Jeden z pierwszych postów na blogu napisałem trochę z czapy. Uzupełniałem wtedy kolekcję mangi
Dragon Ball i postanowiłem pochwalić się zakupem pierwszych dwóch tomów. Teraz, prawie cztery lata później chwalę się ludzkości kupnem nowej mangi, a dokładniej mangi Dragon Ball Super powstałej we współpracy AkiryToriyamy (autora oryginalnego DB, jakby ktoś miał zaćmienie umysłu i nie wiedział) oraz Toyotarou.
Będzie to post szalenie nostalgiczny, a nieco recenzyjno-porównawczy. Nic dziwnego, bo już na pierwszy rzut okaz nowej mangi bije wspomnienie dawnej serii, małego chłopca siedzącego na smoku.
Okładka
Dragon Ball Super jest uderzająco podobna do okładki pierwszego tomiku
Dragon Ball. Nawet grzbiet tomiku będzie ponownie układał się obrazek. W zasadzie inna jest tylko czcionka i siłą rzeczy Son Goku jest dorosły. Na tym jednak koniec nostalgicznych chwytów. Na pierwszych stronach brakuje przedstawienia bohaterów, które otwierało każdą mangę. No okej, w pierwszym tomiku oryginału też nie było takowego, a więc możliwe, że autorzy zaczną przedstawiać naszych herosów również od tomu drugiego. Czego jednak naprawdę zabrakło, wertujemy mangę na sam koniec, to "galeria stron tytułowych". Strony tytułowe rozdziałów tworzą kadry, które natychmiast rzucają nas w sam środek akcji. Chyba tylko dwukrotnie w całym tomiku rozdział otwierała faktyczna okładka. Trochę szkoda, bo "galeria stron tytułowych" była czymś od czego rozpoczynałem lekturę. Zamiast tego każdy rozdział kończy humorystyczna scenka typu "tańczący Vegeta". Nie było również "informatora", rodzaju... hm... może nie reklamówki, ale jakiegoś dodatku będącego dowodem na fajność serii. Oczywiście, nie jest to wielka strata.
|
Dragon Ball i Dragon Ball Super |
Treść. Akcja rozpoczyna się niedługo po pokonaniu Buu. Goku pracuje, co jakiś czas wspominając walki z najsilniejszymi przeciwnikami (ot, co, trening na sucho). Pojawia się Pi... Piwus... Nie wiem, chyba zdążyłem się przyzwyczaić do imienia Beerus i nawet przez myśl mi nie przeszło to
beer. Dowiadujemy się kim jest bóg zniszczenia (mniej więcej), coś o wszechświatach (mniej więcej), jakimś poziomie super saiyan god (też mniej więcej). Cały ten tomik można określić jako "mniej więcej", bo akcja leci na złamanie karku. Dymki są zapełnione na bogato, jest sporo do czytania w porównaniu do oryginalnej serii, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że z mangi usunięto połowę treści. Nikt o nic nie pyta, postaci są stawiane przed faktami, bo tak i muszą to przyjąć, bo to prostsze niż pytanie o cokolwiek. Przykład? Początek rozdziału: Beerus walczy z wojownikami Z (czy może teraz Super) i z rozmowy wychodzi, że cała drama rozpoczęła się od tego, iż dla Beerusa zabrakło puddingu. Wszystko zostało powiedziane w dialogu. Nie pokazano komicznej sytuacji z brakiem żarcia (szkoda), ani nie pokazano reakcji naszych bohaterów na pojawienie się nowego silnego przeciwnika (jeszcze większa szkoda). Brakuje mi ciekawości, rozwijania wątków, bo wszystko rujnuje przesadny pośpiech. Zupełnie jakby autorzy chcieli jak najszybciej zakończyć pracę nad mangą.
O ile nie podoba mi się pośpiech fabularny to należy pochwalić autora ilustracji. Toyotarou wykonuje kawał dobrej roboty. Czuć klimat rysunków Toriyamy i za to bardzo mu dziękuję.
Oczywiście będę dalej czytał
Dragon Ball Super, chociażby z próżnej ciekawości i nadziei, że będzie znacznie lepiej. Jest okej.
|
Ilustracje utrzymują klimat DB |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz