Komiks? Superbohaterowie? Zombie?
Przemoc? Sporo nawiązań do popkultury? Czy to wystarczy, aby
stworzyć dobrą i nietuzinkową serię? Na dobrą sprawę to nie mam
pojęcia jak rozpocząć ten post, ale takie ryzyko zawsze istnieje,
gdy ktoś poleca mi jakąś rzecz, o której potem piszę na blogu i
tak też było z trzecim wakacyjnym wyzwaniem, Inferno Cop. Nie, nie jest to najdziwniejsza rzecz z
jaką miałem do czynienia, ale z pewnością jest to twór interesujący, o którym
można powiedzieć wiele i nic. Także jedziem z tym śledziem.
Inferno Cop to krótkometrażowa
seria anime, powstała w 2013 roku, autorstwa duetu Akira Amemiya i Hiroyuki Imaishi. Serial
liczy sobie trzynaście odcinków, a każdy z nich trwa około trzech
minut. Tytułowy bohater to brutalny gliniarz z Jack Knife Edge Town. O ile miejsce akcji nie ma większego znaczenia, to już o wyglądzie stróża prawa warto napisać, bo do złudzenia przypomina on postać
Ghost Ridera z uniwersum Marvela. Pierwszy raz piekielnego policjanta
poznajemy, gdy ratuje z opresji ciężarną kobietę. I tu właściwie zaczynają się jego kłopoty z złowrogą organizacją.
Czyż nie przypomina wam kogoś? |
Wielkiej
fabuły to tu nie ma. Inferno Cop nadaje się doskonale jako
zabijacz czasu, przy czym dostarcza widzom brutalnej, odmóżdżającej
rozrywki. Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że nie każdy pokocha
taki rodzaj humoru. Okej, przyznaję, podobał mi się odcinek z wyścigiem. Niby takie nic, a cieszy :) Z Inferno Cop toczyłem prawdziwy bój. Po pierwszym odcinku seria odrzuciła mnie od siebie, bo co to niby jest? Potem przyzwyczaiłem się do prezentowanej "awangardy", aby pod koniec zacząć odczuwać delikatne znużenie.
Seria jest o tyle specyficzna, że nie
mamy animacji. Ta, jeśli ktoś pomyśli o animacjach z kraju
kwitnącej wiśni, wyobraża sobie duże oczy, kolorowe i
wymyślne fryzury oraz smukłe sylwetki. Inferno Cop proponuje
nieruchome plansze i dubbing. Zapomnijmy o ruchu.
Tutaj otrzymujemy wyłącznie klimat komiksu. Warto zaznaczyć, że
nie takiego z mangi, ale krwistego komiksu amerykańskiego. Kreska
przywodzi na myśl historie o superbohaterach i w
zasadzie jedyną rzeczą, która odróżnia serial od wersji czytanej jest brak dymków z dialogami. Oto cały koncept. Co mi się podobało? Muzyka. Po każdym odcinku z chęcią zostawałem na napisać końcowych, aby posłuchać sobie endingu.
Przy tego
rodzaju produkcjach zawsze zastanawiam się, czy coś przegapiłem? Czy taka surrealistyczna seria kryje w sobie coś więcej? Może parodia ma służyć jakimś wyższym celom, których głupi ja nie rozumiem? Forma nieważna, liczy się przekaz, ale jaki właściwie jest ten przekaz? Z tym pytaniem pozostawiam czytelników, sami oceńcie Inferno Cop.
Czy obejrzałbym serial ponownie?
Myślę, że nie, ale dziękuję Hienowi za polecenie, bo mimo wszystko Inferno Cop zapamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz