poniedziałek, 12 maja 2014

Różnica pomiędzy wulgaryzmem, a warzywem

Przepraszam! Marny ze mnie pedagog i chyba właśnie z tego powodu nie powinienem brać się za ten temat. Mimo to chciałbym o czymś opowiedzieć. Otóż... Zastanawia mnie kultura osobista młodych ludzi. I nie mam tu na myśli licealistów lub studentów, bo to temat na dłuższą rozprawę. Chodzi mi o uczniów szkoły podstawowej. Tak, "dzieciaki", które dopiero wkraczają w świat, i których rodzice oraz nauczyciele, co chwila strofują przypomnieniami: "przywitaj się", "co się mówi".
Jakiś czas temu zauważyłem uczniów z podstawówki - trzy dziewczyny, dwóch chłopców - z wielkimi tornistrami na plecach i telefonami w dłoniach. Byli dość głośni. Puszczali muzykę z komórek i śmiali się, co jakiś czas stawiając w zdaniu słowo "kurwa" w roli przecinka. Nie mam nic przeciwko przeklinaniu. Sam czasem zaklnę na mój blog albo inne nieszczęście, ale z umiarem! Nieco ciszej i nie na ulicy! Trochę mnie to zdziwiło, bo o ile spodziewałbym się tego po nastolatku, tak niekoniecznie po uczniu szkoły podstawowej. Cały czas żyłem w przekonaniu, że złe nawyki biorą się z tak zwanej "Gimbazy", ale co jeśli dzieci przychodzą już do gimnazjum ze złymi nawykami? Przyznaję się. Pierwszy raz usłyszałem słowo "kurwa" mając zaledwie siedem lat i było to w szkole, jeszcze za ery, gdy podstawówka liczyła osiem klas. A więc, dzieci uczą się przekleństw w szkole podstawowej, Ameryki nie odkryłeś - pomyślałem ja i pewnie ten, kto czyta ten wpis. I tu, za sprawą mojego siostrzeńca, następuje zwrot akcji. Okazuje się, że mój siostrzeniec nauczył się w przedszkolu kilku przekleństw w języku angielskim. I tu pragnę zaznaczyć, że nie jest to żadne niepubliczne przedszkole o profilu językowym, a takie zwyczajne, swojskie przedszkole. Musiał usłyszeć od rówieśników, ale skąd oni je znają? Na myśl przychodzi mi nieśmiała odpowiedź: "z domu". Nie, to niemożliwe. Nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, w której stereotypowa polska rodzina kłóci się w języku angielskim: "Fuck, weź nie opowiadaj mi bullshitów i chodź tu". 
To jak to jest z naszą kulturą? Czy dzieci są obeznane z kulturą? W teorii tak. Mamy o wiele większy dostęp do kultury, niż powiedzmy piętnaście lat temu. Nieśmiało mówię o dostępie do Internetu, za który ktoś może mnie zlinczować. Oczywiście, internet to nie tylko kopalnia wiedzy, kultury i innych "ochów i achów". Internet niesie za sobą wiele zagrożeń jak i złej kultury. Przez złą kulturę nie mam na myśli wyłącznie wulgarnych teledysków i internetowych haseł. Chodzi mi o interakcje z innymi użytkownikami internetu, którzy poniekąd stają się trzecim wychowawcą dzieci - tym bardziej anonimowym, o którego kwalifikacjach nic nie wiemy. I tu pojawia się temat dawania dobrego przykładu. Dorośli, jeśli nie czują się odpowiedzialni, nie dają dobrego przykładu. Ile razy puszczają nam nerwy, gdy w pobliżu jest dziecko? Wymyka się słowo lub dwa, a młody podłapuje. Czasem nie jesteśmy w stanie pilnować własnego języka, a co dopiero, gdy mówimy o "trzecim wychowawcy", tym internetowym?  
Nie da się wyplenić złego słownictwa. Chociaż, plusy dla osób starających się walczyć z wulgaryzmami. Kiedyś w telewizji słyszałem o rewolucyjnej, a może bardziej rewelacyjnej, metodzie oduczania przekleństw. W myśl tej teorii należało zastępować brzydkie słowa nazwami warzyw. Taki pomysł wydaje mi się dość utopijny i ciężki do zrealizowania, ale przy tym strasznie zabawny, bo jak sobie pomyślę o dzieciakach mówiących: "Ten sprawdzian z matmy, pietruszka, mnie dobił. Ja ogórkuję". Po prostu nie sposób nie uśmiechnąć się pod nosem. W końcu z założenia chyba lepiej zapychać usta warzywami, niż przekleństwami. Wyjdzie zdrowiej dla nas jak i dla innych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz