Przepraszam! Marny ze mnie pedagog i
chyba właśnie z tego powodu nie powinienem brać się za ten temat.
Mimo to chciałbym o czymś opowiedzieć. Otóż... Zastanawia mnie
kultura osobista młodych ludzi. I nie mam tu na myśli licealistów
lub studentów, bo to temat na dłuższą rozprawę. Chodzi mi o
uczniów szkoły podstawowej. Tak, "dzieciaki", które
dopiero wkraczają w świat, i których rodzice oraz nauczyciele,
co chwila strofują przypomnieniami: "przywitaj się", "co
się mówi".
Jakiś czas temu zauważyłem uczniów z podstawówki - trzy dziewczyny, dwóch chłopców - z wielkimi tornistrami na plecach i telefonami w dłoniach. Byli dość głośni. Puszczali muzykę z komórek i śmiali się, co jakiś czas stawiając w zdaniu słowo "kurwa" w roli przecinka. Nie
mam nic przeciwko przeklinaniu. Sam czasem zaklnę na mój blog albo inne nieszczęście, ale z umiarem! Nieco
ciszej i nie na ulicy! Trochę mnie to zdziwiło, bo o ile spodziewałbym się tego
po nastolatku, tak niekoniecznie po uczniu szkoły podstawowej. Cały czas
żyłem w przekonaniu, że złe nawyki biorą się z tak zwanej
"Gimbazy", ale co jeśli dzieci przychodzą już do
gimnazjum ze złymi nawykami? Przyznaję się. Pierwszy raz
usłyszałem słowo "kurwa" mając zaledwie siedem lat i
było to w szkole, jeszcze za ery, gdy podstawówka liczyła osiem
klas. A więc, dzieci uczą się przekleństw w szkole podstawowej, Ameryki nie odkryłeś - pomyślałem ja i pewnie ten, kto czyta ten wpis. I tu, za sprawą mojego siostrzeńca, następuje zwrot akcji. Okazuje się, że mój siostrzeniec nauczył się w przedszkolu kilku przekleństw w języku angielskim. I tu pragnę zaznaczyć, że nie
jest to żadne niepubliczne przedszkole o profilu językowym, a takie zwyczajne, swojskie przedszkole. Musiał usłyszeć od rówieśników, ale skąd oni je
znają? Na myśl przychodzi mi nieśmiała odpowiedź: "z domu".
Nie, to niemożliwe. Nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, w
której stereotypowa polska rodzina kłóci się w języku angielskim: "Fuck, weź nie opowiadaj mi bullshitów i chodź
tu".
To jak to jest z naszą kulturą? Czy
dzieci są obeznane z kulturą? W teorii tak. Mamy o wiele większy
dostęp do kultury, niż powiedzmy piętnaście lat temu. Nieśmiało
mówię o dostępie do Internetu, za który ktoś może mnie zlinczować. Oczywiście, internet to nie tylko kopalnia wiedzy,
kultury i innych "ochów i achów". Internet niesie za sobą
wiele zagrożeń jak i złej kultury. Przez złą kulturę nie mam na myśli wyłącznie wulgarnych teledysków i internetowych haseł. Chodzi mi o interakcje z innymi użytkownikami
internetu, którzy poniekąd stają się trzecim wychowawcą dzieci
- tym bardziej anonimowym, o którego kwalifikacjach nic nie wiemy. I tu pojawia się temat dawania dobrego przykładu. Dorośli, jeśli nie czują się odpowiedzialni,
nie dają dobrego przykładu. Ile razy puszczają nam nerwy, gdy w
pobliżu jest dziecko? Wymyka się słowo lub dwa, a młody
podłapuje. Czasem nie jesteśmy w stanie pilnować własnego języka, a co dopiero, gdy mówimy o "trzecim wychowawcy", tym internetowym?
Nie da się wyplenić złego słownictwa. Chociaż, plusy dla osób starających się walczyć z wulgaryzmami. Kiedyś w telewizji słyszałem o
rewolucyjnej, a może bardziej rewelacyjnej, metodzie oduczania
przekleństw. W myśl tej teorii należało zastępować brzydkie
słowa nazwami warzyw. Taki pomysł wydaje mi się dość utopijny i
ciężki do zrealizowania, ale przy tym strasznie zabawny, bo jak sobie
pomyślę o dzieciakach mówiących: "Ten sprawdzian z matmy,
pietruszka, mnie dobił. Ja ogórkuję". Po prostu nie sposób nie uśmiechnąć się pod nosem. W końcu z założenia chyba lepiej zapychać usta warzywami, niż przekleństwami. Wyjdzie zdrowiej dla nas jak i dla innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz