środa, 14 stycznia 2015

Magia Pegaz(us)a

Nie jestem fanem gier. To znaczy czasem w coś pogram, ale z pewnością nie jestem kimś z kim można pogadać o premierowych tytułach, albo konsolach. Prawdopodobnie ciężko jest mnie nazwać "niedzielnym graczem", bo i ten zapewne ma większe rozeznanie ode mnie. Co nie zmienia faktu, że kiedyś... jeszcze w epoce wczesnej kredy miałem konsolę o wdzięcznej nazwie Pegasus, dwa joysticki i całkiem sporo dyskietek, które można było dostać za grosze od ruskich na targu. 
Pierwszego Pegasusa otrzymałem na urodziny. W zestawie poza, jak to się mówiło, "grą telewizyjną" była jeszcze czarna dyskietka: wybór gier był niewielki (około 12), ale na tamten czas, kiedy to nie miałem żadnej styczności z grami wideo moje spotkanie z konsolą można było przyrównać do spotkania jaskiniowca z ogniem. Na czarnej dyskietce znajdowały się: Tank, Tetris, Hunt Duck i Cyrk. Z czego ten ostatni pochłonął mnie na wiele godzin. "Circus" był banalny, bo składał się z pięciu powtarzalnych plansz, w których cała praca gracza polegała na przyciskaniu jednego guzika, co nie zmienia faktu, że zabawa była przednia. Fajne były też czołgi, które mimo prostoty miały ciekawe opcje jak cziter mode znaczy... opcja budowy własnej planszy oraz gra "na dwóch".

Gry wciągnęły mnie na dobre. Kolejną dyskietką było "9999 in 1" (no, co? po 12 in 1 trzeba było się rozwijać). Tak naprawdę na dyskietce znajdowało się kilka tytułów na kilkunastu różnych poziomach. Ponownie pojawiły się Tanki, Tetris oraz Wild Gunman, które było w zasadzie tym samym co Duck Hunt, tyle że w westernowej oprawie. Nowością była kosmiczna strzelanka Galaxy coś tam... oraz Super Mario Bros. I właśnie ten tytuł warto wspomnieć. Super Mario Bros to niesamowite wspomnienia. Wspólnie z kuzynostwem potrafiłem godzinami siłować się z kolejnymi poziomami tej gry, aby tylko dotrzeć do plansz z księżniczkami, które za każdym razem mówiły: "Przykro mi, ale księżniczka jest w innym zamku", czy coś w ten deseń. Po Super Mario Bros przychodziły kolejne gry jak chociażby Adventure Island, która wydaje mi się być grą tworzoną na podobieństwo Super Mario Bros (nie chce mi się szukać informacji na ten temat).


Miałem mnóstwo dyskietek, po których dzisiaj ślad wyparował. W każdym razie wiele z tych gier, chociaż nie z tytułu, nadal pamiętam. Jak chociażby "Samurai Ninja Cat" będąca pierwszą grą, którą przeszedłem od dechy do dechy, czy Doki! Yuuenchi, którego jak się dowiedziałem angielski tytuł brzmi: "Trolls in Crazy Town". Pojawiały się znane tytuły: RoboCop, Tiny Toon Adventures 2 oraz Home Alone 2. Były gry wyjątkowo trudne jak Battletoads lub Bucky O'Hare.


Ostatnio ponownie odpaliłem gry, niestety tym razem na emulatorze i stwierdzam, że nie zestarzały się tak bardzo. Nadal są zajmującymi czas tytułami i jeśli zignoruje się ich prostotę można się przy nich świetnie bawić.

1 komentarz:

  1. Ja całe życie pogrywałam na pececie. Cała moja rodzina to pecetowcy i jesteśmy z tego szczęśliwi. A Pegazus kojarzy mi się z programem do odbierania poczty. Toteż - poza Tetrisem i Super Mario Bros - nie kojarzę żadnej z opisanej przez ciebie gry.

    OdpowiedzUsuń