poniedziałek, 29 stycznia 2018

Zabili go i uciekł [Survivor 35, podsumowanie]

Sinusoida tego programu jest niezwykła. Są sezony, które z założenia muszą być udane, a nie są i są takie po których obejrzeniu zastanawiamy się skąd wzięły się wszelakie wątpliwości. Wzloty i upadki to już taka norma. Na całe szczęście trzydziesta piąta edycja Survivor o wdzięcznym tytule Survivor: Heroes vs. Healers vs. Hustlers prezentowała formę zwyżkową.
Zacząć należy od tytułu niefortunnego. Po raz kolejny zostaliśmy uraczeni podziałem według jakiegoś szablonu. Najbardziej oczywiste podziały poszły na pierwszy ogień: płeć, wiek, rasa. Potem zaczęliśmy krążyć wokół mniej oczywistych jak grupa zawodowa i teraz heroes, healers, hustlers. Trochę drętwo. I producenci  z Jeffem Probstem na czele uznali podobnie, bo już po trzech odcinkach doszło do zniesienia podziału. Wymieszanie zmieniło składy plemion, ale nie ich liczbę. Tym razem do samego połączenia mogliśmy oglądać zmagania trzech grup. Wprowadziło to ciekawą dynamikę i jakiś tam powiew świeżości. Jestem jak najbardziej na tak!
Zadania w tym sezonie były fenomenalne. Niestety często się tak zdarza, że mamy wtórne wyzwania oparte o jeden schemat - są oparte na balansie, na równoważni, puzzlach i wcześniejszym wyścigu. Domyślam się, że chodzi o oszczędności: łatwiej zrobić zadanie w którym używa się wyłącznie piłki, deski i kawałka liny niż wymagający tor przeszkód, ale ja jako widz zaznajomiony z formatem domagam się bardziej emocjonujących (czyt. różnorodnych) wyzwań. W końcu to one decydują o tym, kto zeżre obiad, a kto polezie na radę plemienia i wyeliminuje uczestnika. W tym sezonie zadania zasługują na same pochwały. Dobra, przemilczę wyzwanie z losowaniem kamieni. W każdym razie puzzle były emocjonujące, a tory przeszkód wymagające i ekscytujące dla widowni.
Finałowa piątka staje do boju o immunitet
Twisty są potrzebne i to w dużej liczbie, bo ludzie tfu... współcześni gracze są wyzbyci dylematów moralnych. Jasne, byłoby genialnie powrócić do surowego formatu i survivalu w czystej postaci, ale czy byłoby to emocjonujące? Czy mielibyśmy interesującą grę bez immunitetów i sekretnych przewag? Myślę, że nie, ale zgodzę się, że sposób w jaki kolejne immunitety trafiają do danych osób jest dyskusyjny. Bardzo mi się spodobał motyw z rozpalaniem ognia jako ostatnią szansą na wejście do finału. Raz, że daje to nowe możliwości strategiczne, a dwa zwycięzca zadania zyskuje jakiś tam dodatkowy respekt u jurorów. Ostatnią nowinką (pojawiła się w poprzednim sezonie) jest otwarty panel dyskusyjny jurorów. Nowy format finałowej rady wprowadził więcej emocji i dynamiki. Jurorzy, którzy mają ochotę mówić, mogą mówić, ci, którzy wolą milczeć, mogą milczeć i okej.
I tu wypada napisać coś o zwycięzcy. Ben to dobry gracz i przede wszystkim budzący sympatię. Czy produkcja pomogła mu zajść do finału, jak najbardziej. Mógłbym stworzyć ranking dyskusyjnych wydarzeń w Survivor pozwalających, naiwnym jak ja, wątpić w element "reality". Na pierwszym znalazłby się sezon 35 i ukryte immunitety znajdowane jeden za drugim. Czy jest w tym coś złego? Nie. To znaczy, dla Devona lub doktora Mike'a, tak, ale dla mnie jako widza, nie. Najlepiej Bena opisał nasz doktorek porównując go do czarnego charakteru w horrorze - nie ważne, ile razy uśmiercisz antagonistę, ten i tak wstanie na równe nogi. Kocham tę wypowiedź :3 I nie jest to coś za co możemy winić Bena. Wykorzystywał otrzymane przewagi, a przy tym robił wokół siebie show. I tu dla porównania możemy postawić sezon wcześniejszy, gdzie ludzie woleli kisić immunitety w gaciach, niż dokonywać wielkich ruchów. Mam wrażenie, że produkcja chciała, aby wygrał albo Ben, albo Chrissy. Z tą różnicą, że Chrissy nie miała imponujących szans na wygraną w starciu, podejrzewam, z kimkolwiek z finałowej piątki. Najlepszym graczem strategicznym sezonu jest Devon. Prowadził spokojną grę, nie wychylał się. Jednak, gdy musiał potrafił podejmować ryzyko, a przy tym wszystkim był osobą lubianą.
Zadanie o milion. Ben  kontra Devon.
No właśnie, uczestnicy tego sezonu byli bardzo fajnymi ludźmi. Każdy... Dobra... Prawie każdy z nich budził emocje przez własną grę lub charakter. Było mi smutno, gdy gasły kolejno pochodnie Ali, Lauren czy doktora Mike'a. Dużą rolę odegrał montaż odcinków. Przede wszystkim nie szło przewidzieć zwycięzcy. Każdy z ostatniej piątki był przedstawiany w taki sposób, abyśmy nie tracili wiary w jego możliwości zawojowania edycji.
Dla mnie Survivor wrócił na właściwie tory po kilku nieudanych edycjach dostaliśmy większość elementów, które gdzieś się tam gubiły i chcę, aby mój ulubiony reality show podążał w tym kierunku. Następna edycja ma nosić pod tytuł "Wyspa duchów" i miejsce to ma być głównym twistem edycji. Mam nadzieję, że nie będzie to, żaden zmarnowany potencjał, chociaż intuicja podpowiada mi iż będzie to po prostu odświeżona Wyspa wygnańców.

Grafiki wujek Google.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz