niedziela, 11 sierpnia 2019

[Wakacyjne wyzwanie] Amistad

W kinie mamy różne pułapy zaawansowania sztuki, bo dziesiąta muza inaczej, niż jej siostry, ma szerszą dystrybucję i znacznie częściej podlega ocenie masowego odbiorcy. A ocenia się wartość artystyczną oraz merytoryczną. I o ile ta pierwsza może przynieść sporo uciechy widzowi - bez względu na jakość - kochamy filmy piękne i kochamy nienawidzić filmy kiepskie. Ta druga wartość, emocjonalna, sprawia nieco więcej kłopotów, bo nie każdy reżyser chce mówić o sprawach ważnych i nie każdy widz chce słuchać, a potem, o zgrozo, rozmawiać, o rzeczach ważnych. Oczywiście, nie ma w tym nic złego. Mimo wszystko, wartość emocjonalna jest tym, co sprawia, że film ma nieco więcej do zaoferowania.
I tu przeskoczę do postaci Stevena Spielberga, który opanował łączenie warstwy merytorycznej z artystyczną do perfekcji. Spielberg ma w swojej filmografii dzieła, które są doskonałymi przykładami kina mającego nieco więcej do powiedzenia, ale i czysto rozrywkowego, a w połączeniu z dbałością o detale powstają warte uwagi obrazy.
I tu płynnie lub nie przechodzę do tematu wyzwania, filmu, Amistad wyreżyserowanego przez Spielberga w 1997 roku. Zacznę od tego, że nie jest to jego sztandarowe dzieło, bo myśląc Steven przychodzą nam do głowy Park Jurajski, Indiana Jones, Szeregowiec Rayan, Lista Schindlera. Amistad niknie gdzieś w natłoku rewelacyjnych filmów, ale nie dlatego, że jest gorszy, ale wyłącznie dlatego, że Spielberg ma wiele do zaoferowania widowni.
Wiek XIX. Transportowana z Afryki statkiem La Amistad grupa niewolników uwalnia się, a następnie zabija załogę. Niedługo po tym wydarzeniu statek dobija do brzegu USA. Czarnoskórzy niewolnicy zostają pojmani, a ich przyszłe losy mają rozstrzygnąć się przed sądem.

Baldwin i Cinque

Amistad po dynamicznym i brutalnym początku przemienia się w dramat sądowy. Mamy wielu ludzi, którzy roszczą sobie prawa do "ładunku", o ironio, ludzie oskarżani o krwawe morderstwo są określani jako rzeczy. Kolejną interesującą rzeczą jest zawiłość działania prawa. Dla Cinque (Djimon Hounsou, w ogóle Meg, czy pamiętasz, że moim pierwszym czelendżem w wakacyjnym był właśnie film z tym facetem, taki fun fact) jest to nie zupełnie nie do zrozumienia, że jednego dnia zostają uniewinnieni, a następnego muszą znowu wrócić do więzienia, bo "prawie" wygrali. Mimo tej rozpaczy Cinque podejmuje rękawice i stara się zrozumieć otaczający świat. Bardzo podobała mi się scena z pytaniami do prezydenta o umowy międzynarodowe. Cała scena, w której posłaniec biega w tę i z powrotem pytając prezydenta (Hopkins) o kolejne rzeczy, na które ten odpowiada zdawkowo: "nie", "bo tak mówię" itp. wprowadza element komiczny, ale też daje lepszy obraz Cinque, który nie jest już krzyczącym w obcym języku Afrykaninem, ale człowiekiem walczącym o wolność według zasad narzuconych mu przez cywilizację. Inną fajną sceną była droga do sądu na ogłoszenie wyroku. Po tym jak jeden z więźniów przeglądał Biblię i ilustrację z ukrzyżowania Chrystusa, mijają w porcie statek z trzema masztami wyglądającymi jak krzyże. Ostatnia ze scen, które zapamiętam to zeznania Cinque z podróży. Po sekwencji uprowadzenia, tortur i śmierci na sali sądowej zapada cisza.
Sam finał jest słodko-gorzki. Z jednej strony mamy Hopkinsa, którego mowa obronna mimo jakiejś tam błahości trafia w sedno i możemy cieszyć się tryumfem sprawiedliwości, ale z drugiej ostatnie słowa narratora o dalszym losie wioski Cindque przypominają o niesprawiedliwości, która nie przejmuje się sądami oraz ideami, a po prostu się dzieje.
Od strony technicznej film prezentuje wysoki poziom. Jest nie tylko atrakcyjny wizualnie i muzycznie, ale również dba o naturalność, a przy tym nie nudzi o co zadbała obsada, w której znaleźli się Hopkins, Freeman, McConaughey oraz Skarsgård.

Czy obejrzałbym ponownie?
To ulubiony film Meg. Nie jestem zdziwiony, bo to bardzo dobry obraz. Jestem pewien, że sama oglądała go wielokrotnie. Sam nie przepadam za robieniem sobie "powtórek", ale z pewnością sięgnę po jakieś inne, nie rzucające się w oczy filmy wyreżyserowane przez Spielberga.

2 komentarze:

  1. "(Djimon Hounsou, w ogóle Meg, czy pamiętasz, że moim pierwszym czelendżem w wakacyjnym był właśnie film z tym facetem, taki fun fact)"
    Pamiętam, pamiętam. Nawet zwróciłam uwagę na tego aktora i przy notce o "Naszej Ameryce" stwierdziłam, że Hounsiou chyba woli bardziej grać Afrykanów niż Afroamerykanów XD. Ostatnio widziałam też go w bardziej rozrywkowym kinie, np. był Czarodziejem Shazamem w najnowszym filmie DCEU.
    "o co zadbała obsada, w której znaleźli się Hopkins, Freeman, McConaughey oraz Skarsgård."
    Warto jeszcze wspomnieć o tym, że jednego z oficerów brytyjskich był Ed z "Przystanku Alaska", a afrykańskiego tłumacza grał piękny i młody Chiwetel Ejiofor, który ostatnimi czasy jakoś się częściej w różnych filmach pojawia.

    "le z pewnością sięgnę po jakieś inne, nie rzucające się w oczy filmy wyreżyserowane przez Spielberga."
    Nie wiem, czy wiesz, ale jest inny film Spielberga poruszający temat czarnoskórych i do tego uważany jest nawet za o wiele lepszy niż "Amistad". Chodzi o "Kolor purpury", w którym zagrała Whoopi Goldberg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem. Znam całą... no prawie całą filmografię Whoopi. Warto też wspomnieć o "Green Book".

      Usuń