sobota, 19 maja 2018

Brzydka ona, brzydki on, a takie ładne ghost story

czyli recenzja Zajazd pod duchem


W ostatni weekend swojej działalności w hotelu Yankee Pedlar Inn przebywa już tylko czterech gości oraz dwójka pracowników - Luke i Clarie. Pracownicy przekonani o obecności ducha w hotelu, cały swój czas poświęcają na poszukiwania i dokumentowanie zjawisk paranormalnych.
Po sukcesie Domu Diabła, reżyser i scenarzysta, Ti West długo kazał czekać na swój kolejny projekt, bo aż dwa lata i tak oto w 2011 otrzymaliśmy Zajazd pod duchem (oryg. The Innkeepers), czyli kameralne ghost story rozgrywające się ponurym hotelu. Ponury to słowo kluczowe, bo wskazuje na estetykę jaką wybiera do swoich dzieł West. Oba filmy łączy ze sobą intymna atmosfera, bo gdzieś tam, w ścianach, między którymi przechadzają się bohaterowie tli się zło. To jednak wszystko, jeśli mówimy o podobieństwach. Zajazd pod duchem to zupełnie inna kategoria wagowa niż Dom Diabła, co nie znaczy, że gorsza, ale z pewnością skierowana na różnych odbiorców.
Tak więc poznajemy Claire (Sara Paxton) i Luke'a (Pat Healy) pracowników hotelu, którzy uparcie poszukują dowodów na obecność ducha w hotelu. Tyle. Film jest o niczym, bo jeśli się dobrze zastanowić, to nie ma tam żadnego ważnego wątku, który spinałby całość. Mamy parę bohaterów i gości, którzy od czasu do czasu się przewijają i przeszkadzają w poszukiwaniach duchów. Czy to coś złego? No właśnie nie... Mimo że Zajazd pod duchem nie prowadził mnie donikąd, nie czułem się zirytowany. Z przyjemnością oglądałem kolejne sceny, które na dobrą sprawę niewiele wnosiły.


Tu warto zatrzymać się przy obsadzie, która na dobrą sprawę, mimo iż nie kojarzy się z gatunkiem horroru to odnalazła się świetnie w swoich rolach. Pat Healy i Kelly McGillis błyszczeli, ale Sara Paxton, na której barkach spoczywał film, dotrzymywała im kroku.
Co jakiś czas twórcy starali się wywoływać napięcie i całe szczęście, że nie robili tego w sposób agresywny, ale subtelnie. Poza tym warto wspomnieć o humorze, ale był on na tyle naturalny i nie wymuszony, że nie powinien nikomu przeszkadzać.
Jako widz cały czas zastanawiałem się, jak ułożyć te puzzle, bo niemożliwe, że wszystko jest bez znaczenia. Jaką historię ma duch kobiety? Dlaczego akurat Claire? Kim były trzy duchy w hotelu? Co z piwnicą, starszym panem i o co chodziło medium? Liczyłem, że zakończenie, nie wyjaśni, ale przynajmniej rzuci jakiś trop pozwalający na rozważania po seansie. Finał, niestety jest największym minusem obrazu, po prostu był i niczego nie wyjaśnił. Duch jest, ktoś musiał umrzeć, niczego to nie zmieni i koniec.
Jeśli potraficie przymknąć oko na niedociągnięcia, a przy tym czerpać przyjemność z niezobowiązującej historii o poszukiwaczach duchów, możecie spędzić całkiem miły wieczór w Zajeździe pod duchem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz