niedziela, 3 września 2017

[Wakacyjne wyzwanie] Delicatessen

Bez przedłużania, wakacje dobiegły końca i również wakacyjne wyzwanie musi się zakończyć, a na deser zostawiłem sobie Delikatesy, a właściwie Delicatessen. Jest to francuska produkcja powstała w 1991 roku, za którą twórcy Jean-Pierre Jeunet (Amelia, Obcy: Przebudzenie) oraz Marc Caro otrzymali wiele nominacji do prestiżowych nagród filmowych. Film doczekał się czterech Cezarów za scenografię, montaż, scenariusz i debiut reżyserski. Czym właściwie jest Delicatessen? O czym opowiada?
W bliżej nieokreślonej przyszłości nie dzieje się najlepiej... W zaniedbanej, francuskiej kamienicy rządy sprawuje Rzeźnik (Jean-Claude Dreyfus). Ksywka nie wzięła się znikąd, bowiem mężczyzna praktykuje kanibalizm. Pewnego dnia do kamienicy przybywa Louison (Dominique Pinon) poszukujący zatrudnienia. Sąsiedzi nie mogą się doczekać chwili, gdy będą mogli skosztować nowego sąsiada...
Przyznam się, że do filmu podchodziłem dwa razy. Za pierwszym razem odtrąciła mnie ohyda. Film otwiera scena, w której koleś próbuje uciec kanibalom. Przebrany za śmieci wskakuje do kubła i rach-ciach przechodzimy do sceny w sklepie, gdzie poporcjowane mięso trafia do klienteli. Nie, nie jestem delikatny, oglądam filmy gore, ale w tej prostocie i takim poczuciu beznadziejnej biedy było coś co zniechęciło mnie do dalszego oglądania. Za drugim podejściem brzydota przestała mnie razić, a co ważniejsze zacząłem lubić estetykę dzieła – wilgoć, brud, potworność zachować postaci. Groteska goni groteskę, ale im dłużej oglądasz, tym bardziej czujesz się oczarowany. Wszystko to ma swoje uzasadnienie. Są ciężkie czasy, nie ma jedzenia, bohaterowie handlują jedzeniem, bo ono ma najwyższą wartość w tym świecie. Kanibale nie są źle, a nastawieni na przetrwanie. Muszą sobie sami radzić i w ich nieokrzesanym sposobie bycia jest więcej prawdziwości i sensu niż w postaciach z kina gore, które zabijają dla sportu. 

Interes się kręci...
Wizualnej stronie nie mogę niczego zarzucić. Podobnie od strony dźwiękowej. Połączenie prozaicznych odgłosów codzienności (skrzypienie łóżka, trzepanie dywanu) z wiolonczelą stworzyło fajny podkład, czy późniejsza, wspólna gra Julie i Louisona. Co wygrywa w kategorii najlepsza scena? Zdecydowanie sen Julie o klaunie. Tak właśnie powinny wyglądać sny, no może nie każdy powinien być o przerażających klaunach, ale zdecydowanie spodobała mi się atmosfera podszyta niepokojem. Przy okazji napiszę, że ostatnio myślałem o stworzeniu jakiejś topki niepokojących scen z filmów, bo w internetach mało takich rzeczy i niekoniecznie odnoszą się do samego poczucia niepokoju. Ulubiona postać? Rzeźnik. Postać grana przez Jean-Claude Dreyfusa była rewelacyjna – jego brutalność, humor, wątpliwości – wszystko to składało się na postać, którą widz lubi i kibicuje, mimo że ma się świadomość, że został on obsadzony w roli czarnego charakteru i historia raczej źle się dla niego zakończy. Pozostali byli po prostu w jego cieniu, ale można wyróżnić Chick Ortega oraz Karin Viard za urodę.
Fabułę streściłem w drugim akapicie i szczerze? Nie miała dla mnie większego znaczenia i widać to w końcówce będącej jednym, wielkim chaosem. Całą robotę odwaliła estetyka Delicatessen oraz postać Rzeźnika.I myślę, że dla tych dwóch powodów warto było zapoznać się z tym filmem.

Czy obejrzałbym ponownie?
Nie jest to film, który można nadużywać, ale z pewnością broni się i myślę, że kiedyś mogę chcieć sobie go przypomnieć. 

Z mojej strony wakacyjne wyzwanie dobiegło końca. Dziękuję Tat i Hienowi za propozycje filmów i seriali. Nie nudziłem się i przy okazji trafiłem na propozycje, po które pewnie sam nie sięgnąłbym i mam nadzieję, że moje propozycje również wam się podobały. Do kolejnego wyzwania, hej!

1 komentarz: