat zadawania sobie filmowo-serialowych produkcji w ramach Wakacyjnego wyzwania trochę mogliśmy poznać nasze gusta. Mam wrażenie, że najskromniejszą część z tych propozycji stanowiły anime i właściwie... to dlaczego? Czy oboje nie interesujemy się anime? A może hasła wyzwania nam na to nie pozwalają? Wydaje mi się, że przez lata znajomości z autorką Planety Kapeluszy udało mi się choć w niewielkim stopniu poznać jej ulubione anime. Oczywiście, mam świadomość, że istnieje więcej niż Axis Power Hetalia czy Saiki Kusuo no Psi Nan, ale jednak to zapadło mi w pamięć. Są to serie dość lekkie, mocno humorystyczne. Drugim aspektem, który kojarzy mi się z Meg są kryminały - Holmes, Poirot oraz Nancy Drew. I takie zestawienie mogło kryć się za poleconym przez nią Ace Attorney.

Ace Attorney (oryg.Gyakuten Saiban: Sono "Shinjitsu", Igi Ari!) jest ekranizacją gry z gatunku visual novel o tym samym tytule. Powstałe w 2016 roku na jej podstawie anime liczyło sobie 24 odcinki.

Phoenix Wright rozpoczyna pracę adwokata. Świeżo upieczony prawnik podejmuje się obrony oskarżonego o morderstwo mężczyzny. Nie jest to przypadek, bo na ławie oskarżonych zasiada najlepszy przyjaciel Phoenixa z dzieciństwa, dzięki któremu ten postanowił zostać adwokatem. Na całe szczęście młody prawnik może liczyć na pomoc swojej szefowej i mentorki, Mii. 

Dość dramatycznie, nie? Mamy młodego bohatera i zaraz myślimy o dramacie sądowym, możliwe jakimś zakulisowym romansie z przełożoną, próbach rozdzielenia życia od spraw zawodowych, ale nic bardziej mylnego. W rzeczywistości instytucja sądu jak i "złożona" sprawa morderstwa są tylko tłem dla lekkiej komedyjki. 

Już w pierwszej scenie poznajemy tożsamość prawdziwego sprawcy, który stoi nad zwłokami i mówi "muszę kogoś wrobić". Nie wiem, na ile ta scena była intencjonalnym żartem, ale absurd mnie rozbawił. Nie żebym chociaż przez chwilę wierzył, że Larry jest winny.

 


 

Główni bohaterowie - Phoenix i Larry - mają nieadekwatne charaktery do sytuacji, a może nawet chodźmy o krok dalej, środowiska w jakim się znajdują. Po głównym bohaterze anime, które bierze się za temat sądownictwa spodziewałbym się człowieka (optymistyczny nie jest wadą, zgoda) skupionego na celu, inteligentnego i przede wszystkim dojrzałego. Spodziewałbym się kogoś w stylu Yusei'a Fudo. Tymczasem Phoenix to taki "hehe śmieszek", któremu z zachowania bliżej do czternastoletniej dziewczynki z anime. Niestety, nie jestem w stanie uwierzyć w taką postać.

Mogę zaakceptować wybór twórców, którzy chcieli stworzyć sympatyczną, jeszcze nie przeżartą "dorosłym światem" postać. Bardziej rozdrażnił mnie przebieg sprawy prowadzonej przez Phoenixa. I nie wiem, bo albo ja naoglądałem się za dużo Anny Marii, albo twórcy Ace Attorney obejrzeli o jedną za dużo powtórkę serialu o blond walkirii w playerze. Czy tak działa wymiar sprawiedliwości?

Jestem w stanie zrozumieć pośpiech prowadzenia historii. W końcu trzeba upchnąć w jednym, krótkim odcinku wszystko od przedstawienia bohaterów, przez sprawę do jej szczęśliwego finału, ale sam przebieg sprawy to już inny kaliber. Niedoświadczony prawnik bierze sprawę, o której nie ma bladego pojęcia. Naciągane dowody nie tylko pozwalają na oczyszczenie z zarzutów podejrzanego, ale i wskazać prawdziwego winnego. Żadnych sensownych pytań, zeznań, nic. Możliwe, że się czepiam i naoglądałem się za dużo Krok od domu, ale z mojego punktu widzenia sprawa kryminalna kompletnie nie trzymała się kupy. 

Jeśli chodzi o samą animację to jest bardzo średnia. Irytowały mnie plansze informujące o przejściu z jednego etapu rozprawy do drugiego, ale rozumiem zamysł twórców. Podobał mi się ending.


Czy obejrzałbym ponownie? 

Zwykle staram się podchodzić do nowych produkcji bez oczekiwań. Wiedząc, że tym razem w wyzwaniu zmierzę się z anime część mnie zapragnęła historii prostej i zabawnej (w jakimś tam stopniu to otrzymałem). Gdy okazało się, że bohaterem będzie adwokat zamarzyła mi się poważna historia. Ace Attorney nie spełniła moich oczekiwań i raczej nie prędko dam jej druga szansę. Nie, nie przekonał mnie nawet teaser kolejnego odcinka.


I tym sposobem doszliśmy do końca kolejnego Wakacyjnego wyzwania. Nie wiem, jak ty Meg, ale mi strasznie szybko zleciały te wakacje. Najlepiej będę wspominał wizytę w muzeum i młodego faraona. Nie chcąc podzielić jego losu będę uważał z jakich butelek i co piję podczas kolacji. W innym przypadku będę potrzebował pomocy prawniczej i jak już to zgłoszę się do szefowej Phoneixa z prośbą o pomoc.

Bardzo dziękuję ci za kolejny rok wspólnej zabawy. Mam nadzieję, że propozycje, które ja dla ciebie w tym roku przygotowałem też jakoś z tobą zostaną.

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

[Wakacyjne wyzwanie] Tutenstein

Dasz wiarę, że nie chcieli mi ulgowego sprzedać?

W konwencji tegorocznego Wakacyjnego wyzwania przyjąłem, że każdy post będę rozpoczynał od wycieczki w przeszłość i założeń, co jest przede mną, nim jeszcze w ogóle zobaczę z czym się mierzę. Przyznam otwarcie, że na hasło "horror" czekałem najmniej, ale wreszcie przyszedł film grozy straszyć mnie po nocach. 

Tym razem czekał na mnie pilotażowy odcinek serialu Tutenstein. Zabawne, ale do ostatniej chwili nie miałem pojęcia z czym to się je. Nie zwróciłem uwagi nawet na tytuł, na których schodzą się słowa Tutenchamon oraz Frankenstein, ale jestem idiotą, a więc to powinno zostać mi przebaczone. Pierwsze, jakiekolwiek skojarzenia nasunęły mi dopiero screeny z  serialu. W mojej głowie pojawiły się dwa skojarzenia - Jak polubić mumię?, czyli szesnasty tomik cyklu Szkoła przy cmentarzu oraz kreskówka Farma pełna strachów. W trackie seansu do głowy przyszły mi jeszcze Przygody Jackie Chana, ale to bardziej ze względu na muzeum i artefakty. 

Nastoletnia Cleo jest miłośniczką kultury starożytnego Egiptu. Ma to szczęście, że jej mama rozpoczyna pracę przy wystawie związanej z panowaniem faraona Tutankensetamona. Nieoczekiwanie pewnej nocy mumia młodego władcy ożywa i to właściwie tyle z opisu pierwszego odcinka. 

Serial emitowany był w latach 2003-2007 i doczekał się 39 odcinków skompletowanych w trzy sezony. 


Pierwszy odcinek przedstawia kilka postaci, ale akcja skupia się wyłącznie na trzech z nich. Najważniejsza pomimo wszystko wydała mi się Cleo zafascynowana kulturą starożytnego Egiptu. Jak się domyślam będzie ona narratorką historii. W dużej mierze to jej komentarze przeprowadzają widza przez całą akcję. Obok pojawia się gadający kot dziewczyny, a zarazem oddany sługa tytułowej mumii. I tu trzeba zaznaczyć, że każda produkcja, w której pojawia się gadający kot winduje w moim rankingu nieco do góry. Ostatnim z głównych bohaterów jest młody faraon. Jest nieco odklejony od rzeczywistości, ale trudno mu się dziwić. Żałuję, że twórcy nie zaakcentowali mocniej, choćby poprzez komizm, przebudzenia Tuta, bo wszystko sprawia wrażenie takiego, "aha, okej". Postacie mimo wszystko są w porządku i w porównaniu do Ostatnich dzieciaków na Ziemi, bohaterów Tutensteina nie miałem ochoty udusić, a to jak najbardziej na plus.

Humor kompletnie do mnie nie trafia. Podobnie jest z akcją. Cały czas coś się dzieje, ale nie jest to historia, której udało się jakoś specjalnie mnie zaangażować. Nie oznacza to, że źle się bawiłem. W tegorocznym wyzwaniu, jak na razie to najlepsza rzecz jaką poleciła mi Meg.

Czy obejrzałbym ponownie?

Czy obejrzałbym kolejne odcinki? I tak i nie. Sama historia nie sprawiła, że będę myślał o dalszych losach młodego faraona, ale gdy w telewizji lata temu nadawano pasmo dla dzieci - Bajkowe kino i Tutenstein wtedy pojawiłby się w ramówce z pewnością oglądałbym z zaciekawieniem i dzisiaj wspominał tak jak wspominam Farmę pełną strachów. Myślę, że Tutenstein, podobnie jak wiele innych kreskówek jest historią, z której się wyrasta i w dorosłym życiu myśli się o niej przez pryzmat nostalgii.

niedziela, 25 lipca 2021

[Wakacyjne wyzwanie] Kolacja z arszenikiem

 Nie jem kolacji. Zostałem przez grzeczność. Uciekłem przed deserem.


Filmem z kategorii komedia postawionym przez Meg w ramach Wakacyjnego wyzwania była Kolacja z arszenikiem (oryg.The Last Supper) i jest to pozycja, która wywołała u mnie ogromny entuzjazm, chyba (tfu, zdecydowanie) największy jaki kiedykolwiek i cokolwiek wywołało w ramach tej zabawy. Przede wszystkim był to film, który "wisiał" na mojej liście do obejrzenia od bardzo dawna...

Komedia sama w sobie jest niezwykle wdzięcznym gatunkiem, bo potrafi odnaleźć się we współpracy w każdym, innym wytworem dziesiątej muzy. Moim poczuciem humoru jest czarna komedia, a filmy takie jak Ze śmiercią jej do twarzy (oryg.Death Becomes Her) oraz Sok z żuka (oryg.Beetle Juice) są moimi ulubionymi pozycjami. 

Kolacja z arszenikiem została wyreżyserowana i (na spółkę z mężem) napisana przez Stacy Title w 1995 roku. Film opowiada historię piątki młodych ludzi, którzy w ramach naprawy świata postanawiają truć arszenikiem gości zapraszanych na kolacje. Nie posiłkowałem się żadnym streszczeniem fabuły, a jedynie opisałem to, co udało mi się zawrzeć w pierwszej myśli, ale mimo chaosu to właśnie zasiadanie przy stole, pojenie arszenikiem i pytania o poglądy (niewłaściwe dla bohaterów) stanowi oś filmu.

W rolach gospodarzy "ostatniej wieczerzy" znaleźli się Cameron Diaz, Jonathan Penner oraz Courtney B. Vance, a wśród gości zasiedli między innymi Bill Paxton i Ron Perlman. Obsada naprawdę mocna, chociaż w wydaje mi się, że jak wiele filmów z lat 90-tych mocy dopiero nabrała po dekadzie lub dwóch.

Bardzo podobał mi się początek filmu i dla ułatwienia nazwijmy go "pierwszą kolacją". Był intrygujący początek, ciekawy dialog, humor i scena kulminacyjna zakończona śmiercią. Tak działa czarna komedia. Centrum żartu ma być makabryczna sytuacja, a co może być bardziej makabrycznego od zamordowania gościa podczas kolacji?  Za to uwielbiam czarne komedie. 

Kolacja z arszenikiem, jeszcze przed seansem, kojarzyła mi się mocno z moim ukochanym Płytkim grobem (oryg.Shallow Grave), którego hasłem przewodnim było niewinne zapytanie "czymże jest odrobina morderstwa w gronie dobrych przyjaciół"? Takie niewinne spłycenie poważnego czynu znajduje również uzasadnienie w filmie Stacy Title. Bohaterowie w obu przypadkach to aroganccy, wykształceni ludzie o hedonistycznym nastawieniu do świata i jakąś pogardą dla ludzi spoza kółka wzajemnej adoracji. 

Filmy dzieli jednak motyw działania, bo w dziele Boyle'a są nim pieniądze, zaś u Title ma być naiwna chęć naprawienia świata. Problem w tym, że założenia szybko się rozpadają, a im dalej w las, tym toporniej. Kolejne kolacje kwituje szybki temat przewodni spotkania, zgon i nowy krzaczek pomidorów. Brakuje jakichś interakcji pomiędzy bohaterami, a wątpliwości pojawiają się trochę od czapy, podobnie jak nieustępliwość. Nie do końca rozumiem wątek policjantki, który dość niespodziewanie i brutalnie zostaje zakończony. Finał filmu mógł być bardziej dynamiczny, jeśli nie poprzez akcję to chociaż przez dialog. 

Nie licząc krótkometrażowego Down on the Waterfront, Kolacja z arszenikiem stanowiła debiut reżyserski Stacy Title. Czy  był ambitny? Mam wrażenie, że miał być taki, ale nie do końca udało się łapanie kilku srok za ogon na raz.

Zastanawiam się, dlaczego Meg zaproponowała mi właśnie ten film. Nie mam pojęcia jaką wiedzę na temat reżyserki posiada Meg, ale chcę jeszcze o czymś wspomnieć. 

Na początku tego roku Stacy Title zmarła po długiej walce z chorobą. Styuacja była mi znajoma (chociaż nie kojarzyłem jej jako postaci związanej z filmem) z powodu jej męża, Jonathana, jednego z moich ulubionych zawodników reality show Survivor. Myślę, że chociaż Stacy Title nie zapisała się złotymi literami w historii kina to cieszyła się miłością męża oraz dzieci.

niedziela, 11 lipca 2021

[Wakacyjne wyzwanie] Ostatnie dzieciaki na Ziemi

Świetnie! Radzę sobie doskonale w każdej sytuacji nie wymagającej ode mnie rzeczy niemożliwych. 

Ten wstęp będzie przydługi. Cofnę się w przeszłość, bo koncept na ten tekst zrodził się przed obejrzeniem Ostatnich dzieciaków na Ziemi. Podejrzewam, że każda propozycja Meg będzie dla mnie wkroczeniem na zupełnie nowe wody i to najbardziej lubię w wakacyjnym wyzwaniu - możliwość zaznajomienia się z czymś, co w innych (nie wyzwaniowych) warunkach najpewniej ominąłbym. 

Ostatnie dzieciaki na Ziemi w pierwszym momencie skojarzyły mi się z Obcy na poddaszu, czyli banalna komedia z domieszką sci-fi. Potem pomyślałem o serialu The 100, czy dalej Więzień labiryntu. Cały czas w głowie miałem film fabularny, a ostatecznie okazało się, że otrzymałem serial animowany. I za nim przejdę do samego serialu wspomnę o pierwszej (niezaakceptowanej) propozycji dla Meg -  Miłość i potwory, które ma zbliżony koncept do Ostatnich dzieciaków na Ziemi. Wychodzi na to, że bardzo podobnie zinterpretowaliśmy film przygodowy. 

Ostatnie dzieciaki na Ziemi (ang. The Last Kids on Earth) to propozycja od Netflixa. Powstały w 2019 roku serial jest adaptacją serii młodzieżowych hmm... bardziej dziecięcych książek autorstwa Maxa Bralliera.Na ten moment serial doczekał się trzech sezonów. Z kolei odcinek pilotażowy ma formę godzinnego filmu i stanowi ekranizację pierwszej książki z cyklu. 

Nastoletni Jack Sullivan usiłuje przetrwać w post-apokaliptycznym świecie pełnym zombie i potworów (tak, ktoś mądry wpadł, że to i to będzie świetnym pomysłem, bo zwykle w filmach straszy jedno albo drugie).  czasem do bohatera przyłączają się jego rówieśnicy, którzy również przetrwali armagedon. 

 

Narratorem historii jest Jack i poznajemy go w trakcie jednej z "misji", czyli jesteśmy na sam początek wrzuceni w środek akcji. Jednak po chwili otrzymujemy jakieś tam streszczenie z ostatnich czterdziestu kilku dni, czyli początku apokalipsy. Na nic lepszego nie możemy liczyć ponad potwory, zombie, najlepszy przyjaciel ma walkie talkie i trzeba ocalić obiekt westchnień Jacka. 

Na uwagę zasługuje przede wszystkim polski dubbing, który spodobał mi się wyjątkowo, a wierzcie mi, raczej nie zwracam uwagi na głosy w różnych produkcjach, a tu były bardzo dobrze dopasowane. Plusem jest też animacja. Przyznaję, musiałem się do niej chwilę przyzwyczajać, ale koniec końców - postaci wyglądają bardzo ładnie. Od strony wizualnej jest bardzo dobrze: kolory są żywe, a projekty postaci bardzo ładne. Potwory mogły być nieco oryginalniejsze, ale gdzieś doczytałem, że jest to wierna odsłona książki (łącznie z rysunkami), a więc pewnie twórcy nie mogli pozwolić sobie na jakieś większe pole do popisu.

Historia jest skierowana do młodszej widowni. Problemy głównego bohatera oscylują wokół rodziny, przyjaciół i miłości. Bardzo proste i, co zaskakujące (ostatecznie), łatwe do zaspokojenia potrzeby. Nie mam z tym problemu. Ten poziom absurdu musi istnieć niczym kontrast wizualny pomiędzy apokaliptycznym światem z przedmieść, którego jedyną oazą spokoju jest domek na drzewie.

Najgorszą rzeczą, która wyprowadziła mnie z równowagi, sprawiła, że nieustannie przewracałem oczyma, robiłem przerwę w trakcie oglądania, czy komentowałem pod nosem był sam główny bohater i całe jego podejście do świata. Przez sekundę nawet lubiłem postać Jun, która od początku wyrażała (choć nie tak dosadnie) moją niechęć do Jacka. Nie mogłem ścierpieć tego co mówi, co robi, jak robi, po co robi. Wszystko to sprawiało, że każda kolejna sekunda seansu była dla mnie ciężka. I przyznam szczerze, że to byłaby całkiem udana produkcja, gdyby nie główny bohater, bo do pozostałych postaci, pomimo ich schematyczności, poczułem jakąś tam sympatię.

Na wiele pozycji o apokalipsie, które oglądałem, uczciwie, Ostatnie dzieciaki na Ziemi, umieściłbym, gdzieś pomiędzy Tańcem truposzy, a Szkolną zarazą

 

Czy obejrzałbym ponownie? 

Pytanie, czy obejrzałbym cały sezon. Tylko jeśli Jack ginie w odcinku drugim. W innym wypadku nie.

czwartek, 1 lipca 2021

Wakacyjne wyzwanie: Blockbuster Challenge

Szósta edycja? Szósta. Po roku przerwy wraca wakacyjne wyzwanie, czyli zabawę, którą organizuję z autorką Planety Kapeluszy. Meg wyszła z inicjatywą tegorocznego tematu związanego z blockbusterami. Jestem bardzo ciekawy efektów wyzwania, zwłaszcza, że hasła odnoszące się do gatunków dają dużą dowolność (w obrębie własnego gatunku, ale i to spróbuję przeskoczyć). Liczę na ciekawe propozycje. 

Zasady:

1. W trakcie zabawy wybieramy filmy/seriale/książki/inne dzieła kultury, z którymi musi się zapoznać drugi uczestnik wyzwania. Ma on dwa tygodnie czasu na "zrecenzowanie" poleconego dzieła na własnym blogu.

2. Jeśli chodzi o seriale to musi to być pilot serialu. Dopuszcza się wybór odcinka "ze środka", jeśli odcinek stanowi odrębną całość, jest fillerem, nie jest kontynuacją wątku z poprzedniego odcinka.

3. Kolejność haseł jest dowolna.


Teksty
Repertuar Oskar Gilbert Meg
Letni horror
Tutenstein Nawiedzony dom 
na wzgórzu
Film przygodowy
Ostatnie dzieciaki 
na Ziemi
Siedem minut 
po północy
Wakacyjna komedia
Kolacja z
 arszenikiem
Najlepsze 
najgorsze wakacje
Wakacyjna animacja
Ace Attorney
Tower of God

Przewidywany czas zakończenia wyzwania 25.08.2021.

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

sobota, 27 lutego 2021

Hipokryzja - ulubione słowo internetu

Wpis artystyczny. Wystąpienie jednak w pełni odnoszące się do rzeczywistości, której jeden komentarz pod jakimś video przelał czarę goryczy.

Oświeciło mnie jakieś trzydzieści sekund temu i z racji nagłego zapalenia się żarówki pod kopułą postanowiłem napisać kilka zdań, o nowym, kochanym przez wszystkich w internetach słowie. Słowie, które demaskuje ludzi obrzydliwych, zakłamanych, tych "gorszych od nas", bo żeby zostać jednym z tych "nich" trzeba wykazać się niską moralnością. Hipokryzja.

Czy nie brzmi ładnie? To jakby hipopotam udawał nosorożca. Jednak lepiej być nosorożcem niż hipokrytą tfu... hipopotamem. Piętnowanie w internecie to nie jest żadna nowość. Można w końcu wrzucić "hipokryzję" do jednego wora z krytyką, hejtem, moralną obłudą. Zauważyłem, że jakakolwiek granica pomiędzy tymi określeniami rozmyła się i ma to zapewne związek z częstotliwością ich używania, bo ile można razy dawać konstruktywną krytykę, a ile zwykły hejt? Jesteś hipokrytą. Bang, wystarczy. Bycie chamem, kretynem, czy kim tam chcecie nie jest tak dyskredytujące jak bycie hipokrytą. 

W raz z natłokiem kanałów commentery, czy inne ulubione słowo: "wyjaśnianiem kogoś", bo już nie chodzi o rozmowę na tematy, w których zdanie dwójki dorosłych ludzi jest z goła inne, ale o wyjaśnienie, a ja pytam czego i komu? Każdy człowiek uważający się za istotę myślącą może sam sobie wyrobić zdanie, ale dobra, wróćmy do myśli z początku zdania. Z pojawieniem się kanałów komentujących rzeczywistość, trochę takich bardziej rozbudowanych "reaction video" pojawiła się masa ludzi krytycznie odnosząca się do różnych zjawisk. Moralnie wyższa i lepsza. Jednak, aby znaleźć się po tej "właściwej stronie, czyli naszej stronie", na szali trzeba postawić tych pozbawionych moralności, gorszych - hipokrytów.

Autentycznie, rzygam już bezkarnym używaniem słowa "hipokryta". Jakim prawem internauta, przykro mi, chociaż nie, bo jestem jednym z nich, jestem jak oni wszyscy internautą, którego opinia nic nie znaczy w całym wielkim świecie, ma prawo nazywać kogoś hipokrytą? Patrzcie ludzie na własną moralność i świętojebliwość wobec własnych pojebanych autorytetów. 

Jakim prawem vlogerka zajmująca się literaturą mówi o hipokryzji pisarza, który pod płaszczykiem fikcji dissuje swoich krytyków, gdy sama gnoiła pod przykryciem krytyki internetowe opowiadanka? Dlaczego youtuber krytykuje "odważne" fotki instagramerki, bo ona daje zły przykład, gdy sam wplata na swoim profilu w akcję reklamową roznegliżowane dziewczyny? Dlaczego jakaś kobieta streszczając dramę nazywa jedną ze stron "strażnikiem youtube'a", czy to już jakiś nowy poziom ironii, a może, niestety, na pewno, jest o tym święcie przekonana.

Krytykuj, hejtuj, ale nie nadawaj sobie moralnego prawa bycia nad kimś. W internecie jesteśmy wszyscy równi. Nie jesteś lepszy lub gorszy, tylko taki sam. Nie nazywaj innych hipokrytami, bo ośmieszasz tym samego siebie. Świat jest wielki, a moralność ma te same standardy dla wszystkich. Nie, nie krytykuję nikogo za jego postępki - każdy jest tylko człowiekiem - ale zastanów się za nim staniesz się milionową osobą, która w rozmowie jako argumentu używa "hipokryzji". 

Chciałem to z siebie wyrzucić.

niedziela, 7 lutego 2021

Coś tam kupiłem... do przeczytania

Dawno nie robiłem żadnego przeglądu manguś zakupionych, ale to z racji, że bardzo długo nie zaopatrywałem się w nowe tytuły. Ba, nie mówię nawet o nowych jako nowych, ale zwyczajnie nie aktualizowałem mojej biblioteczki o serie, które już czytałem. Ostatnio napadło mnie na oglądanie anime. O dziwo, podoba mi się każda seria, którą zaczynam i tu pragnę zaznaczyć, że nie wybieram ich jakoś specjalnie, ot co, włączam pierwszy odcinek czegoś tam i oglądam z wielkim zaangażowaniem. Co się ze mną dzieje?! 

Jakiś czas temu zamówiłem sobie kilka tytułów, których jeszcze nie przeczytałem (nadal czekam za kolejnymi, które cholera wie, czy kiedy doczekają się czytania).

Przygodę z serią Klasa skrytobójców zakończyłem około 10 tomu roku 2020. Seria niemiłosiernie mnie denerwuje swoim bezsensem i tu nawet humor nie potrafił jej podratować w moim odczuciu, ale to nie znaczy, że nie chciałem się katować nią dalej, ale cholera, ani razu na moje X wizyt w saloniku prasowym nie mogłem znaleźć nowego tomiku i zlałem. Ostatnio poszukałem Klasy skrytobójców na stronie internetowej i okazało się, że jestem jakieś sześć tomików do tyłu. Jak na załączonej fotografii widać - zacząłem tom 11. Niebieska zakładka to granica, w której pan Niezabijski zaczął mnie irytować do tego stopnia, że lektura musiała wrócić na półkę. 

Postanowiłem dać szansę polskiemu komiksowi Niesłychane losy Iwana Kotowicza. Seria liczy trzy tomy, a ja zamówiłem dwa, nie wiem czemu. To była zwyczajna ciekawość. Seria ma łączyć fantastykę z historią. Zacząłem czytać, sam koncept jest w miarę ciekawy. Pewnie dokupię trzeci tom, ale to już na kolejne zakupy.

Na koniec został piąty tom mangi Dragon Ball Super. Szczerze to już nie chce mi się pisać o kolejnych tomach. Mimo tego, że przeczytałem i trzeci i czwarty, a teraz kupiłem piąty. Przyznam z ulgą, że seria liczy zaledwie 9 tomów (mało jak na standardy DBZ) i uda mi się dobrnąć do końca. Lepiej zaprezentowało się anime. Jeśli chodzi o mangę to polecam jednotomówki Odrodzony jako Yamcha i Jaco z Galaktycznego Patrolu.

Tyle ode mnie. Nara.

sobota, 23 stycznia 2021

Co znalazłem fajnego w 2020

W jednej takiej książce znalazłem krótką tezę (cytatu nie podam, bo nie chce mi się go teraz szukać, a więc żyjcie z tym) o długości słów i potrzebach ludzkich. Motyw był taki, że najkrótsze słowa wyrażają czynności najpilniejsze - jeść, pić, żyć, a im dłuższe słowa tym mniej potrzebne są człowiekowi jak człowieczeństwo. 

Rok 2020 przeżyłem na funkcji totalnego oszczędzania baterii przez większość czasu tracąc słowa długie na rzecz tych krótkich. Na całe szczęście było jedno umiarkowanie długie słowo: poznawanie. Poniżej przedstawiam listę kilku fajnych rzeczy i twórców, którzy umilali mi czas przez ostatnie 12 miesięcy.

 

Pokemon Twilight Wings

Krótkometrażowa seria od studia Studio Colorido to pozycja absolutnie fenomenalna. Licząca zaledwie siedem odcinków seria (osiem, jeśli liczyć specjalny) zabiera nas w podróż po regionie Galar, gdzie poznajemy małego chłopca o imieniu John marzącego o obejrzeniu na żywo mistrzostw ligowych. Pokemon jest na tyle rozbudowaną serią, że twórcy niejednokrotnie pozwolili sobie na różne eksperymenty względem anime. Seria Twilight Wings jest ciepła i ujmująca. To nie pozycja wyłącznie dla miłośników pokemonów. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy, nawet niezaznajomiony z kieszonkowymi stworami będzie mógł w niej odnaleźć coś dla siebie.


 Nowator

Nowator, a właściwie Paweł Lipski to muzyk, raper, autor tekstów, a także członek formacji TeOeR. Z muzyką Nowatora zetknąłem się przez jakiś przypadek pod koniec tego roku i jest to o tyle dziwne, że twórca jest obecny na polskiej scenie od wielu lat tworząc wraz z TeOeR i równolegle prowadząc karierę solową. Utwory Nowatora łączą stylistykę rapu z bardziej popowymi brzmieniami. To nie jest żadna wyszukana muzyka, a przyjemna rozrywka, przy której chce się bawić.

 

Kasia Gandor

Kanał Kasi znalazłem gdzieś tak w marcu kwietniu, kiedy dopiero covidowa impreza rozkręcała się. Kasia odpowiadała na pytania związane z wirusem, gdzieś tam starała się uspokoić nas i ostrzec. Na kanale znajdziemy treści edukacyjne zaczynając od zagadnień z biologii, aż po gospodarkę. Dla mnie najfantastyczniejszym elementem kanału Kasi jest poziom wizualny materiałów. Widać, że poza treściami merytorycznymi dla autorki ważny jest także ciekawy sposób przekazywania informacji. Jest jedyną osobą na polskim youtubie, której nie udało się niczym mnie zirytować. Tak trzymaj, Kasia!

 

Hot16Challenge2

Akcja Hot16Challenge powstała w 2014 roku z inicjatywy Solara. Jej druga edycja przypadła na koniec kwietnia 2020 roku. Wyzwanie polegało na nagraniu krótkiego (16 wersów) utworu, a następnie nominowaniu kolejnych trzech artystów. Każdy z biorących udział umieszczał w opisie swojego filmu link do zbiórki na wsparcie personelu medycznego w walce z koronawirusem. Hot16 stało się fenomenem internetowym, który zaczął się od raperów, ale szybko przeszedł na muzyków, aktorów, polityków, wszelkiej maści celebrytów. Chcę wierzyć, że wszyscy nagrywali utwory w dobrych intencjach, bo pomaganie, bo propagowanie jest dobre, bo fajnie jest posłuchać fajnej muzyki.

 

Przybysze

Norweski serial kryminalny Przybysze (Fremvandrerne) skradł moje serce na kilku poziomach. Początkowo historia koncentruje się na tajemniczych zdarzeniach mających miejsce na całym świecie - z wody wyławiani są ludzie pochodzący z różnych czasów. Po tym wstępie akcja przenosi się kilka lat do przodu. "Przybysze z przeszłości" nie dziwią już nikogo, a oni sami z większym lub mniejszym powodzeniem starają się asymilować z mieszkańcami teraźniejszości. Główny bohater, detektyw Lars Haaland otrzymuje odgórnie nową partnerkę, Alfhildr, pochodzącą z ery Wikingów. Kobieta jest pierwszą policjantką-przybyszem, co wśród współpracowników budzi mieszane uczucia. Dla jej szefostwa to okazja, aby poprawić sobie notowania wśród społeczeństwa, a dla niej powód do dumy. Alfhildr i Lars zostają oddelegowani do wypadku nad morzem -  utonięcia nowo przybyłej. Sprawa, która początkowo wydaje się zwykłym wypadkiem zaczyna mnożyć pytania i niejasności. Serial liczy sześć odcinków, w których zachowuje doskonałe tempo, buduje charaktery i uderza w kulminacyjnym momencie.


Tak wygląda moja lista odkryć z 2020 roku. Zapraszam was do zapoznania się z nimi. Naprawdę warto.

poniedziałek, 11 stycznia 2021

sobota, 9 stycznia 2021

Autorka Planety Kapeluszy

Łapówkarstwo 2021

Słowo się rzekło. Przygotowałem krótki tekst poświęcony autorce Planety Kapeluszy. Nie będę robił tu jakichś reklamówek o jej tekstach, czy uprawiał lizodupstwa (wyobrażam sobie, że w tym momencie zaniepokojona Meg myśli, co strasznego tutaj po wypisywałem). Znam Meg już ponad siedem lat i to takie tam o niej...

Romans mały, ale spełniony.

Jakieś cztery lata temu wraz z Meg spacerowaliśmy uliczkami wschodniej Warszawy. Produkowałem się, a RedHatMeg spoglądała co jakiś czas w bok, jakby moja persona zupełnie jej nie interesowała! Po jakichś dwóch sekundach zrozumiałem na co patrzy. Przechodziliśmy akurat obok księgarni. Meg kocha książki i daje upust tej miłości w każdej możliwej chwili. Agatha Christie, Terry Pratchett - z pewnością znajdziecie o tych autorach sporo artykułów na Planecie Kapeluszy. Czytanie dla jednych to hobby, dla innych sposób na zabicie czasu, a dla Meg czytanie to miłość.

Egocentryzm.

Jak każdy pisarz, ba, zwyczajny twórca w jakiejkolwiek dziedzinie i Meg pragnie podziwu i uwagi, ale nie dla siebie, ale dla własnej twórczości, którą promuje z wielką dumą i zaangażowaniem. Na forum powstało nawet humorystyczne określenie "megowanie" od jej nicku. Słowo znaczy mniej więcej tyle co przekonywanie kogoś do zapoznania się z jakimś utworem, niekoniecznie własnym. I tutaj muszę zaznaczyć, bo ktoś, kto nie zna Megi może pomyśleć, że to jakaś MEG-alomanka, co byłoby krzywdzącą bzdurą. Meg jako Meg pozostaje skromną osobą, gdzieś tam starającą się nie wychylać.

Dobro.

Tak. Ja wiem, że dobra może być zupa ogórkowa, ale Meg również. Jeśli zarejestrujesz się na forum to z pewnością właśnie ona będzie pierwszą osobą, od której poczujesz pokłady życzliwości i sympatii, a jeśli jeszcze się okaże, że siedzicie w tym samym fandomie... I nie jest to wyłącznie życzliwość formowa dla nowych osób, którym trzeba coś cierpliwie tłumaczyć. To osoba serdeczna na co dzień - uśmiechnięta, pomocna i chyba powtórzenie słowa z "góry" po raz kolejny nie ma większego sensu, ale tak, Meg jest jak zupa ogórkowa.

Hobby. 

Każdy posiada jakieś zainteresowania. Tym najbardziej oczywistym u Meg jest pisarstwo. Ktokolwiek ją zna powie, że lubi tworzyć, czytać, udzielać się na forum, blogu, portalu, rzadziej youtube. Chyba największą ciekawostką i czymś mogłoby się zdawać nie do pomyślenia było jej zainteresowanie europejskimi sztukami walki, a dokładniej zaczęła chodzić na... em... [mała notka od autorska: ten tekst powstaje na żywo i przed chwilą zdałem sobie sprawę jak źle konstruuję to zdanie, ale co mi tam] kurs walki mieczem. Po części spowodowane zapewne chęcią zgłębienia tematu na potrzeby pisarskie (Pieśń o Walentynie).

A może by tak obowiązki?

Obowiązki. Pogadajmy o tym, czego wszyscy nienawidzimy. Meg jest bardzo sumienna i nie ma, że boli. Chociażby taki projekt jak wakacyjne wyzwanie - trzeba trzymać się terminu i koniec kropka. Meg to osoba solidna i pracowita. Jeśli zobowiąże się do wykonania jakiegoś zadania to z pewnością temu podoła, a jeśli chodzi o wspólny projekt - będzie dopingowała cię, abyś nie został w tyle. Z tym wiąże się jej uczynność, nie wiem, czy muszę/mogę sięgać po "serię" CSOUMWP, ale nawet w pracy jest gotowa poświęcić własny czas i energię do pomocy. 

To na razie koncept...

Kreatywność z Meg po prostu bije na prawo i lewo. Znam to uczucie, kiedy masz pomysły na stworzenie własnych uniwersów, ale nie zawsze idzie to w parze z chęciami na napisanie kilkuset stronicowego dzieła. Mimo to warto pomyśleć o samych założeniach takiego dzieła. Pamiętam jak kiedyś Meg opowiadała nam o opowiadaniu, w którym zostałaby zaproszona na terapię wraz z postaciami ze swoich opowiadań. Ciekawe, czy z tego konceptu wyrosła Klinika doktora Marcha

Mogę pozazdrościć.

Jednej rzeczy będę ci chyba zawsze, albo do chwili, aż ją u siebie wypracuję, pozazdrościć - masz wiele uporu w dążeniu do wyznaczonych celów. Chciałbym mieć twoją siłę w zmaganiu się z różnymi przeszkodami i taką "pozytywną" upartość, że musi być po twojemu. Chcesz tego i w końcu to zrealizujesz.

Emm... archeologia?

Przedostatnia literka miała być o czymś innym, ale przypomniałem sobie jedną rzecz już z przeszłości, której Meg nie uprawiała bardzo dawno i jako archeolog postanawiam wydobyć ją na światło dzienne. Na forumowym szołcie gada się o wszystkim i czasami natłok idiotyzmów sprawia, że nikt nie wie, o czym była mowa. Zdarzało się często, że Meg pisała jakieś pytanie lub stwierdzenie, które automatycznie kończyło wszelkie dyskusje. Humorystycznie, ona sama lub ktoś inny (były to czasy przede mną) nadał jej ksywkę "Zabójca szołta". Czy ludzie byli niegrzeczni i olewali jej pytania? Nie! Czy dawała odpowiedź, która kończyła wszelkie spory? Też nie. Myślę, że wiązało się to z doskonałym timingiem Meg - pisała w momencie, w którym już nikt nie miał kompletnie nic do powiedzenia.

Gratulacje!

Meg, urodziny obchodziłaś wczoraj, ale w Polsce świętuje się siedem dni przed i siedem dni po, a więc z okazji urodzin życzę ci przede wszystkim, abyś zawsze była taka jak cię opisałem powyżej. Kieruj się w życiu serdecznością, uczynnością i humorem. Miej dystans do siebie i świata. Pamiętaj, że możesz mówić o tym, co ci nie pasuje i zawsze noś głowę wysoko. SPEŁNIAJ MARZENIA.

piątek, 1 stycznia 2021

Filmy obejrzane w 2020

Nowy rok rozpocznie się od serii postów "Och, 2020 już się skończył, hura". Za nami ciężki rok i wczorajsze, symboliczne pożegnanie wszystkich nieszczęść za nim się wlokących niesie za sobą jakąś ulgę. Niezmiennie, oglądałem filmy, trochę inaczej niż wcześniej, bo oglądałem też seriale (nic wielkiego). Niezmiennie oceniałem je. Niezmiennie wybrałem najlepsze. I po raz siódmy przedstawiam moje odkrycia filmowe w formie blogowej notatki. W 2020 roku obejrzałem 147 filmów, z czego 22 pozycje stanowiły produkcje z 2020 roku, a oto najlepsze z nich.

 



Hiszpański komediodramat Żyj dwa razy, kochaj tylko raz opowiada historię profesora matematyki, który cierpi na Alzheimera. Z dnia na dzień z człowieka cieszącego się własnym towarzystwem oraz liczbami staje się zależny od własnej rodziny - córki, męża i wnuczki. Nie zauważyłem momentu, w którym film zaczął łapać mnie za serce swoją dobrocią i banalnym, ale prawdziwym przekazem - każdy chce być kochany. 

Hotel Mumbaj opowiada o serii ataków terrorystycznych w Mumbaju z 2008. Film koncentruje się na zamachu w hotelu Taj Mahal. Na pierwszy plan wysuwają się poszczególne postaci dramatu - obsługa hotelu, goście oraz terrorysta. Film A.Marasa wbija w hotel pod względem realizacyjnym jak i emocjonalnym. 

Pewnie ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto uzna Searching za film bardzo dobry, albo przynajmniej taki, który mógłby konkurować pod względem realizacji z Żyj dwa razy, kochaj tylko raz lub Hotel Mumbaj. Mimo to na moich listach zawsze znajdzie się jeden tytuł, który wybiega gdzieś poza obiektywne (mam nadzieję, że jestem obiektywny) osądy i staje się po prostu tytułem, do którego bardzo chętnie wracam i to jest właśnie Searching. Film w całości jest kręcony za pomocą kamerek internetowych, mamy zrzutki na Facebooka, Twittera oraz Instagrama. Fabuła koncentruje się na poszukiwaniach ojca (John Cho) zaginionej córki. Dzięki tematyce forma kręcenia filmu - "riserdżu" - sprawdza się doskonale.



Najlepszy film powstały w 2020? Obejrzałem 22 tytuły. Przeglądając własne oceny doszedłem do wniosku, że bardzo wiele z nich było średnich. Najpierw chciałem napisać tu o Rebece, potem o Naprzód, a w końcu o Antebellum, ale mimo to żaden z nich nie podobał mi się z czystym sumieniem. Najbardziej spodobała mi się Wyspa fantazji. To film przygodowy z domieszką fantastyki. Mimo że często wyświetla się z tagiem "horror 2020" to tytuł, który spokojnie możesz obejrzeć z całą rodziną. Grupa ludzi zostaje zaproszona przez ekscentrycznego milionera pana Roarke'a na tytułową wyspę. Wyspa potrafi spełniać najskrytsze fantazje tych, którzy na nią przybywają. Jednak mają to do siebie, że toczą się swoim rytmem. 

 

To najlepsze filmy z 2020 roku. W tym roku nie chcę niczego obiecywać, bo nie wiem, jak rozwinie się moje blogowanie. Mam wiele rozpoczętych tekstów i będę starał się je ukończyć o Big Brother, Simsach, ciekawe odkrycia nie tylko filmowe, Meg... Mam także wiele rozpoczętych filmów na kanał na Youtube (moja największe nieszczęście to utracenie materiałów do 13 miesięcy grozy). Cóż... banalnie, życzę wszystkim wszystkiego.